– Zabawa w kino jest dużo lepsza niż robienie filmów na poważnie, wreszcie zaczynam to rozumieć – mówił Piotr Dumała podczas spotkania z uczestnikami projekcji „Ederly” w Muzeum Kinematografii.
– Zabawa w kino jest dużo lepsza niż robienie filmów na
poważnie, wreszcie zaczynam to rozumieć – tymi słowami Piotr
Dumała, podczas spotkania z uczestnikami projekcji „Ederly” w
Muzeum Kinematografii, podsumował pracę nad swoim najnowszym
filmem. Jak przyznał, początkowo nie myślał o komedii, ale
rzeczywistość zweryfikowała jego plany. – Im dłużej
powstrzymywaliśmy się od śmieszności, tym bardziej stawało się to
śmieszne – stwierdził reżyser.
Los Słowa (Mariusz Bonaszewski), konserwatora zabytków
mającego odrestaurować kościelne rzeźby, wraz z wydłużającym się
pobytem w miasteczku staje się coraz bardziej absurdalny. Nie kwapi
się on do pracy i wprowadza się do mieszkania księdza (Wiesław
Cichy), którego jest leniwym pomocnikiem – od czasu do czasu
przyniesie drewno na opał czy odśnieży przed domem. Z pozoru
zwyczajna historia ma jednak drugie oblicze.
Przez mieszkańców jednego z sąsiednich domostw główny bohater
zostaje uznany za młodszego z braci Kitusów, który po
dwudziestoletniej nieobecności wraca do rodziny. Przestrzeń jest
jedna: miasteczko z wiejską duszą, czyli Ederly, natomiast wymiary
czasu są dwa. Jeden, w którym Słow jako konserwator mieszka u
duchownego oraz drugi, gdzie jest częścią jednej z tamtejszych
rodzin.
Bohater stara się jak najlepiej dla siebie wykorzystać to
swoiste rozdwojenie jaźni. W mieszkaniu księdza stawia na
wypoczynek, natomiast w domu Kitusów próbuje czuć się jak członek
rodziny, wykorzystując pracującą tam służącą (Aleksandra
Popławska). Moment ich erotycznego zbliżenia jest karykaturalnym
przekazaniem wartości, którymi często kierują się mężczyźni. Facet,
który pierwszy raz widzi na oczy kobietę, od razu trafia z nią do
łóżka, choć przecież jako rzekomy młodszy z braci Kitusów ma
narzeczoną (Gabriela Muskała), która de facto zdradza go z
organistą (Piotr Bajor)… Można w tym pomieszaniu upatrywać niechęć
reżysera do komedii romantycznych, z czym się zresztą nie
kryje.
Całość to jeden wielki absurd – rzekomy ojciec głównego
bohatera przetrzymywany w piwnicy, rozciągnięta niczym baletnica
matka (Helena Norowicz), brat ojca, którego zabił przeciąg to
dopiero przystawki. Kulminacja bezsensu ma miejsce na koniec, kiedy
matka wypiera się istnienia Krzysztofa, zabitego rzekomego
starszego brata (Piotr Skiba) Słowa, a główny bohater zostaje
ostatecznie zatrzymany w charakterze podejrzanego o zabójstwo i
ukrywanie zwłok... domniemanego ojca. W trakcie podróży do aresztu
Słow, zamiast myśleć nad linią obrony, świetnie się bawi,
spożywając pierniki z policjantami noszącymi mundury wzorowane na
niemieckim kroju. – Ten film składa się ze sztuczności, z
niemożliwości, nie tylko wizualnych, ale też psychologicznych. Jest
kompletnie bez sensu i to jest jego sensem – to podsumowanie
Piotra Dumały trafia w sedno.
W „Ederly” dominuje chaos, a mnożące się wątki zazwyczaj nie
łączą się w logiczny i spójny ciąg zdarzeń. Reżyser poprzez
groteskę uwypukla takie kwestie, jak: brak silnej woli głównego
bohatera, prowadzący do ulegania pokusom, czy sprymityzowanie
pojęcia miłości w XXI wieku. Uzmysławia też, że udawanie kogoś, kim
się nie jest może źle się skończyć.
Sam reżyser przyznaje, że oglądał film wielokrotnie i za
każdym razem zauważa w nim coś nowego.
Obraz można uznać za komedię z wyrafinowanym humorem, który w
niektórych widzach wzbudzi uznanie, w innych – zażenowanie. Czy
można śmiać się ze zjadania człowieka? Piotr Dumała udowodnił, że
tak. Scena z telenoweli „Stracone lata” pokazuje dwie latynoskie
aktorki, w których role wcielają się Carmen Azuar i Beatriz Blanco,
dyskutujące w komiczny sposób o tym, jak jedna zjadła matkę
drugiej. – Ta scena została napisana długo przed powstaniem
tego filmu, gdy jechałem pociągiem z Warszawy do Łodzi. Marzyłem o
tym, żeby Janusz Szydłowski (lektor we wspomnianej telenoweli
– przyp. red.) tym swoim przyjemnym głosem przeczytał jakiś
kretyński dialog o przerażających rzeczach – wyjaśnił reżyser.
Telenowelę ogląda w telewizji gospodyni księdza (Aleksandra
Górska). Staruszka jest cięta na Słowa, którego uważa za
darmozjada.
„Ederly” odkryło dla kinematografii Helenę Norowicz. Ta
wygimnastykowana aktorka teatralna, pamiętająca czasy II wojny
światowej, imponuje sprawnością fizyczną. – Na castingu zrobiła
szpagat w dżinsach – wspomina reżyser. Uatrakcyjniła ona rolę
Marii Kitus, rzekomej matki Słowa, która nie jest zgarbioną
staruszką, ale żywotną kobietą uprawiającą stretching. Ma przy tym
cechy nadopiekuńczej matki martwiącej się o losy swojego młodszego
syna. – Tę postać podpowiedział mi Stanisław Brudny –
przyznał Piotr Dumała.
Szkoda, że reżyser nie zdecydował się trochę wydłużyć
„Ederly”. Mógłby pokusić się o pokazanie Słowa zamkniętego w celi
aresztu, oczywiście w absurdalny i karykaturalny sposób – z
towarzyszeniem komicznych dialogów – na przykład spożywającego
alkohol i grającego w karty ze strażnikami. Dobry pomysł byłby
kapitalnym zwieńczeniem tego niezłego filmu, w którym zabrakło
jednak wyrazistego zakończenia. Pojawienie się w ostatniej scenie
metra burzy scenerię niezwykłego, zawieszonego w czasie miasteczka
Ederly. Piotr Dumała tłumaczył to chęcią odwołania się do
współczesności, ale do mnie to nie przemawia.
Warto przypomnieć, że reżyser na przełomie wieków napisał
powieść „Ederly”. Jednak film ma zupełnie inną fabułę niż dzieło
literackie.
W filmie pojawia się postać profesora – zagrał ją Jerzy
Płażewski. Reżyser przyznał, że jedna z pierwszych książek, z
której uczył się kinematografii, była autorstwa Płażewskiego. –
Od początku marzyłem, żeby zagrał u mnie w filmie.
Marzenie udało się zrealizować w ostatniej chwili. Rola w „Ederly”
była ostatnią w życiu Jerzego Płażewskiego, który zmarł w sierpniu
2015 roku.
Za scenografię w filmie odpowiedzialni byli Katarzyna Sobańska
i Marcel Sławiński, czyli ten sam duet, który pracował przy
„Idzie”. Scenografowie mieli duży wpływ na miejsce kręcenia dzieła
Dumały. – Nawet będąc na dokumentacji do innego filmu
przysyłali mi fotografie z miejscami, które by się nadawały dla
mnie i w ten sposób trafiliśmy na Dolny Śląsk – najpierw mieliśmy
kręcić film na Mazurach w miejscowości Krutyń.
Na spotkaniu nie obyło się bez poszukiwania podobieństw między
głównym bohaterem a Piotrem Dumałą. Obu łączy praca konserwatora
zabytków. – Robiłem marmurową głowę na cmentarzu powązkowskim w
Warszawie – wspomniał reżyser. – Kamień jest czymś wspaniałym.
Jakby człowiek wykuwał historię.
Aby wyjść z seansu „Ederly” zadowolonym, trzeba lubić czarny
humor, ironię i groteskę. Nie każdy czyta dzieła Franza Kafki z
zapartym tchem. Analogicznie jest w przypadku Piotra Dumały, który
się na nim wzoruje. Jak sam przyznał: – Kafka ciągle jest mi
bliski. Całe szczęście, bo taki rodzaj komedii też jest
polskiej scenie filmowej potrzebny.
Tempo pracy reżysera nie jest zbyt szybkie. „Ederly” z 2015
roku, realizowane przez pięć lat, jest jego ostatnim dziełem,
następne planuje zrealizować w ciągu dwóch lat. Tym razem będzie to
film animowany, czyli specjalność Piotra Dumały. Reżyser początkowo
o swoim najnowszym projekcie powiedział tylko: – Dzieje się w
pociągu, jedzie trzynastu mężczyzn i tyle. Jednak prowadząca
spotkanie Anna Michalska wyciągnęła z niego, że w filmie znów
zostaną pomieszane czasy i że będzie on zderzeniem dwóch
rzeczywistości. – Będzie rodzajem minieposu o sytuacji
biblijnej z Nowego Testamentu, która odbywa się we współczesnym,
pędzącym pociągu.
Kacper Krzeczewski