Przez mieszkanie pełne zbędnych przedmiotów przechodzi dziewczyna, która niechcący rozbija kryształowy wazon – i to jest pierwsza stłuczka – zapowiedź małych dramatów i zwykłych katastrof.
Przez mieszkanie pełne zbędnych przedmiotów przechodzi dziewczyna,
która niechcący rozbija kryształowy wazon – i to jest pierwsza
stłuczka – zapowiedź małych dramatów i zwykłych katastrof, która
jak antyczne fatum będzie ciążyć nad bohaterami łódzkiego filmu
Ireneusza Grzyba i Aleksandry Gowin pt. „Małe stłuczki”.
Troje młodych ludzi spotyka się na chwilę, aby współdzielić
mieszkanie, pracę i życie. Asia (Helena Sujecka), Kasia (Agnieszka
Pawełkiewicz) i Piotr (Szymon Czacki) nie mają wielkich oczekiwań,
celów i planów na przyszłość. Żyją z dnia na dzień. Asia i Kasia
zajmują się sprzątaniem mieszkań i sprzedażą starych bibelotów.
Piotr pracuje w fabryce pudełek. Wszyscy spotykają się za sprawą
Asi, która od początku rozdaje karty w tym specyficznym trójkącie.
Asia ma dziwną fobię, nie pozwala się nikomu dotykać, często
zmienia zdanie, nikt nie wie, co naprawdę myśli. A jednak to ona
przyciąga i fascynuje zarówno Piotra, jak i Kasię. – Na
początku Asia wydawała mi się bardzo odległa. Zupełnie się z nią
nie identyfikowałam ani w kwestii temperamentu, ani sposobu na
życie, jej celów, a właściwie braku planów życiowych. Z czasem
zaczęłam odnajdywać zadziwiające zbieżności między nami. Okazało
się, że cel jest; i to bardzo konkretny – potrzeba całkowitej
autonomii, stanowienia o samej sobie i tylko sobie. Jest też lęk.
Lęk przed wchodzeniem w bliższe relacje, przed przywiązaniem, a co
za tym może iść – ryzykiem zranienia. I za to pokochałam Asię. Za
jej ułomności. Sposób, w jaki próbuje się przed tym bronić, jest
etycznie wątpliwy – rani przecież przy tym najbliższych… Ale to
jest bardzo ludzkie. I takie… moje, niestety – opowiada o
swojej roli Helena Sujecka.
Bohaterowie zajmują się „nicnierobieniem”. Nuda i pustka
wyzierają z ich codzienności, ale to ich ani nie przeraża, ani nie
martwi. Swobodnie rozmawiają o umieraniu, końcu świata,
katastrofie. Największym marzeniem Kasi jest rozbić się o skałę w
wielkim, amerykańskim samochodzie, co Asia przyjmuje ze spokojem i
mówi – w takim razie będziemy zbierać na twoje marzenie.
Czy brak lęku przed śmiercią jest pozą? A może wynika z obserwacji
życia, które jest przecież powolnym umieraniem? I nie ma w tym
wielkiej tragedii, bo przemijanie też odbywa się w mikroskali,
takiej na miarę bohaterów. W obliczu ciągle stającego się końca
świata nie stać ich na „religijny szał”, więc wybierają
„gigantyczną orgię” bez dotykania. To punkt kulminacyjny. Gra uczuć
osiąga apogeum. Asia i Piotr mają dość udawania, że żyją w idealnym
trójkącie, bez namiętności i seksu. Puszczają nerwy. Wszystko
kończy się rozstaniem. – To jest film o śmierci, przemijaniu,
rozpadzie. Ludzie mają duży problem z rozstawaniem się – nasza
kultura kładzie ogromny nacisk na stworzenie związku, nie
przejmując się tym, co dalej. Dobre rozstanie jest sztuką, ale skąd
mamy wiedzieć, jak to robić, skoro nikt nas tego nie uczy? –
wyjaśnia reżyser Ireneusz Grzyb. Czy jednak rozpad związku jest dla
bohaterów końcem świata? Życie przecież toczy się dalej. Pozostają
im małe sprawy, małe miłostki, małe stłuczki…
Wszystkie zmysłowe, choć bezdotykowe, sceny między bohaterami
rozgrywają się przy spokojnej dream-folkowej muzyce zespołu
Enchanted Hunters. W pamięci widza zostają inteligentne dialogi,
ubrane w abstrakcyjny humor i ironię. – Ta wizja jest wynikiem
mojego patrzenia na świat, tego, że jestem łodzianinem i Łódź
ukształtowała w dużym stopniu moje poczucie estetyki. Myślę, że moi
bohaterowie są w takim miejscu życia, że humor i ironia są ich
jedyną bronią i rozrywką – inaczej w ogóle nie mieliby potrzeby
mówić – podkreśla Ireneusz Grzyb. Film jest też sentymentalnym
portretem Łodzi, prawdziwej i pięknej w swojej brzydocie: z
odrapanymi kamienicami, podwórkami, parkami, knajpami, Rynkiem
Bałuckimi i placem Wolności. Scenografia (Dorota Borkowska,
Katarzyna Gojaszewska) i kostiumy (Ilona Urbańska-Grzyb) urzekają
naturalnością, bezpretensjonalnością i doskonałym wyczuciem klimatu
miejsca. – Staraliśmy się wiernie pokazać miasto i jego
mieszkańców, którzy też bronią się przed trudną rzeczywistością za
pomocą specyficznego poczucia humoru – dodaje Ireneusz
Grzyb.
Film został doceniony na Festiwalu Debiutów Filmowych Młodzi i
Film w Koszalinie, gdzie otrzymał Nagrodę Dziennikarzy, Nagrodę
Jury Młodzieżowego oraz Jantara za zdjęcia Ity Zbroniec-Zajt.
Natomiast jury festiwalu FEST w portugalskim Espinho uhonorowało
obraz wyróżnieniem specjalnym. Krytycy porównują go do
„Marzycieli”, dostrzegają powinowactwo z filmami Petra Zelenki,
niektórzy widzą w nim manifest pokolenia X. – Nie mamy ambicji
stawać się głosem pokolenia ani niczym w tym rodzaju. Po prostu
cieszymy się, że udało się nam zrobić osobisty, intymny film,
wypełniony słońcem i muzyką – tak, jak lubimy – przyznają
zgodnie reżyserzy. Czy ich świat spodoba się szerszej publiczności?
Przekonamy się już 5 września, kiedy „Małe stłuczki” wejdą na
ekrany kin.