Czy megalomańska inwestycja o nazwie
„Rewitalizacja EC1 i jej adaptacja na cele kulturalno-artystyczne” za
274 mln zł przywróci nam legendarną Łódź filmową – z łódzkimi producentami rozmawiamy o tym,
czym była i czym jest. Jakie są szanse, by znów
stała się centrum przemysłu filmowego?
Czy megalomańska – jak okrzyknęły ją media – inwestycja o nazwie
„Rewitalizacja EC1 i jej adaptacja na cele kulturalno-artystyczne”
za 274 mln zł przywróci nam legendarną Łódź filmową, pomoże
odbudować i wykorzystać jej potencjał, czy raczej pogrąży resztki
branży, które ostały się przy Łąkowej?Jak było? Trzy wielkie wytwórnie – fabuła (ul. Łąkowa),
oświatówka (ul. Kilińskiego) i animacja (Se-ma-for, ul. Bednarska)
– z potężnym majątkiem, sprzętem, halami zdjęciowymi w najlepszych
czasach zatrudniały setki fachowców i w sumie produkowały
dziesiątki filmów rocznie. Oprócz tego działały w Łodzi: studio
opracowań filmów, zakłady wytwórcze kopii filmowych i – chyba
najważniejsza instytucja – szkoła filmowa, dzięki której miasto na
całym świecie kojarzone jest z filmem.
Co z tego zostało? Oczywiście szkoła i jej międzynarodowy
prestiż. Na gruzach Wytwórni Filmów Fabularnych ulokowała się
prywatna firma Toya, która wykorzystuje hale zdjęciowe i utrzymuje
dawne studio dźwiękowe na europejskim poziomie – to tutaj
udźwiękowia się dużą część polskiej produkcji filmowej. Najstarszą
halę kupił i wyremontował Piotr Dzięcioł, właściciel studia Opus
Film. Dobudował też do niej nowoczesny biurowiec. W pomieszczeniach
dawnego laboratorium (tu wywoływano negatywy i kopie filmowe)
urządzono archiwum Filmoteki Narodowej. Poza tym z WFF zostały
magazyny rekwizytów, kostiumów i broni. Kolejne dwie wytwórnie
przez lata przekształciły się w niewielkie spółki i jako Se-ma-for
Produkcja Filmowa oraz Wytwórnia Filmów Oświatowych walczą o
przetrwanie. Zatrudniając kilka czy kilkanaście osób, wciąż
produkują animacje, dokumenty i filmy przyrodnicze – kilka tytułów
rocznie. Na początku lat 80. powstało jedyne w Polsce Muzeum
Kinematografii – instytucja, która świadczy o dawnej potędze Łodzi
filmowej. Wystawy organizowane przez muzeum prezentowane są z
sukcesami na całym świecie.
Co nowego obok reliktów przeszłości? – W Łodzi powstaje
coraz więcej małych studiów filmowych zakładanych przez młodych
producentów, którzy wchodzą na rynek produkcji audiowizualnej
poprzez reklamę i filmy dokumentalne, próbują też sił w fabule
– mówi Piotr Dzięcioł. – Nie różnimy się tu od Krakowa czy
Wrocławia.
Nieco inaczej widzi łódzką rzeczywistość młoda producentka
Anna Bławut-Mazurkiewicz, prowadząca Studio Filmowe Rabarbar: –
Wielu studentów i absolwentów „filmówki” próbuje coś robić, ale
tu niewiele się dzieje, brakuje firm, które mogłyby ich zatrudnić.
Dlatego szybko uciekają do Warszawy – tam jest o wiele więcej
możliwości.
Istnieją dwie teorie na temat przyczyn upadku przemysłu
filmowego w Łodzi. Pierwsza – nazwijmy ją: obiektywna – to
załamanie na początku lat 90. produkcji organizowanej przez państwo
oraz zmiany technologiczne – produkcja telewizyjna (wideo), potem
cyfrowa nie potrzebuje już takiego zaplecza. – Wtedy w miejsce
wielkich wytwórni powstały tańsze w utrzymaniu, sprawniejsze,
specjalistyczne firmy prywatne świadczące usługi – mówi Piotr
Dzięcioł. – Wielkim pechem Łodzi filmowej było to, że większość
producentów działających na tutejszym rynku wyjechała do Warszawy,
bo tam było łatwiej.
Druga teoria – nazwijmy ją: spiskowa – uzupełnia teorię
obiektywną. Gdy na początku lat 90. liczba produkowanych w Polsce
filmów drastycznie się zmniejszyła, Łódź stała się dla Warszawy
konkurencją, której trzeba było się pozbyć.
– Współtworzyłem Komitet Ocalenia Łodzi Filmowej – mówi
producent Jacek Gwizdała, właściciel Studia Filmowego Contra
Studio. – Walczyliśmy z władzami miasta, żeby nie doszło do
rozparcelowania WFF. Komitet Kinematografii wdrażał plan
restrukturyzacji WFF, ale, jak się okazało, to była przykrywka, pod
którą zamierzano wszystko zlikwidować. Przekształcono Wytwórnię
Filmów Fabularnych w Łódzkie Centrum Filmowe, z którego dzisiaj
zostały magazyny. Miasto nie zrobiło nic.Po upadku WFF rozwinęła się Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i
Fabularnych w Warszawie na Chełmskiej. Z czasem stała się
producentem, jednocześnie świadcząc usługi filmowe. Oficjalnie
wiadomo już, że WFDiF przekształcone zostanie w państwową
instytucję kultury pod nazwą Polskie Centrum Kinematografii,
utrzymywaną z budżetu. W tej sytuacji uzyska pozycję potentata na
rynku. Chodzą słuchy, że szefem tej instytucji będzie obecna
szefowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Agnieszka Odorowicz,
której akurat skończy się druga i ostatnia kadencja. Wszystko ma
wystartować w 2015 roku.
Mimo niesprzyjających warunków nie wszyscy producenci,
reżyserzy i operatorzy wyjechali z Łodzi. Są jeszcze dwie, trzy
spółki oświetlaczy, firmy wypożyczające sprzęt zdjęciowy, jest
kilku wózkarzy, niedobitki charakteryzatorów, kostiumografowie.
Prawie wszyscy jednak pracują w Warszawie.
W czasach przełomu nie wyjechał z Łodzi Piotr Dzięcioł.
Wejście w rynek reklamowy na początku lat 90. pozwoliło mu zbudować
Opus Film w takim kształcie, w jakim istnieje dzisiaj. Produkcja
reklam stała się bazą finansową, dzięki której mógł wrócić do
fabuły. Jego firma jest największym beneficjentem dotacji na filmy
przyznawanych przez PISF. – W Warszawie nie ma takich studiów
jak moje z potężnym zapleczem, halą zdjęciową i sprzętem,
zatrudniających tylu fachowców – mówi Dzięcioł. – Pechem
Łodzi filmowej jest to, że Piotr Dzięcioł jest tylko
jeden.
Paweł Wendorff, reżyser i operator prowadzący wraz mamą
Jadwigą Studio Filmowe Anima-Pol istniejące od 1989 roku, wysoko
ocenia potencjał filmowy Łodzi: – Myślę, że ciągle jeszcze jest
tu więcej firm zajmujących się produkcją filmową niż w Krakowie,
Poznaniu, Katowicach, a może nawet we Wrocławiu, gdzie kiedyś też
była wytwórnia filmów. Myślę, że Łódź wciąż jest drugim po
Warszawie ośrodkiem filmowym w Polsce.
Również Anna Bławut dostrzega w Łodzi potencjał filmowy, który
jednak nie jest wykorzystywany: – Za mało filmów tu powstaje i
coraz więcej firm pada. Łąkowa mogłaby być takim centrum Łodzi
filmowej. Jakaś wspólna inicjatywa kilku łódzkich firm mogłaby tę
sytuację zmienić.
A co robi miasto, żeby pomóc filmowcom? Od kilku lat, podobnie
jak w innych dużych ośrodkach w Polsce, istnieje miejska instytucja
Łódź Film Commission. Dysponuje ona funduszem filmowym na
dofinansowanie projektów realizowanych w mieście (w 2013 r. – 600
tys. zł) oraz tworzy bazę informacji o obiektach zdjęciowych,
firmach świadczących usługi filmowe, pomaga też ekipom zdjęciowym w
załatwianiu wszelkich pozwoleń. Jak twierdzą producenci,
najważniejsze dla nich są pieniądze na filmy i skuteczne
informacje. Chwalą sobie więc pracę Łódź Film Commission i jej nowy
projekt „Łódzkie przyjazne filmowcom”, który zakłada rozszerzenie
bazy danych na cały region oraz promocję Łódzkiego na targach i
festiwalach filmowych. – To dla producenta oszczędność czasu i
pieniędzy – podkreśla Paweł Wendorff.
Chętnie też korzystają z jej wsparcia, zauważając, że tak samo
jest w innych miastach Polski, które zaczęły doceniać walory
promocyjne filmu.
– To stało się standardem – mówi Piotr Dzięcioł. –
Ale dofinansowanie produkcji w Łodzi z reguły jest symboliczne.
Woody Allen dostaje za nakręcenie filmu w Paryżu lub w Rzymie 5
milionów dolarów. Dlatego dobrze by było, żeby udział finansowy
miasta w produkcji znacząco się zwiększył, bo inni mogą przyciągnąć
produkcję, przeznaczając więcej niż my środków na dofinansowanie
filmów. A nie powstaje ich w Polsce znowu tak dużo.
Według Anny Bławut, zadania, jakie postawiono przed Łódź Film
Commission, są dokładnie tym, czego oczekuje producent, jednak... –
Byłoby wspaniale dostać dofinansowanie, które jest racjonalne i
odpowiada naszym potrzebom. Ostatnio musiałam zrezygnować, bo
otrzymaliśmy znacznie mniej niż wnioskowałam. Taka dotacja stwarza
kłopoty natury formalnej, a w niewielkim stopniu zasila budżet
filmu. Poszukam więc pieniędzy w innym mieście i tam przeniosę
produkcję.
Niektórzy kwestionują również zasady przyznawania dotacji. Tu
zazwyczaj pojawia się przykład Poznania, gdzie miasto i województwo
dały 6 mln zł na film Łukasza Barczyka o powstaniu
wielkopolskim.
– Dwa lata temu złożyłem do Łódź Film Commission projekt
fabuły o łódzkim getcie – mówi Jacek Gwizdała. – Chodziło
o 300 tysięcy złotych na dofinansowanie wstępnych prac. Odrzucono
wniosek z powodów formalnych, bo projekt musi się sfinalizować w
ciągu roku. Wydział Promocji UMŁ też nie dał pieniędzy na film, bo
od tego jest ŁFC. Potem jednak przeznaczono 1,5 miliona na serial
„Komisarz Alex”, który nie ma nic wspólnego z historią
miasta.
Kolejnym rozdziałem w dziejach Łodzi filmowej będzie z
pewnością Centrum Sztuki Filmowej powstające w rewitalizowanych
budynkach EC1 Wschód. Znajdą się tam m.in.: Teatr Dźwięku (studio
nagraniowe o powierzchni 480 m kw. i wysokości 15 m – przystosowane
do nagrywania orkiestry symfonicznej w pełnym składzie i chóru),
studia postprodukcji dźwięku i obrazu, planetarium i kino 3D.
Działalnością centrum zarządza miejska instytucja EC1 Łódź – Miasto
Kultury.
– Do ilu filmów w Polsce nagrywa się muzykę w takiej
skali? – pyta Jacek Gwizdała i zaraz odpowiada: – Jednego
rocznie, bo to bardzo drogie. Po co konkurencja dla znakomitego
studia na Łąkowej i to za gigantyczne pieniądze? Centrum na pewno
na siebie nie zarobi (tym bardziej że powstają kolejne studia w
Warszawie), a nie przywróci potencjału Łodzi filmowej, bo muzyka to
tylko mały fragment procesu produkcji filmu.
Według informacji uzyskanych od rzecznika prasowego EC1 Łódź –
Miasto Kultury, analiza popytu wykonana przez miasto zakłada, że
„oferta szkoleń i warsztatów skierowana będzie do osób zawodowo
zajmujących się różnymi aspektami twórczości i produkcji
artystycznej, przede wszystkim audiowizualnej. Szacuje się, że
rocznie będą to warsztaty dla ponad 300 studentów i 150
profesjonalistów. Osobną grupę odbiorców oferty Centrum Sztuki
Filmowej stanowią przedstawiciele przemysłów kultury, branży
filmowej i telewizyjnej”. Całość ma być oddana do użytku w IV
kwartale 2014 roku. Trwają przygotowania do rozpisania przetargów
na wykonanie aranżacji pomieszczeń specjalistycznych i ich
wyposażenie (co ma kosztować jeszcze minimum 36 mln zł, a
utrzymanie EC1 pochłonie docelowo 15-17 mln rocznie).
– Świetnie, że coś takiego powstaje, tylko pytanie, czy
będą klienci – zastanawia się Paweł Wendorff. – Może
wysokobudżetowe produkcje europejskie lub niskobudżetowe
amerykańskie mogłyby skorzystać z tej łódzkiej oferty. Przecież
David Lynch nagrywał muzykę do swoich filmów w Pradze. Wyobraźmy
sobie, że reżyser i kompozytor przylatują z Nowego Jorku, na
miejscu w Łodzi mają orkiestrę i świetnego dyrygenta oraz nocleg w
luksusowym hotelu i to wszystko kosztuje ich pięć razy mniej niż
gdyby robili u siebie.
– Takie inicjatywy jak EC1 Wschód nie powinny powstawać w
oderwaniu od tego, co już w Łodzi jest np. na Łąkowej – dodaje
Anna Bławut. – Tu coś wybudujemy, a tam coś padnie. Taka będzie
korzyść dla Łodzi filmowej. Najważniejsze, to zapewnić zamówienia,
bo konkurencja na rynku jest olbrzymia.
Jacek Gwizdała uważa, że wciąż nie ma żadnego impulsu, żeby
Łódź filmowa mogła się odrodzić.
– Przecież to wszystko może się toczyć swoim trybem bez pomocy
miasta, ale nie mówmy, że tu jest jakaś Łódź filmowa. Ograniczmy
się do pokazywania w muzeum reliktów dawnej świetności. Albo
stwórzmy wreszcie spójną, sensowną politykę rozwoju branży filmowej
w Łodzi.