Dole i niedole niszy | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
7 + 4 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
7 + 4 =

Dole i niedole niszy

– Marzyłem o Prouście, ale to rzeczywistość wymusiła tę sytuację: masz chłopie szansę, chwytasz to albo ci przepadnie. Staram się więc do tego zadania dorosnąć – mówi ŁUKASZ URBANIAK z łódzkiej Officyny, z którym rozmawiamy o tym, jak zakłada się wydawnictwo i buduje jego markę.
Łukasz Kaczyński: – Dzień dobry, przyszliśmy porozmawiać z małym, niezależnym wydawcą. Czy to dobry adres?

Łukasz Urbaniak: – Podobno nie najgorszy. Aktualnie innego nie mogę zaproponować.

Gdzie siądziemy? Może tutaj? Piękny pokój.

– O, to akurat kuchnia.

Dobrze się składa, bo chcemy pokazać wydawnictwo od kuchni.

– Jesteśmy na najlepszej drodze. Rzeczywiście, od kilku lat siedzibą wydawnictwa jest tych kilka pokoi. Z kuchnią.

Nieźle udał się nam wstęp, idźmy dalej. Jesteś z wykształcenia kulturoznawcą (teatrologiem), a od prawie dekady prowadzisz Officynę – w kraju, gdzie ponad 60 procent obywateli przez rok nie miało książki w ręku, a najpopularniejszym pisarzem w XXI wieku jest Sienkiewicz; w mieście, które ma niezłe środowisko literackie, ale które literatury bardzo nie ceni (chyba że modny kryminał). Czyli jesteś samobójcą, i to podwójnym?

– Widać to sprawa genów, a nie misji. Prowadzenie wydawnictwa to był jeden z pomysłów, który pojawił się w trakcie studiów, począwszy od drugiego roku, gdy z moją partnerką, a wówczas koleżanką, Mają, rozmawialiśmy o tym, co warto przełożyć z angielskiego – z tekstów kulturoznawczych, bo nie mówiliśmy wówczas o literaturze. Miałem czas, by je podczytywać, a gdy kończyłem studia, zorientowałem się, ilu świetnych specjalistów, i nie tylko od niszowych tematów, mamy w mieście, oraz jak słabo są oni wykorzystywani. Mam zresztą hopla na punkcie Łodzi i tego, jak ona nie dostrzega swojej wartości, jak ciężko tu znaleźć odbiorcę dla gestu artystycznego. Miałem szczęście, że moi wykładowcy, wspaniali ludzie (to były ostatnie złote lata łódzkiego kulturoznawstwa) zaufali mi i powierzyli antologię „Pamięć Shoah”. Była efektem konferencji, ale z publikacją pokonferencyjną, która interesuje głównie jej autorów, nie miała nic wspólnego – tak została przeformułowana. I stała się w kraju lekturą podstawową dla wszystkich badających tematykę Holokaustu i jego pamięci. To była misja straceńcza. Ponad osiemset stron i trzy miesiące na wydanie. Wyszła z błędami, ale mogliśmy ją dopracować i wydać znów: część artykułów wymieniliśmy, zamawiając nowe, książka zyskała na objętości, udało nam się też zdobyć dofinansowanie z ministerstwa nauki. To był już kolejny rok działania Officyny. Trzecią naszą książką był „Witkacy i reszta świata” Tomasza Bocheńskiego, czyli kolejny tytuł z „genem” łódzkim. Zawsze wiedziałem, że będę chciał współpracować z osobami, które współtworzą środowisko akademickie. „Pamięć” była darem od losu, inaczej projektowaliśmy Officynę, ale ważne było to zaufanie ze strony wykładowców. Była to publikacja ważna dla mnie także ze względów osobistych.

Ile daliście sobie czasu na rozruch i kiedy przekroczyliście punkt, w którym uznaliście, że idziecie w to dalej?

– Dostałem szansę od rodziców, którzy dali mi zaplecze administracyjno-księgowo-finansowe firmy, ale i tak musiałem szukać środków. Daliśmy tej idei około pięciu lat. Po dwóch założyłem samodzielną firmę, przejąłem stany magazynowe i prawa do części książek. Od grudnia 2011 roku działam na własny rachunek.

Cały wywiad można przeczytać w kwietniowym numerze „Kalejdoskopu” na str. 16

Kategoria

Inne