W serii Co gryzie płeć piękną prezentujemy kolejny felieton Elżbiety Grzesiak.
Moje albo nie moje? – oto jest pytanie Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo.
Szlachetne to, a zarazem naiwne z Jego strony. Napytał sobie nie
lada biedy tym posunięciem. Człowiek – niebożę – ledwie
rozróżnił sen od jawy, ledwie domyślił się, że on to on, ledwie
wystrugał ręką z płetwy rodem krzesiwo i rakietę, a już
rozpoczął zabawy w Pana Boga. Jednym niebożętom spodobała się
zabawa we wszechwładzę, innym we wszechwiedzę, a jeszcze innym w
nadprzyrodzone zdolności. Zaroiło się na Ziemi od jasnowidzów,
radiestetów, psychokinetyków i bioenergoterapeutów. Słuszna sprawa.
Tyle tylko, że nie wszyscy paranormalni i wielcy tego świata
pamiętają o tym, kto włączył kserokopiarkę, oraz o tym, że nawet
najdoskonalsza kopia nigdy nie dorówna oryginałowi.
Chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Ironię można lać
strumieniami, a pole do popisu dla pyszałków jest tak wielkie jak
wielkie jest ich samouwielbienie. Można by się nawet nabrać na ich
hasła propagandowe, gdyby nie pewien drobiazg, potwierdzający
celowość boskich zamysłów – pokrewieństwo dusz świętych i artystów.
Świętością nie grzeszę, ale niejedna aureola zmusiła mnie do
zmrużenia oczu. Artystką jestem "z bożej łaski", ale odkryłam
niejednego krewniaka. A wszystko zaczęło się od zatłoczonych
synaps, które trzeba było jakoś udrożnić.
Oto efekt rozładowania korków:
Szczyt gościnności
Czasem chodzi mi po głowie
myśl swędząca i piekąca,
że zawarta w moim słowie
myśl, nie moja jest do końca.
Jakby Pan Bóg, tworząc dusze,
materiału miał za mało
i niebiańskich dusz okruszek
strzepnął prosto w moje ciało.
Jakby wprost z niebieskich kuźni,
cienką strużką wsączał w zwoje,
jakby wciąż nalewał z próżni,
myśli nie do końca moje.
Ile we mnie wolnej woli
w porównaniu z wolą bożą?
I czy wciąż tworzenie boli,
gdy anioły myśli tworzą?
Czy talenty do mnożenia,
szyte według bożej miary,
tak pasują do stworzenia,
jak dwa buty z jednej pary?
Czy to wola Twoja Panie,
czy to świętych obcowanie?
Czy anielska wena wieszcza,
myśli moje tak dopieszcza?
Swędzi, piecze i uwiera,
dręczy duszę jak cholera
myśl, być może niebędąca
myślą moją tak do końca.
Jeszcze dobrze nie wysechł tusz po zmaterializowaniu się
impulsów nerwowych, a już zaczęły się tłoczyć pisemne dowody na
potwierdzenie moich przypuszczeń. Dowody dwojakiego rodzaju, bo i
pokrewieństwo jest dwojakiego rodzaju. Po pierwsze: krewniak żyje,
myśli podobnie i wciąż produkuje nowe utwory – dowody. Oznacza to,
że mamy wspólnego dawcę okruszków. Po drugie: krewniak jest
"stamtąd" i osobiście wsącza dowody w zwoje.
Na początek krwiokościści. Nie jestem pierwszą, która
zauważyła teleportację danych na granicy światów: bo w niebie,
z którego dotąd, nie wrócił nikt bo po co, wieczna sączy się struga
przyjemnej wiary w cuda (A. Nowak). Materiał dowodowy może
okaże się mało imponujący, ale ciągle się rozrasta w najmniej
spodziewanych momentach. Kilka dni temu padłam ofiarą "czarów" –
inteligentnego do przesady – jaśnie oświetlonego poety. Lektura
Jego wierszy wzbudziła drżenie okruszków w mojej duszy i
przemarsz mrówczego zastępu po skórze. Zadziało się to w
momencie, gdy odkryłam kilka analogii w sformułowaniach
(abstrahując oczywiście od różnic w wartości literackiej):
samotność bardzo gwarna, gdyż toczę rozmowy z tymi, którzy
odeszli albo są, tylko daleko, na krańcach (W. Kass) –
myśli samotnego introwertyka znużone "rozmową" zasypiają śniąc
o rozmowie (E. Grzesiak), ...po stronie tego co bezbronne
stoi poeta – kruchość otula kocykiem zrozumienia, ...puk puk puka z
ekranu listonosz – puk puk puka nieprzerwanie serce –
niezaprzeczalnie jestem. Każdemu, kto nazwie mnie zarozumiałym
uzurpatorem cudzych, sławnych dusz odpowiadam w tym miejscu: cały
czas mam na myśli tylko okruszki.
Kolej na znanych z literatury krewniaków – być może
nieświadomych swego pokrewieństwa - choć nie do końca. Maria
Pawlikowska-Jasnorzewska wiedziała, że coś jest na rzeczy, pisząc:
nigdy w oczy nie spojrzę kobiecie (w sto lat po mnie zakwitną
krokusy), nigdy w oczy nie spojrzę kobiecie, w której dusza ma
chodzi po świecie. Czesław Miłosz też wyraził swoje
przekonanie o metafizyczności tworzenia słowami: ...ale książki
będą na półkach, dobrze urodzone, z ludzi, choć też z jasności,
wysokości... Przytoczę dwie analogie, które wyszperałam
sama, chociaż zdaję sobie sprawę, że to tylko czubek góry lodowej:
chwile marzenia...mierzę piaskiem, sypanym z garści w dłoń
otwartą. Klepsydra taka, żadnej nierówna klepsydrze (M.
Pawlikowska-Jasnorzewska) – przesypię piasek w twoją dłoń, ty
go przesypiesz w moje ręce. Na długo nam nie starczy to, będzie
ubywać coraz więcej...niedoskonałe są klepsydry z naszych gorących,
suchych rąk (J.Kofta). I druga para cytatów: z drzew
olśnione liście na wiatr padały, w nurty niosąc się graniczne i na
ziemię sąsiedzką (M. Pawlikowska-Jasnorzewska) – bo czy to
nie liguster z przeciwnego brzegu przemyca poprzez rzekę
stutysięczny listek? (W. Szymborska). Pewna poetka z kaliskiej
Łyżki Mleka stwierdziła, że należy być na bieżąco, aby nie
popełniać plagiatów. Że pierwszy twórca, który odkrył rym wół–stół
jest prawdziwym poetą, a każdy następny to grafoman. W kontekście
wyżej wymienionych przykładów brzmi to trochę oskarżycielsko wobec
słynnych twórców.
Nieocenionym kanałem transmisyjnym są sny. Krewniacy
"podrzucają" sobie tą drogą co ciekawsze obrazy i przeżycia, jak
dobrzy znajomi książki do koniecznego przeczytania. Z dziką
rozkoszą, kilka razy w życiu, prześniłam "Najpiękniejszy sen":
wczoraj śnił mi się znów dla odmiany, najpiękniejszy mój sen –
niezrównany: o pływaniu w powietrzu jak w wodzie (M.
Pawlikowska-Jasnorzewska). Zresztą, nie tylko ja fruwam jak się
powinno, czyli sama z siebie (W. Szymborska). Jeszcze jeden
sen przypadł mi w udziale, choć trochę zmodyfikowany. Kilka lat
temu przyśnił mi się koniec świata, zapoczątkowany krążeniem
Księżyca wokół Słońca na dziennym niebie, a tymczasem
krewniaczka chwali się w wierszu swoim snem: kilka lat temu
widziałam dwa słońca (W. Szymborska).
Pokrewieństwo dusz, jak każde pokrewieństwo, przekłada się
często na podobieństwo wizualne. Stwórca, nie bez powodu podarował
nam zwierciadła, przez które można podejrzeć krewniaka (trzeba
tylko niepostrzeżenie przedostać się na drugą stronę lustra).
Wisława Szymborska, która w młodości poznała Tuwima, wspomina
spotkanie słowami: Całą moją uwagę skupił na sobie jego wzrok.
Miał płonące, magnetyczne, przenikliwe spojrzenie. Podobnie o
spojrzeniu Szymborskiej wypowiada się Jej pierwszy sekretarz –
Michał Rusinek. Do kompletu dorzucę jeszcze spojrzenie Wojciecha
Kassa, od którego doprawdy trudno oderwać wzrok.
Całość uzupełniają wspólne upodobania dusz pokrewnych. Co
drugi poeta "wyje" do Księżyca, uwielbia tworzyć neologizmy i
nadawać słowom oraz związkom frazeologicznym nowe znaczenia.
Ulubionymi roślinami wielu poetów są: buki, głogi, jaśminy i
konwalie, a zwierzętami: psy i ptaki. Większość poetów kocha ciszę
(pewnie dlatego, że mogą wtedy usłyszeć własne myśli) i żyje z
przyrodą za pan brat. Ostatnie upodobanie tłumaczy też fakt, że
poeci wprost uwielbiają fale elektromagnetyczne o długości 550 nm:
zielono mi, szmaragdowo (A. Osiecka),ja nie chcę
wiele: ciebie i zieleń (W. Broniewski), anioły są
całe zielone, a zwłaszcza te w Bieszczadach (A.
Ziemianin), a tymczasem podrepczę do lasu, w zieloności zaszyję
po szyję, potem stracę rachubę czasu i ze szczęścia cicho
zawyję (E. Grzesiak).
No i zostały jeszcze tzw. przypadki, które wcale przypadkami
nie są. Bo, czy przypadkiem można nazwać fakt, że tytułuję katalog
z tekstami piosenek: Śpiewki, a następnie dowiaduję się,
że tak samo nazywała je Osiecka? Albo jak bardzo przypadkowy jest
zbieg okoliczności, który przydarzył mi się właśnie wtedy, gdy
postanowiłam poruszyć temat metafizyki w twórczości: przed
południem czytam wiersz Szymborskiej Wietnam, a po
południu słyszę ten sam wiersz na rekonstrukcji walk nad Wartą?
Może za bardzo filozofuję, szóstkę w totka też w końcu ktoś trafia.
Swoją drogą, ujawnił się tu ciekawy problem badawczy:
procentowa zawartość duszy w duszy. Agent Mulder i agentka Scully
mieliby twardy orzech do zgryzienia: śledztwo poszlakowe, mętne
zeznania świadków – same zdajemisię, zero punktów zaczepienia.
Tylko wiara i odczucia.