W serii Co gryzie płeć piękną prezentujemy kolejny felieton Elżbiety Grzesiak.
Śmiać się czy płakać? – oto jest pytanie Czasem chodzi mi po głowie myśl swędząca i piekąca: czy ludzka
słabość, objawiająca się podatnością na wpływy, ma wpływ na
kształtowanie się poczucia humoru czy też jest to cecha, którą
dostajemy w pakiecie genów? Obserwując ”radosne rżenie” tłumów w
zupełnie dla mnie nieśmiesznych sytuacjach, nie mogę oprzeć się
wrażeniu, że albo ze mną jest coś nie tak (bo jestem w
mniejszości), albo zastępy trendsetterów wykonały kawał
„dobrej” roboty.
Z racji wykonywanego zawodu, zdarza mi się bywać na
spektaklach z „gwiazdorską” obsadą i obowiązkową interaktywną
łapanką. Kozioł ofiarny, wyhaczony z publiczności, skazany jest z
założenia na masowe pośmiewisko. Innym obowiązkowym gwoździem tego
typu programów jest użycie jak największej ilości dygresji o
zabarwieniu erotycznym (ubaw po pachy).Odczucia, jakie towarzyszą
mi w takich momentach, wyraziła Meryl Streep w książce-wywiadzie:
Mam wrażenie, że żyję na Księżycu, kiedy w kinie lub teatrze
słyszę, jak ludzie śmieją się z rzeczy, które dla mnie zupełnie nie
są zabawne, albo wyrażają zachwyt nad scenami, które uważam za
ordynarne. Nawet w codziennym życiu odrzucają to, co złożone i
dwuznaczne.
Skąd się bierze to socjologiczne zjawisko o coraz szerszym
zasięgu? Przede wszystkim z medialnego „prania mózgów” i
nieograniczonej dostępności do „pralni”. Przychodzą mi do głowy
trzy oddziały zajmujące się intensywną mokrą robotą. Po pierwsze:
„oddział you tube-owej samowolki”. Każdy, kto poczuje w sobie
odrobinę talentu komediowego, może zabłysnąć jak meteor, kometa, a
nawet słońce (w zależności od czasu utrzymywania się na topie).
Najbardziej przerażające w działalności tego oddziału jest to, że
obsługuje najchłonniejsze wiekowo mózgowe gąbki. Po drugie:
„oddział telewizyjnej premedytacji”. Klienci tego oddziału żyją w
błogiej nieświadomości, że ktoś niepostrzeżenie i celowo,
zawirusował im twardy dysk. Pan Andrzej Poniedzielski nazwał
działalność tego oddziału struganiem łódek z kory mózgowej.
Człowiek ogląda telewizję, patrzy na podłogę, a tu wióry… I po
trzecie: „oddział kabaretowej papki”. Mnogość twórców oraz
„mydło i powidło”, jakie serwują, rodzi mętlik w głowie odbiorcy.
Trudno w takiej papce wyłowić smakowite kąski, które próbują
zachować cechy dobrego kabaretu, czyli humor oparty na
dwuznacznych, ironicznych tekstach i piosence satyrycznej.
Co do przyszłości „pralni”, raczej nie ma wątpliwości - są
nietykalne jak dystrybucja dopalaczy. Czy jest to zatem droga bez
wyjścia? Nikt ani nic nie jest w stanie uratować poczucia humoru
współcześników? Na szczęście jest: i coś, i ktoś. Stara, dobra,
prawie zapomniana ironia w ustach prześmiewców. Jako zagorzałej
fance, sklecił mi się na ten temat wiersz:
Ironia
A do czego ona potrzebna?
Do życia? – w ogóle
Do szczęścia? – tym bardziej
Do smaku? – już lepiej
A po co ona się błąka w uśmiechu? – czarna owieczka
osądów
A czemu ona kłuje szpilkami, zalewa
strumieniem
a do tego los wykoleja?
A po to
A temu
By życie nie było żałośnie
„słodkodupne”*.
*Kornel Filipowicz
Może warto byłoby wykorzystać trwającą ostatnio dobrą passę na
ratowanie wszystkiego, co się da. Może przy okazji ratowania
gimnazjów i demokracji, dałoby się też uratować poczucie humoru
młodych Polaków. Wystarczyłoby tylko dorzucić kilka zgrabnych
tytułów do lektur obowiązkowych, a przy wyborze wierszy do
omawiania zobowiązać belfrów w podstawie programowej do kierowania
się również kluczem ironii. Można by było na przykład w ramach
antyreklamy portali plotkarskich omówić wiersz J. Tuwima „Bal w
operze”, kpiący w żywe oczy z ówczesnych środowisk celebryckich.
Albo, w ramach nauki asertywności i technik radzenia sobie ze
stalkingiem, omówić wiersz wspomnianego autora „Absztyfikanci
Grubej Berty”. Tuwim zachowuje w nim zdrowy dystans do niebożąt
wszelkich stanów i pochodzenia, każąc się całować w miejsce,
gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę (M. Pałasz). Jako
przykład mile widzianego ekshibicjonizmu i perwersji można by było
wskazać wiersz W. Szymborskiej „Głos w sprawie pornografii”.
Aby zakończyć optymistycznie, pochwalę się wynikami
eksperymentów, jakie przeprowadzam na żywych organizmach
gimnazjalistów. W momentach rozprężenia lub znużenia uprawiam na
lekcjach spinning intelektualny, rzucając ironiczną zanętę. Bywa,
że następuje konsternacja i wpatruje się we mnie dwadzieścia kilka
par okrągłych spodków. Ale zdecydowanie częściej odbijają piłeczkę.
Z wielkim wzruszeniem i radochą w sercu stwierdzam, że dinozaury
nie wyginęły.