O czym jest najnowszy tom wierszy łódzkiego poety Macieja
Roberta „Księga meldunkowa”? Autor kreuje – bo przecież literatura
konsekwentnie i nieprzekraczalnie pozostaje domeną zmyślenia, a nie
prostego opisu – przestrzeń Łodzi, tej obecnej i tej sprzed lat.
Plan obcego miasta, nawet najprzejrzystszy, pozostaje do pewnego
stopnia tajemnicą. Są na nim białe plamy miejsc, w których nigdy
nie byliśmy i być może nigdy nie będziemy. Plan własnego miasta to
zupełnie co innego. Nie ma na nim białych plam, bo przecież każdą
nazwę zna się, przynajmniej ze słyszenia, z napisu na tramwaju, z
notatki w gazecie – zawsze się ją jakoś kojarzy. A o wielu nazwach
i zarysach ulic można powiedzieć zdecydowanie więcej, więcej nawet
niż „tu mieszkam”, „tu pracuję”, „tu chodziłem do szkoły” – bo one
właściwie określają, co dominuje w naszej pamięci, jakie miejsca
oraz sytuacje znamy i jakie sobie przypominamy, zatem, do pewnego
stopnia, kim jesteśmy. Kiedy patrzy się na siatkę ulic oswojonej
przestrzeni, widać nie tyle ich nazwy (te są chyba najmniej
istotne), co zdarzenia i twarze. Powracają emocje, nawet jeśli
stłumione przez czas, to ciągle żywe. „Nasza” przestrzeń nigdy
chyba nie będzie nam obojętna.O tym jest, jak sądzę, najnowszy tom wierszy łódzkiego poety Macieja Roberta, „Księga meldunkowa”. Autor kreuje – bo przecież literatura konsekwentnie i nieprzekraczalnie pozostaje domeną zmyślenia, a nie prostego opisu – przestrzeń Łodzi, tej obecnej i tej sprzed lat, która widziana jest przez pryzmat doświadczenia bohatera lirycznego, poprzez – równocześnie i równolegle – jego bieżące obserwacje i wspomnienia. To podróże po mieście i poza nie (łódzkie Chojny i Komorniki, ulice Piesza, Społeczna, Chóralna, ale też bliżej nieokreślone przedmieścia) – tu i teraz. To także odległe reminiscencje z dzieciństwa, gdy grało się w piłkę, pośpiesznie okładało się zdarte kolano liściem babki, szwendało się po wertepach i nieużytkach, słuchało się muzyki z radia, czytało książkę pod kołdrą, z latarką, a wakacje spędzało się nad morzem lub na wsi.
Bohater tych wierszy, którego autor obdarzył wyraźnie wieloma swoimi cechami, wieloma swoimi doświadczeniami, konsekwentnie buduje i odbudowuje ze wspomnień obrazy i sytuacje niezwykle żywe i barwne, a do tego stopnia szczegółowe, że wręcz jakoś niepokojące. Przygląda się każdemu szczegółowi i nasłuchuje. Potrafi być wyjątkowo bacznym obserwatorem. Z czego się bierze taka postawa? Mam wrażenie, że odpowiedź na to pytanie stanowi klucz do zrozumienia artystycznego zamysłu Roberta. Może nawet więcej – do wskazania, jaki sens może mieć zanurzanie się w codziennym banale. „Księga meldunkowa” nie jest bowiem po prostu rozpięta między kiedyś i teraz, obserwacją i wspomnieniem. Obie te sfery, oba czasy i doświadczenia przenikają się tu, motywują i tłumaczą, stają się w zasadzie nierozerwalne. Wspomnienie jest bowiem częścią codzienności, częścią „teraz” i jako takie określa nas na równi z obecnymi doświadczeniami. „Teraz” – odsyła do „wtedy”, do minionego; banalny widok trzepaka na podwórku czy chłopca na rowerze przywołuje wprost własne doświadczenia sprzed lat. Nawet więcej: przenosi obserwatora bezpośrednio w przeszłość – i pozwala jednocześnie „być” (teraz) tym chłopcem na rowerze, „być” (teraz) na tym trzepaku. To tajemnica tej poezji, w której, mimo że tak bardzo wyraźnie rysowane, granice czasu zacierają się.
Maciej Robert próbuje pochwycić, literackimi środkami, fenomeny tożsamości i pamięci w ich niepochwytnej chyba istocie. Wspominając bowiem intensywnie i melancholijnie, jesteśmy cali we wspomnieniu, w tamtym świecie, nie opuszczając jednak tego. A zwornikiem obu tych planów, areną ich konfrontacji i połączenia jest w „Księdze meldunkowej” niezwykle ważne miejsce: Łódź, która po prostu trwa, poza czasem. Łódź paskudna, z wyciętymi w parku drzewami, z ponurą, zdegradowaną przestrzenią, gdzie „najprostszy zachwyt” wywołują kolorowe spinacze na sznurze do bielizny na balkonie sąsiada, który „codziennie / lży matkę”. Ale to Łódź głęboko swoja, bo przecież współokreśla, kim się jest, bo przecież wiąże się ze wspomnieniami (może lepiej napisać by: wiąże wspomnieniami?), w tym – wspomnieniem nieżyjącej babki. Jej poświęcił poeta najbardziej chyba osobiste, przejmujące, a jednocześnie jakoś w tej swojej nieposkromionej potrzebie starannej obserwacji okrutne wiersze: „Elegię dla Natalii Robert” oraz „Kredę”. Śmierć, rozpad, schyłek – są niezbywalnymi składowymi wykreowanego przez autora świata. Nic tu nie opiera się śmierci. W finalnym wierszu tomu, „Hojni komornicy”, czytamy:
[…] Musiało mi się pomylić,
bo nie oparł się śmierci. I nie ma tamtej
kuchni? I nie ma poważnych rozmów?
A przecież – pamiętasz? – takie rozmowy
to jest specjalność naszej kuchni.
Przepraszam – była. Musiało mi się
pomylić. Jestem bogatszy o to,
czego mnie pozbawiono.
Skoro tak, nie pozbawiono całkiem. Ma to w sobie, na stałe.
„Księga meldunkowa” to bowiem opowieść o przemijaniu – i trwaniu,
to pochwała istnienia. Mimo doświadczanego nieistnienia.
Tomasz Cieślak
Maciej Robert, „Księga meldunkowa”, Biblioteka Poezji Współczesnej tom 86, Wydawnictwo WBPiCAK w Poznaniu, Poznań 2014.