Nakładem Domu Literatury ukazała się piąta książka poetycka Piotra Gajdy. Tomik Śruba Archimedesa tomaszowskiego poety wyszedł w serii Białe kruki, czarne owce.
Część spośród trzydziestu sześciu wierszy zawartych w trzech
częściach nowej książki, była wcześniej publikowana na łamach
ogólnopolskiej prasy literackiej, m.in. w „Helikopterze”,
„Fabulariach”, „Pressjach”, „Arteriach”, „Migotaniach” i „Odrze”. W
tym roku wiersze Gajdy ukazały się ponadto w antologii poezji
współczesnej „Przewodnik po zaminowanym terenie” wydanej w serii
wydawniczej Wrocław 2016 – Europejska Stolica Kultury, a
dotychczasowa twórczość poety została omówiona w lutowym numerze
znanego literackiego miesięcznika „Odra”.
Rekomendacje do książki napisali znani polscy poeci – Marek K.
E. Baczewski i Edward Pasewicz. „Śruba Archimedesa” miała swoją
prapremierę podczas Mikołowskiego Maja Poetyckiego, natomiast
łódzka prezentacja odbędzie się 2 czerwca w Domu Literatury w
Łodzi, który od lat instytucjonalnie wspiera twórczość
tomaszowianina.
Piotr Gajda (ur. 1966) — poeta, autor
książek poetyckich Hostel (Łódź
2008), Zwłoka (Łódź
2010), Demoludy (Mikołów
2013), Golem (Mikołów 2014) oraz Śruba
Archimedesa (Łódź 2016). Stały współpracownik Kwartalnika
Literacko-Artystycznego „Arterie”. Współpracuje również z Gazetą
Literacką „Migotania”. Wiersze publikował m.in. w „44”,
„Tyglu Kultury”, „Opcjach”, „Toposie”, „Frazie”, „Red-zie”,
„Gazecie Wyborczej”, „Odrze", „Cegle” „Ricie Baum”,
„Arteriach”, „Czasie Kultury”, „Dzienniku
Łódzkim”, „Fabulariach”, „Pressjach”, „Migotaniach”, w
pismach
internetowych: „sZAFa”, „Inter”, „Helikopter”, „Fragment”,
art.-zinie „Nowy BregArt”, w antologii łódzkich
debiutantów Na grani (Łódź 2008) oraz w
antologiach: Pociąg do poezji. Intercity (Kutno
2011) i Węzły, sukienki, żagle. Nowa poezja, ojczyzna i
dziewczyna (Kutno 2013), Przewodnik po
zaminowanym terenie (Wrocław 2016).
Poniżej publikujemy dwa wiersze z tomu:
Klątwa
Dopuszczamy do siebie wszystkie smaki spienione
śliną, żeby gładko ściekały przez przełyk,
inaczej niż słowa, co nieraz utknęły w jego odpływie.
Czekać na przypływ, znaczy zapatrzeć się na księżyc
jak na zakrzywiony nóż, jakim kroi się mięso,
przecina ścięgna, na których wisi wola życia,
nasze ruchy w przód, skoki w bok lub w zupełną
ciemność. Rozumie się, że po omacku jak ślepiec,
kiedy rozpoznaje rysy obcej twarzy i nagle wzdraga
się,
bo to nie jest twarz człowieka. W gruncie rzeczy tracąc
grunt pod nogami, zaliczamy właściwą naukę,
zamiast tej pseudo, a właściwie to psycho,
skoro każdy przeczytany dystych będziemy przeliczać
na tłuste albo postne kalorie, wkładać w usta palce
niczym frazesy, żeby bez przeszkód pojechać do Rygi,
błędnie zaliczanej do ligi miast obryzganych treścią
wsobnych dialektów, jako że wszystkie są efektem jo-jo.
Dozwolony użytek
Wstałem z łóżka. To, jak powiadają, jedyne udane
powstania.
A zmartwychwstania, czy te są w pakiecie? Albowiem otworzyłem
oczy, lecz nie wiem, ku jakiemu monidłu? Ku jakiemu
rodzajowi
przedstawienia świata, oglądanego w podczerwieni zmysłów?
Chwiejny, starałem się uchwycić jego opis słowami
ujętymi
w cudzysłów. „Pamiętajcie nas, bo
my też żyliśmy, kochaliśmy
i śmialiśmy się". To nieważne, że byliśmy kopią z
kopii,
powielaną seryjnie, nad którą nie wisiał już wymóg karalności.