Kilka uwag o nowym tomie Kacpra Bartczaka Wiersze organiczne, wydanym w serii "Białe kruki, czarne owce" przez Dom Literatury.
Piąta książka w dorobku Kacpra Bartczaka
przynosi kilka poetyckich odkryć. Po ponurym i hermetycznym
Życiu świetnych ludzi i mocno przekombinowanym tomie
Przenicacy dzięki Wierszom
organicznym odkrywamy Bartczaka żywiołowego,
olśniewającego językową inwencją, a jednocześnie bardziej
przyjaznego czytelnikowi, czytelniejszego, momentami dowcipnego.
Sam autor, nie rezygnując z amerykańskich odniesień poetyckich i
filozoficznych, odkrywa dla siebie kolejnego po Białoszewskim
polskiego klasyka - Zbigniewa Herberta.
Siedem zamieszczonych w książce wierszy ma lirycznego
bohatera, który nazywa się Organizm. To nowa, bardziej biologiczna
wersja Pana Cogito - trop podsunięty nam w wierszu Koniec
alienacji organizmu stosownym mottem z Herberta. Skojarzenie
potwierdzają też początki wierszy: "organizm trzyma głowę w
dłoniach", "Organizm przychodzi do pracy", "organizm podchodzi do
czytania". Nowszy model nie nosi już kartezjańskiego nazwiska - w
konsekwencji pozbywa się też drugiego (po żonie?) członu "egro
sum". Nowy Pan Organizm nie jest silnym (ani nawet lirycznym)
podmiotem, istnieje tylko jako suma "Niescalonego świata"
wewnętrznych przepływów - znaczeń, wrażeń, lektur, informacji, ale
też ustrojowych płynów, witamin, pierwiastków śladowych i
genetycznych mutacji. Wszystko w nim się miesza, więc kurs wyznacza
mu tabela notowań migająca na ekranie świadomości. Organizm i
wiersz byli sobie / notowani - pisze (notuje) Bartczak.
Notowani na kartce, w policyjnej kartotece czy na giełdzie? A może
w bankowym kantorze?
Ojciec Herberta pracował w banku, podobnie jak ulubiony poeta
amerykański Kacpra Bartczaka - Walace Stevens. To takie
stevensowskie pracować w banku, to takie merrillowskie mieć ojca
bankiera. To takie jarniewiczowskie pisać o banku we współczesnym
wierszu. Bartczak metafory finansowe rozrzuca po swoim tomiku
równie hojnie, jak Lehman Brothers rozdawał kredyty przed kryzysem.
"Procesja w formie wrogiego przejęcia", "więcej wpłato banko /
następuje podniesienie", "sztucznej populacji bankowych gett" i
wiele innych, być może narzucających się autorowi na skutek
frankowej nerwówki. Pieniądz płynie przez te wiersze niczym krew
przez organizm. Metafora dodaje im energii, daje życie - wszak
zgodnie z tytułem są to wiersze organiczne
Inne powtarzające się motywy - niektóre znane z wcześniejszych
tomików: witaminy i minerały, surowce naturalne, plastik i tworzywa
sztuczne, informatyka, religia. Gdzie ich wspólny mianownik?
Niełatwo znaleźć rozwiązanie. Bohaterem tych wierszy jest
współczesny człowiek, pracujący w jakiejś korporacji, podłączony do
globalnej/lokalnej sieci, będący jej elementem, żywym interfejsem:
"przychodzi do pracy / wtapia szum importuje dane na myśl". Z
drugiej strony to żywy człowiek, w którym krąży krew, wydziela się
śluz, w którym pomieszkują bakterie i wirusy, a toksyny walczą o
lepsze z witaminami i minerałami. Te dwa obiegi zazębiają się i
przenikają: z jednej strony realizuje się jakaś posthumanistyczna
wizja biotechnologicznych lub informatycznych implantów
wzmacniających naszą wydajność na rynku, z drugiej - mineralne
szczątki organizmów żywych wracają do obiegu w postaci ropy
naftowej i produktów chemii organicznej. W tym układzie krążą więc:
pieniądz, krew, ropa i... wiersz, gdyż granica między sztuką a
prawdziwym życiem jest płynna. Bartczak wielokrotnie personifikuje
wiersz, nadając mu cechy ludzkie, a nawet boskie. W jednym z
wierszy wiersz wyliczenie swoich zasług kończy frazą "takem was
umiłował". Poeta otwarcie deklarujący związki z pragmatyzmem
potrzebuje jednak religijnego języka, choćby to miała być tylko
forma.
Wśród postaci występujących w wierszu Firma matka -
telenowela w powerpoincie poeta wymienia "zdystansowanego
laickiego publicystę", chcąc nam kolejny raz podsunąć jako klucz do
interpretacji "liberalną ironistkę" Rorty'ego. W rzeczywistości
nawiązuje raczej do estetyki Richarda Shustermana. Doświadczenie
estetyczne rodzące się w procesie (dialogu) z "organicznym"
wierszem to nie tylko opis, ale i temat tych wierszy. Bartczak jako
metasomaestetyk? To zbyt skomplikowane. Te wiersze są momentami
dużo prostsze: jak reaguje wymieniony już "zdystansowany laicki
publicysta" na dyskusję podczas zwykłego zebrania? "ma ludzki
odruch pała żywą nienawiścią". Takie ludzkie odruchy biorą się (są
reakcją) z ciała, z zaciskających się mimowolnie pięści i szczęk.
Wtedy szlag trafia nie tylko obiektywizm, ale i
ironię.
Ale w tej książce bywa też dowcipnie. Na przykład gdy autor
podczytuje z podejrzliwością nowofalowca urzędowe pisma i
instrukcje obsługi, lekko je podkręcając: "Chroń laminat przed
odleżyną by nie uronić otrębu bo utracisz gwarancję / Połóż wełnę
mineralną owiń masę blanszuj foliały wyściełaj w duchu". Tak się
urządza kuchnie w mieszkaniach ze słów, tak się je ozdabia, hodując
w doniczkach z nadrukiem pnącza wierszy.
Kacper Bartczak Wiersze organiczne,
wydane w serii "Białe kruki, czarne owce" przez Dom Literatury,
Łódź 2015