Na pewnej polskiej uczelni odbywały się jazzowe warsztaty z udziałem znakomitych czarnoskórych muzyków. Jeden z nich powiedział do studentów: – Muzyka, którą gracie, pochodzi ze Stanów i jej historię każdy z nas dobrze zna, teraz my chcielibyśmy poznać was i wasze korzenie. Zagrajcie swoją muzykę!
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Na pewnej polskiej uczelni
odbywały się jazzowe warsztaty z udziałem znakomitych czarnoskórych
muzyków. W pewnym momencie jeden z nich, lekko już znużony,
powiedział do studentów: – Muzyka, którą gracie, pochodzi ze Stanów
i jej historię każdy z nas dobrze zna, teraz my chcielibyśmy poznać
was i wasze korzenie. Zagrajcie swoją muzykę!
Zapadła niezręczna cisza… Rzuconą rękawicę postanowił podnieść
Witold Janiak – łódzki pianista, aranżer i kompozytor, artysta
totalny, wciąż poszukujący własnej osobowości muzycznej, brzmienia
i wyrazu. Jego najnowsza płyta „Zagrajcie swoją muzykę”, na której
znajdziemy dziewięć tradycyjnych, ale zaaranżowanych na jazzowe
trio melodii ludowych, to dowód właśnie takich nieustannych
poszukiwań i trzeci album w dorobku.
Myśląc o muzyce ludowej, zakładamy pewne wzorce archetypiczne,
m.in. melodyczne, rytmiczne, wyrazowe czy wykonawcze, które
pozwalają nam ją rozpoznać, nie tylko na tle innej muzyki, ale
także jako coś intuicyjnie swojego. Niestety, w potocznym
rozumieniu „ludowymi” nazywa się również różne rodzaje muzyki
biesiadnej, co ugruntowuje, i tak już dość silne, krzywdzące
przekonanie o trywialności i prymitywności prawdziwej muzyki
polskiej, głęboko zakorzenionej w historii i tradycji.
Czym więc właściwie jest ta „nasza” muzyka? Melodie, przez
wieki ogrywane (improwizowane) przez wiejskich grajków, ludowych
artystów i dożynkowe kapele, przetrwały do naszych czasów w formie
pamięciowego przekazu. Promowanie takiej właśnie muzyki i w ogóle
polskiej kultury ludowej obrali sobie za cel m.in. ludzie skupieni
wokół inicjatywy „Pograjka łódzka”, którzy cyklicznie w Łodzi i
innych miastach organizują spotkania, wykłady, warsztaty muzyczne
oraz taneczne. Poniekąd mieli oni wpływ na kierunek, w którym
podążyła twórczość Witolda Janiaka.
– Trudno mówić o jednej konkretnej inspiracji, która byłaby
zaczątkiem tej płyty. Na pewno ważną rolę odegrał mój znajomy,
Marcin Lorenc, który jest skrzypkiem w kapeli Gęsty Kożuch Kurzu,
formacji grającej muzykę ludową oraz realizującej
edukacyjno-artystyczny projekt „Pograjka łódzka”. Sam kilka razy
brałem udział w organizowanych przez nich potańcówkach, ale
bardziej jako słuchacz niż aktywny uczestnik – mówi Witold Janiak.
Zaiskrzyło. Rozpoczęło się poszukiwanie odpowiednich tematów i
melodii, ale przede wszystkim poszukiwanie idée fixe całej płyty. –
Zastanawiałem się nad formą „archeologii muzycznej” i uznałem, że
dla mnie najważniejsze jest odczytanie na nowo i przekazanie
współczesnym językiem pewnego klimatu zamkniętego w pozostawionych
nam melodiach. Oryginalne utwory miały posłużyć do wysnucia
opowieści o tym, kim jesteśmy, skąd się tu wzięliśmy i co nam w
duszy gra – dodaje Janiak.
Jak pomyślał, tak uczynił. Starannie wyselekcjonowane taneczne
melodie, m.in. kujawiaki, mazury i oberki zaczerpnięte z regionów:
sieradzkiego, łęczyckiego i radomszczańskiego (na płycie, zgodnie z
lokalną tradycją, nazywanego „radomskim”), stały się punktem
wyjścia artystycznego przetworzenia i stylizacji. Wbrew pierwszemu
skojarzeniu nie wyszła z tego „jazzowa cepeliada” i nie otrzymujemy
produktu w stylu „ludowość na skróty”. Janiak jest zbyt dojrzałym
artystą, żeby wypuścił dzieło nie będące sumą doświadczeń i
przemyśleń na dany temat, nie wypływające głęboko z potrzeby serca.
– Szukałem utworów, które miałyby wiodący temat zapadający w
pamięć, wręcz natarczywy. Za cel obrałem frazy o surowym
charakterze, ale jednocześnie wystarczająco plastyczne, by móc je
dalej przerabiać – mówi pianista. Poszukiwanie odpowiednich melodii
miało również inną motywację. – Od 12 lat, odkąd jestem w Łodzi,
interesuję się historią tego regionu. Szczególnie zależy mi na
promocji Łodzi, miasta, które wybrałem i które jest mi bliskie.
Łódź bardzo dużo mi dała, dlatego mam poczucie, że powinienem się w
jakiś sposób odwdzięczyć – dodaje. Płyta jest więc ukłonem,
ponieważ wszystkie melodie użyte jako bazowe pochodzą z województwa
łódzkiego.
Już po odtworzeniu pierwszych kilku utworów słychać, jaki
ogrom pracy został włożony w przygotowanie materiału. Witold Janiak
wraz z młodymi, utalentowanymi muzykami – Rafałem Różalskim
(kontrabas) i Kamilem Miszewskim (perkusja) – zabierają słuchaczy w
daleką, subiektywną i energetyczną podróż do korzeni, na wędrówkę w
poszukiwaniu własnej tożsamości kulturowej. Nie przenoszą
wszystkich reguł wynikających z pierwowzoru, ale wybierają z
ludowych tematów jedynie pewne elementy, czasem te najbardziej
oczywiste czy specyficzne, jak uwypuklanie rytmów mazurkowych,
operowanie skalami kościelnymi czy transowość. Łączenie jazzowych
środków ekspresji z przystępnością przekazu, wirtuozerii z
łatwością budowania nastrojów to cechy rozpoznawcze tego
tria.
– Nasza płyta nie jest do tańca – to opowieść o ludziach,
którzy to tańczyli. Jest wynikiem moich przemyśleń i odczuć. Nigdy
nie pracowałem tak ciężko jak ci, którzy setki lat temu, po wielu
godzinach pracy na polu, tworzyli te melodie, jednak czuję tę samą
nostalgię. Gdy myślę o polskiej muzyce i zamykam oczy, widzę
jesienny krajobraz, zamglone kolory – mówi Janiak. I rzeczywiście,
atutem albumu jest zachowanie odpowiedniego balansu w improwizacji,
dzięki czemu często romantyczna melodyka nie zostaje utracona. Na
płycie znajdziemy paletę muzycznych barw bliskich autorowi. W
klimatycznym, wręcz ilustracyjnym utworze „A dzień dobry” możemy
poczuć to, o czym pięknie mówi sam Janiak: – Parujące mgły i szare
niebo. Ostatecznie wygrywa i wschodzi słońce, unosi się zapach
świeżo skoszonej trawy. Jednak zamiast radości pojawia się
tęsknota. Tęsknota za oddalonymi mgłami...
Tytuł płyty wprawdzie brzmi jak manifest, wezwanie do
większego skupienia się na własnych korzeniach, ale prawdopodobnie
powinniśmy go traktować bardziej metaforycznie, jako intymne
zaproszenie do świata Witolda Janiaka, w ślad za duchami
przodków.
Magdalena Krajewska-Sochala
Foto: Dariusz Kulesza