Podczas koncertu w kawalerce przy ul. Pogonowskiego wystąpił niemiecki artysta Peter Piek. Wybierając się tam, byłem ciekaw, czy coś się zmieniło od ostatniego razu. Wszystko na pozór wyglądało jak zwykle. Tym razem jednak na widowni pojawiło się... niemowlę!
Podczas mikołajkowego koncertu w kawalerce przy ul.
Pogonowskiego wystąpił niemiecki artysta Peter Piek. Wybierając się
tam, byłem ciekaw, czy coś się zmieniło od ostatniego razu. To samo
mieszkanie, w przedpokoju buty wszystkich przybyłych. W pokoju, w
którym grają artyści – około dwudziestu osób „na widowni”. Mimo to
nie zostało zbyt wiele miejsca, żeby usiąść. Szybko znalazłem
jednak kawałek podłogi przy drzwiach. Scena, jak zawsze, znajdowała
się pod oknami. Podczas koncertów House Gigs Pogonka każde miejsce
to miejsce obok sceny. Muzyk jest tutaj na wyciągnięcie ręki.
Czasem dzieli go od słuchaczy raptem kilkadziesiąt
centymetrów.
Wszystko na pozór wyglądało jak zwykle. Tym razem jednak na
Pogonce pojawiło się... niemowlę! Benek, tak ma na imię niespełna
trzytygodniowy chłopiec, stał się najmłodszym uczestnikiem imprez w
kawalerce. Większość występu przespał. Tata Benka i zarazem
organizator wydarzenia, Bartek Borowicz, żartował, że Peter Piek ze
swoją muzyką świetnie sprawdziłby się w przedszkolu. Koncert zatem
toczył się w rodzinno-domowej atmosferze. Artysta śpiewał,
akompaniując sobie na gitarze lub keyboardzie. Między utworami
rozmawiał z publicznością, opowiadał anegdoty, m.in.: o swoich
polskich korzeniach i 95-letniej siostrze dziadka, która mieszka w
Poznaniu. Grając na gitarze, przytupywał nogą obutą w
kapeć.
Peter Piek przyznał, że pierwszy raz występuje w takich
warunkach i był chyba nieco stremowany, tym bardziej że sprzęt nie
zawsze działał tak jak powinien. Muzyk postawił na pełną
spontaniczność, co zupełnie nie przeszkadzało słuchaczom, którzy
zamykając oczy zatapiali się w wyobraźni, wyciszali i relaksowali
przy brzmieniach elektronicznych utworów Niemca, połączonych z
folkiem i country. Dodatkowego klimatu występowi dodawało
oświetlenie. Po kilku piosenkach artyście towarzyszyły jedynie:
mała lampka i lampki choinkowe zawieszone na... żyrafie, należącej
do bogatej kolekcji Magdy, właścicielki mieszkania. Na głowie
jednej z nich spoczywa legendarny kapelusz, do którego każdy w
ramach wynagrodzenia dla muzyka wrzuca „co łaska”.
Koncert skończył się nieco wcześniej, niż zazwyczaj, bo
kwadrans przed 22. Można było wtedy porozmawiać z artystą, który
kończył na Pogonce swoją kilkutygodniową trasę koncertową po
Polsce, i zakupić jego płyty oraz koszulki. Do nabycia były również
obrazki namalowane przez Petera Pieka – jak się okazało Niemiec
jest wszechstronnie utalentowanym człowiekiem. Był to ostatni
występ w tym roku w kawalerce przy ul. Pogonowskiego 45. Następny
zaplanowano za miesiąc - 12 stycznia. Zagra Henry No Hurry.
Zdjęcia i tekst: Kacper Krzeczewski