Muzyka jest jedna i może być piękna niezależnie od tego, czy wykonuje ją orkiestra symfoniczna, kombo jazzowe czy zespół rockowy. Udowodnił to niezwykły koncert Orkiestry Smyczkowej PRIMUZ z Akademii Muzycznej w Łodzi, złożony z utworów muzyki rockowej w aranżacjach Wojciecha Lemańskiego.
Muzyka jest jedna i może być piękna niezależnie od tego, czy
wykonuje ją orkiestra symfoniczna, kombo jazzowe czy zespół
rockowy. Przede wszystkim liczy się kompozytorski geniusz i kunszt
wykonania. Nie mniej ważne jest oddanie muzyce, którą się kocha, i
radość z grania. To wszystko udowodnił niezwykły koncert Orkiestry
Smyczkowej PRIMUZ z Akademii Muzycznej w Łodzi, złożony z utworów
muzyki rockowej w aranżacjach Wojciecha Lemańskiego, łódzkiego
kompozytora muzyki filmowej i teatralnej.
Celem Lemańskiego (pomysłodawcy koncertu) było przełamanie
barier między różnymi grupami melomanów – przedstawienie bywalcom
filharmonii świata nieco innych dźwięków, innego myślenia
muzycznego, ale równie intensywnych emocji. Kompozytor musiał
jednak przemówić do nich zrozumiałym językiem. Zrobił to za
pośrednictwem orkiestry smyczkowej – jej środków wyrazu,
charakterystycznego brzmienia. Za sprzymierzeńców miał młodych,
utalentowanych muzyków oraz ich opiekuna i dyrygenta Łukasza
Błaszczyka. Bez ich entuzjazmu i ciężkiej pracy nic by z tego nie
wyszło. Na estradzie stanęli również nie mniej istotni wykonawcy,
współtwórcy przedsięwzięcia: gitarzysta Jacek Królik, wokalistka
Ola Łysiak-Łabecka, oboistka Agata Piotrowska-Bartoszek, basista
Wojtek Stanisz i pianista Szymon Szyszka. 16 lutego w wypełnionej
po brzegi sali koncertowej Akademii Muzycznej w Łodzi przy ul.
Żubardzkiej zabrzmiały w nowych wersjach utwory muzycznych idoli
Lemańskiego: Stinga, The Beatles, King Crimson, The Aristocrats,
Lyle’a Maysa, Stevena Wilsona i Jacka Królika. Muzyce towarzyszyły
wizualizacje przygotowane przez Macieja Walczaka.
Koncert otworzyła zagrana niemal w zupełnych ciemnościach
kompozycja będąca wariacją na temat „Shape of My Heart” Stinga. Ten
popularny temat, podobnie jak trzeci w programie „Come Together”
The Beatles, Lemański potraktował jako punkt wyjścia dla twórczych
poszukiwań. Utwór długo się rozwijał, jakby autor szukał
odpowiedniego wariantu, przygotowywał właściwy klimat, krążył, a
jednocześnie droczył się ze słuchaczem, nie dając mu poznać, ku
czemu zmierza. Kiedy jednak wreszcie pojawił się charakterystyczny
motyw, okazało się, że naturalnie wyniknął z tego, co do tej chwili
słyszeliśmy. Bo była to synteza nie tylko melodii, ale przede
wszystkim brzmienia i określonego rytmu, pulsu budujących
niepowtarzalność kompozycji wyjściowej.
Młodzi muzycy orkiestry PRIMUZ nie mieli łatwego zadania.
Zwłaszcza w utworach Jacka Królika czy Guthrie Govana (The
Aristocrats), ale również Roberta Frippa (King Crimson), napisanych
przez gitarzystów wirtuozów, musieli zmierzyć się z nietypowymi
podziałami, skomplikowaną strukturą rytmiczną, bogactwem sposobów
artykulacji i rozbudowaną polifonią, którą dodał Lemański. Żeby
wszystko razem „zagrało”, potrzebna była wyjątkowa precyzja i
skupienie. Tylko sporadycznie dało się wyczuć nieznaczne wahnięcia
czy nierówności. Znakomicie wypadła piękna suita Lyle’a Maysa
(„Alascan Souite: Invocation, Ascent”) ze wspaniałą partią na rożku
angielskim w wykonaniu Agaty Piotrowskiej-Bartoszek. Udało się w
pełni oddać charakter utworu, jego dynamikę, a nawet brzmienie,
choć partię graną w oryginale na gitarze tu odtwarzały
skrzypce.
Równie wielkim przeżyciem było dla mnie wykonanie utworu
„Routine” Stevena Wilsona wsparte projekcją oryginalnego teledysku
w reżyserii Jess Cope. Fantastycznie działały zarówno delikatne
liryczne fragmenty, jak i patetyczne, rozbudowane harmonicznie i
mocno uderzone kulminacje. Klimat podkręcały niesamowite
improwizacje gitarowe Królika. Dobrze poradziła sobie z trudnym
wyzwaniem wokalistka Ola Łysiak-Łabecka, śpiewająca w niskich
rejestrach nieco schrypniętym głosem. Odpowiednio zróżnicowała
swoją partię. Utrzymała dobry dźwięk w najgłośniejszych
fragmentach, co dodało siły wyrazu całości. Podobnie było we
wcześniejszym „Come Together”, natomiast trochę blado wokalnie w
mojej ocenie wypadła „Roxanne” Stinga – zabrakło dramatyzmu
oryginału.
Na finał orkiestra „odpaliła” dwa połączone utwory King
Crimson – „Vroom” oraz „Red” – i pokazała potęgę brzmienia. Okazało
się, że smyczki potrafią zagrać naprawdę ostro. Drapieżnością i
chropowatością właściwie nie ustępowały przesterowanym gitarom
elektrycznym oryginału. To pokazało, jak wielkie możliwości
kreowania dźwięku ma taki klasyczny skład.
Publiczność była zachwycona, więc nie obyło się bez bisu. Na
widowni zasiadali ludzie starsi, ale sporo było młodzieży. Jestem
przekonany, że to wydarzenie ma niezwykłe znaczenie szczególnie dla
młodych ludzi –zarówno tych po jednej, jak i drugiej stronie rampy,
bo otwiera ich na różnorodność muzyki, odkrywa nowe światy, a przez
to wzbogaca. Tych samych wzruszeń estetycznych może dostarczyć
„Routine” Stevena Wilsona co „Koncerty brandenburskie” Johanna
Sebastiana Bacha. Powiedzmy, że takie ze wszech miar pozytywne
nastawienie cechuje Wojciecha Lemańskiego – sprawcę całego
zamieszania – od zawsze i jest obecne również w jego pracy
pedagogicznej. Optymistyczny zatem wydaje się fakt, że podobna
otwartość i chęć przekraczania barier ma teraz szansę silniej
zakorzenić się w środowisku akademickim.
Bogdan Sobieszek