Zbigniew Macias, znany solista operowy i musicalowy, dyrektor artystyczny Teatru Muzycznego w Łodzi, wydał płytę z piosenkami: „… nie zapomnisz mnie – Zbigniew Macias od Bodo do Sinatry”.
Zbigniew Macias, znany solista operowy i musicalowy, dyrektor
artystyczny Teatru Muzycznego w Łodzi, wydał płytę z piosenkami: „…
nie zapomnisz mnie – Zbigniew Macias od Bodo do Sinatry”. To jego
piąty album solowy: po „Opera Arias”, „Taki piękny wieczór…” z
utworami operetkowymi i musicalowymi, „Balladach żeglarskich” oraz
romansach, pieśniach i balladach „Kochałem panią…”. Tym razem
Macias sięgnął do lat międzywojennych, kiedy to bujnie rozwijała
się piosenka, zwłaszcza związana z filmem. Zachwyt możliwościami
kina dźwiękowego sprawiał, że w filmach występowali piosenkarze,
aktorzy zaś z upodobaniem śpiewali piosenki. To unieśmiertelniło
Eugeniusza Bodo, Mieczysława Fogga czy Aleksandra Żabczyńskiego –
fabuła i gra aktorska zestarzały się bowiem szybko, muzyka zaś
raduje do dziś.
Głęboki, dźwięczny baryton Maciasa pozbawiony jest operowej
maniery. Choć artysta ma w dorobku wiele partii operowych, posiada
też duże doświadczenie musicalowe (m.in. role w „Kotach”, „Skrzypku
na dachu”, „Człowieku z La Manchy”), co znakomicie procentuje w
lżejszym repertuarze. Jego wykonania są raczej tradycyjne, nie
lansują nowych sposobów interpretacji, wykorzystując sprawdzone,
powszechnie akceptowane rozwiązania. Spójne i przekonujące
wykonanie takiej wokalnej miniatury nie jest bynajmniej sprawą
banalną, gdyż, jak przypomina Macias, „piosenka to mała rzecz,
która wymaga wielkiej sztuki”.
Atutem właśnie nagranych piosenek jest towarzyszenie orkiestry
– niektóre aranżacje zostały wykonane specjalnie dla Maciasa.
Soliście towarzyszy orkiestra Teatru Muzycznego w Łodzi pod
kierunkiem Michała Kocimskiego.
„Od Bodo do Sinatry” to nie tylko piosenki filmowe. Artysta
sięga do repertuaru wspomnianego w tytule Franka Sinatry
(„Strangers in the Night”), Louisa Armstronga („What a Wonderful
World”), a nawet zmarłego niedawno Leonarda Cohena („Hallelujah!” z
tekstem w języku polskim). Najmniej ciekawym utworem jest
„Tristesse” – aranżacja etiudy E-dur op. 10 nr 3 Fryderyka Chopina
– jak każda przeróbka odbiega na niekorzyść od oryginału i spodobać
może się chyba tylko temu, kto nie zna pierwowzoru.
Płyta, podobnie jak i poprzednie, daje świadectwo muzycznych
sympatii znanego śpiewaka. Jest też wyrazem aktualnych upodobań
pokaźnego grona słuchaczy – stare piosenki wracają do łask, co po
trosze stanowi zapewne odreagowanie mało melodyjnej i agresywnej
brzmieniowo muzyki popularnej, po trosze – wyraz nostalgii za
latami międzywojennymi, które w Polsce utożsamiane są (nieważne, na
ile zasadnie) z okresem szybkiego rozwoju, nowoczesności i
społecznego dobrostanu. Tak czy owak, płyta „Od Bodo do Sinatry”
może być ciekawym prezentem dla osób, którym nieobca jest odrobina
muzycznej nostalgii.
Magdalena Sasin