– Zagraliśmy w Łodzi po raz pierwszy od dłuższego czasu w pełnym
składzie. Na koniec powiedziałem „to by było na tyle”. Głupio byłoby marnować okazję na tak udane
zakończenie – o zespole Cool Kids of Death i nie tylko mówi jego
wokalista KRZYSZTOF OSTROWSKI.
– Zagraliśmy w Łodzi po raz pierwszy od dłuższego czasu w pełnym
składzie. Na koniec powiedziałem „to by było na tyle” i ludzie
odebrali to chyba jako deklarację. Głupio byłoby marnować okazję na
tak udane zakończenie – o zespole Cool Kids of Death i nie tylko
mówi jego wokalista KRZYSZTOF OSTROWSKI, znany też jako rysownik
komiksów (pracuje w łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych).Piotr Kasiński: – Wszystko na to wskazuje, że zespół Cool Kids of Death to już tylko wspomnienie. Nie żal ci?
Krzysztof Ostrowski: – Jasne, że żal, ale ten
zespół istniał już chyba trochę za długo. Pewne rzeczy przestały w
nim działać. O zbyt wiele spraw już nikomu nie chciało się użerać,
na próbę ciężko było się umówić. Właściwie to część grupy chciała
ją rozwiązać sporo wcześniej, ale pozostali z przekory na to się
nie zgadzali. Koncert po premierze filmu „C.K.O.D. 2 – Plan
Ewakuacji” był dobrą okazją do rozwiązania zespołu. To wyszło
naturalnie, bez planowania. Zagraliśmy w Łodzi po raz pierwszy od
dłuższego czasu w pełnym składzie, bo Kuba ze względu na problemy
zdrowotne nie jeździł z nami w trasy. Publiczność w większości
składała się z przyjaciół i znajomych. Było super. Na koniec
powiedziałem „to by było na tyle” i ludzie odebrali to chyba jako
deklarację. Z mojej perspektywy ten koncert był najprzyjemniejszą
rzeczą, jaka przydarzyła się zespołowi od lat. Głupio byłoby
marnować okazję na tak udane zakończenie.
Czyli szans na reaktywację raczej nie
ma?
– Po ostatnim koncercie właściwie nic do siebie nie
powiedzieliśmy. Także tego, że już nigdy więcej ze sobą nie
zagramy. Być może nawet zespół istnieje, tylko ja o tym nic nie
wiem.
Od „pożegnalnego” koncertu minęło kilka miesięcy. Nie
tęsknisz za zespołem?
– Strasznie brakuje mi takiego czysto fizycznego aspektu bycia
w zespole – tego, że raz na jakiś czas człowiek może sobie
powrzeszczeć, spocić się i potarzać się po scenie. To była świetna
okazja do wyżycia, odskocznia od moich codziennych, wymagających
skupienia i cierpliwości zajęć. Za tym tęsknię i ciągle szukam
czegoś na zastępstwo. Najlepiej na razie sprawdza się śpiewanie
przy zmywaniu i czytanie córce przed snem.
Nie myślisz w takim razie o karierze
solowej?
– Nie, moja dotychczasowa muzyczna kariera to i tak był zbyt
duży zbieg okoliczności. Oprócz regularnego śpiewania w C.K.O.D.
tylko raz zdecydowałem się na gościnny występ – nagrałem kawałek z
Beneficjentami Splendoru. Mimo zaskakująco pozytywnego odbioru nie
przewiduję powtórki.
Na koncertach nie byłeś zbyt grzeczny, a C.K.O.D. było
postrzegane jako mocno zbuntowany zespół. Co zostało w tobie z
tamtych czasów?
– Wbrew pozorom bardzo dużo. Jako zespół bardzo szybko
przekonaliśmy się, że rock’n’rollowe życie po polsku to mit z
młodzieżowego serialu. Nie było za bardzo czasu ani okazji, żeby
nam odbiło. Po wyładowaniu energii na koncercie spokojnie wracało
się do codziennych zajęć przy biurku. I tu dużo się nie zmieniło.
Wykładam na uczelni, ale wciąż jako główne zajęcie wpisuję rysownik
komiksów. Moja codzienność nie jest codziennością statystycznego
Polaka. Poza tym z żoną i córką wciąż mieszkamy w Łodzi, a to
wymaga ciągłego buntowania się przeciwko zdrowemu rozsądkowi.
A nie chcesz wyjechać?
– Czasami chcemy, czasami nie. Na razie jesteśmy tu. Bardziej
w wyniku takiego a nie innego zbiegu okoliczności niż świadomych
decyzji.
Spotykamy się na planie filmu reklamowego. Czy jesteś
człowiekiem zapracowanym?
– Mój system pracy działa na zasadzie „od telefonu do
telefonu”, gdy po jednym zleceniu pojawia się kolejne, najczęściej
zupełnie inne. I jestem w sumie z tego zadowolony, bo szybko się
nudzę. Tak wyszło, że przez ostatnie pół roku pracowałem głównie
jako reżyser i animator. Zrobiłem dwa teledyski dla Jamala i Ani
Rusowicz, teraz jesteśmy w trakcie przygotowań do jakiejś reklamy,
robię animacje do nowego filmu Przemka Wojcieszka. Chwilowo na brak
zajęć nie mogę narzekać, chociaż oczywiście różnie z tym bywa. Na
Akademii Sztuk Pięknych, oprócz tego, że prowadzę zajęcia, pracuję
nad animowanym dokumentem opowiadającym o undergroundowej Łodzi z
lat 90. Napisałem projekt, a szkoła dostała na niego
dofinansowanie. Kształt filmu ciągle się zmienia, ale wszystko
pokazywane będzie przez pryzmat twórczości takich postaci jak
Grzegorz Fajngold, Michał Arkusiński i Marcin Pryt.
A nad czym pracujesz jako rysownik
komiksów?
– Ciągle powstają nowe odcinki serii „Plastelina”. Poza tym
mam rozgrzebane dwa duże projekty komiksowe. Pierwszy z nich to
„Wolfia” – biografia niemieckiej filozofki Hanny Arendt. Scenariusz
do tego komiksu napisała Dana Łukasińska. Całość jest zaplanowana
na około 200 stron. W szufladzie czekają też szkice do „Westernu”
Grzegorza Janusza. Jak tylko znajduję wolny moment, siadam do
biurka, otwieram jedną z teczek i pracuję nad kolejnymi planszami.
Jednak w odróżnieniu od wspomnianych animacji – w przypadku
komiksów nie mam na razie deadlinów i nie wiem, ile jeszcze potrwa
ich rysowanie.
Śledzisz to, co dzieje się w lokalnej
kulturze?
– To, że pracuje i tworzę w Łodzi sprawia chyba, że czynnie
uczestniczę w życiu kulturalnym naszego miasta. Przynajmniej tak
sobie to tłumaczę, bo często po prostu brakuje na różne rzeczy
czasu. Ale staramy się chodzić na wystawy z naszą córką
Kaliną.
Piotr Kasiński
Foto: Dariusz Kulesza