– Naszym obowiązkiem jest pokazywać dzieła zapomniane, choćby po to, żeby dać publiczności i krytykom możliwość ich oceny. Cieszę się, że premiery dzieł Tansmana odbywają się w mieście urodzenia kompozytora – mówi dyrygent ŁUKASZ BOROWICZ.
– Naszym obowiązkiem jest pokazywać dzieła zapomniane, choćby
po to, żeby dać publiczności i krytykom możliwość ich oceny.
Premiery dzieł Aleksandra Tansmana powinny już dawno się odbyć.
Cieszę się, że możemy nadrabiać te zaległości w mieście urodzenia
kompozytora – mówi dyrygent ŁUKASZ BOROWICZ.
Magdalena Sasin: Słynie pan z promowania dzieł
kompozytorów mało znanych. Skąd ta pasja?
Łukasz Borowicz: – Z ciekawości świata i z
ciekawości muzyki. Historię muzyki poznajemy, podobnie jak historię
literatury, przez wybrane arcydzieła. Ale ci geniusze, którzy je
stworzyli, nie żyli w próżni, byli otoczeni muzyką. To, czy jakiś
utwór jest obecny w repertuarze, wynika nie tylko z jego wartości
artystycznej. W związku z tym naszym obowiązkiem jest pokazywać
dzieła zapomniane, choćby po to, żeby dać publiczności i krytykom
możliwość ich oceny. Premiery dzieł Aleksandra Tansmana powinny już
dawno się odbyć. Cieszę się, że możemy nadrabiać te zaległości i że
robimy to właśnie tutaj, w mieście urodzenia kompozytora. Jeśli
gdziekolwiek na świecie przygotowywać światową prapremierę jego
opery, to właśnie w Łodzi, bo Tansman znaczy Łódź. Mamy szczęście,
że premierę „Złotego runa” reżyseruje Maria Sartova, która znała
kompozytora osobiście. Podziwiam także upór, z jakim Andrzej
Wendland doprowadza do kolejnych prawykonań i nagrań jego
utworów.
Czy historia zawsze dokonuje sprawiedliwej weryfikacji
twórców według ich talentu?
– Choć Tansman ocalił życie, uciekając do Stanów
Zjednoczonych, jego muzyka jest w pewnym sensie ofiarą wojny.
Wcześniej w Europie dominował neoklasycyzm, wywodzący się przede
wszystkim z kręgu paryskiego – stylistyka, która formy z dawnych
epok wypełniała współczesną treścią. Tansman był jednym z
najważniejszych kompozytorów neoklasycznych. Tymczasem po wojnie,
wraz z odbudową świata, zmieniła się też stylistyka muzyczna. W
latach 50. i 60. królowała awangarda, dyktat nowości, który
„zmiótł” neoklasycyzm. To przypadek nie tylko Tansmana, ale też np.
mieszkającej w Polsce Grażyny Bacewicz. Wówczas jedną z
najważniejszych cech wartościujących muzykę była nowość. Dopiero
dzisiaj mamy inną perspektywę. Postmodernizm pozwala z równym
szacunkiem odkrywać na nowo i awangardę, i neoklasycyzm. Jedno
drugiemu nie przeszkadza.
Jak określiłby pan muzykę Tansmana?
– Wybitny przedstawiciel neoklasycyzmu polskiego. Zachwyca
obfitość i bogactwo jego spuścizny – składają się na nią wszystkie
gatunki, w tym symfonie, opery, kameralistyka, pieśni. „Złote runo”
to dobry teatr. Osadzony w stylistyce lat 20. i 30., troszkę
absurdalnej, troszkę groteskowej, z takim mrożkowskim poczuciem
humoru. Zauważalny jest ogromny wpływ francuskiej kultury, którą
Tansman przyjął jak swoją. To bardzo dobra muzyka, świetnie
zinstrumentowana.
Jest pan ceniony między innymi za podniesienie poziomu
Polskiej Orkiestry Radiowej, którą pan prowadził. Jaki jest sekret
pracy z orkiestrą?
– Staram się być otwarty i mam jasny cel. Najważniejsze, by
wszyscy zdawali sobie sprawę, po co jest próba. Gdy w pracy nad
utworem dochodzi się do takiego momentu, że wszystko jest już
teoretycznie gotowe, nie można się zatrzymać lecz pracować do
samego końca.
Czy praca nad operą wzbogaca warsztat
dyrygenta?
– Jak najbardziej, ponieważ wymaga innych umiejętności niż
prowadzenie dzieł niescenicznych. Dobra orkiestra, po próbach, jest
w stanie wykonać utwór symfoniczny samodzielnie, natomiast w operze
dyrygent jest niezbędny. Powinien posiadać przede wszystkim
umiejętność kompromisu. Tempo na przykład nie może być ustalone raz
na zawsze, bo wynika z obsady śpiewaków i z tego, jak głos
konkretnej osoby brzmi w danej frazie. Żyjemy w czasach, które są
epoką specjalizacji, a to często zawęża horyzonty. Tymczasem
dyrygentura jako profesja wywodzi się z opery. Arturo Toscanini,
Bruno Walter, Gustaw Mahler – wszyscy oni zaczynali w operze, tam
zdobywali szlify, uczyli się współpracy ze śpiewakami i prowadzenia
linii wokalnych, a później te umiejętności przenosili na grunt
symfoniczny. Spośród Polaków trzeba wymienić Kazimierza Korda,
Jerzego Semkowa czy Bogusława Madeya, który w latach 70. był
dyrektorem artystycznym Teatru Wielkiego w Łodzi.
Jakie znaczenie w pańskiej pracy mają
nagrania?
Dzięki temu, że epoka fonografii trwa już od stu lat,
zachowały się wielkie interpretacje kanonicznych dzieł. Właśnie z
mojego zainteresowania fonografią wzięła się pasja odkrywania
muzyki nieznanej – jej nagrania są zdecydowanie bardziej potrzebne
niż kolejna płyta z symfoniami Beethovena. Warto poznać muzykę
innych kompozytorów, która w czasach Beethovena była wykonywana w
Polsce czy w Niemczech, żeby zauważyć, że do swojego koncertu
krzypcowego wiele pomysłów zaczerpnął on z utworów znacznie mniej
znanego kompozytora Clementa. Żaden geniusz nie tworzy w
próżni.
Z jakich sfer pozamuzycznych czerpie pan inspirację do
swojej pracy?
– Interesuję się malarstwem, zwłaszcza dwudziestolecia
międzywojennego. Ośrodkiem kultury był wtedy Paryż. Polscy malarze,
szczególnie pochodzenia żydowskiego, skupieni wokół École de Paris,
należą do najważniejszych postaci w sztuce paryskiej pierwszej
połowy XX wieku. W muzyce Tansmana „słychać”: lekkość kubizmu i
neoklasyków francuskich, kolor. Rok 1938, kiedy powstało „Złote
runo”, to okres tuż po światowej wystawie 1937 roku w Paryżu, która
stała się kolejnym triumfem polskiej muzyki i plastyki: Polacy
odebrali nagrody za wzornictwo, a Roman Palester został nagrodzony
za balet „Pieśń o ziemi”. Okres międzywojenny jest fascynujący ze
względu na szybkość, z jaką kultura polska się odrodziła po
zaborach, ten impet, chęć dogonienia Europy. Dlatego promowanie
muzyki tej epoki jest obowiązkiem polskich muzyków.
Foto: JUSTYNA MIELNICZUK
Łukasz Borowicz (ur. 1977) – dyrygent
symfoniczny i operowy. Laureat m.in. Paszportu „Polityki” (2007),
Koryfeusza Muzyki Polskiej (2011) i Tansman 2014 za wybitną
indywidualność muzyczną. Dyrygował najlepszymi orkiestrami wielu
krajów. W latach 2007-2015 był dyrektorem artystycznym Polskiej
Orkiestry Radiowej. Przywrócił życiu koncertowemu m.in. zapomniane
opery Romana Statkowskiego, Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego i
Feliksa Nowowiejskiego. Jego dyskografia liczy ponad 65
albumów.