– Uświadomiłem sobie, że jest potrzeba analogowego spotykania się z ludźmi, a nie tylko klikania lajków i udawania, że jesteśmy, podczas gdy tak naprawdę nas nie ma – mówi MARCIN PRYT, pomysłodawca i organizator cyklu Kosmopolitania.
– Uświadomiłem sobie, że jest potrzeba analogowego spotykania
się z ludźmi, a nie tylko klikania lajków i udawania, że jesteśmy,
podczas gdy tak naprawdę nas nie ma – mówi MARCIN PRYT, wokalista
zespołu 19 Wiosen, pomysłodawca i organizator cyklu
Kosmopolitania.
Kacper Krzeczewski: – Czym dla ciebie jest
Kosmopolitania?
Marcin Pryt: – Sposobem kontaktowania się z
ludźmi. Pisząc teksty, czy rysując, jestem odosobniony, a
Kosmopolitania zmusza mnie do funkcjonowania w społeczeństwie. To
wiąże się z koniecznością opanowania sztuki kompromisów, ale przede
wszystkim jest pasjonującą przygodą, bo stykam się z ludźmi. Taka
też była idea organizowania tych spotkań, żeby wymieniać poglądy,
dyskutować i jednocześnie poznawać ciekawe projekty muzyczne –
wszystko w realnym świecie. Kiedy zaczynaliśmy Kosmopolitanię na
początku 2011 roku, media społecznościowe, szczególnie Facebook,
którego sam jestem niewolnikiem, gdy chcę organizować spotkania i
promować je, stawały się bardzo popularne. Uświadomiłem sobie
wtedy, że jest potrzeba analogowego spotykania się z ludźmi, a nie
tylko klikania lajków i udawania, że jesteśmy, podczas gdy tak
naprawdę nas nie ma.
Ile osób jest zwykle zaangażowanych w przygotowanie
wydarzenia?
– Ludzie stale w to zaangażowani, nie licząc mecenasów,
sponsorów i gospodarzy miejsc, w których bywaliśmy, to jak palce
jednej dłoni, pięć osób. To moja dziewczyna i przyjaciele, którzy
zawsze mi pomagają.
Ponad sześć lat działalności Kosmopolitanii za nami.
Odbyło się w tym czasie 30 spotkań. Jak podsumowałbyś ten
okres?
– Przede wszystkim poznałem siebie w kontakcie z ludźmi.
Zobaczyłem też, że bez dofinansowania czy pomocy z zewnątrz nie
można Kosmopolitanii bardziej rozwinąć. Nie można bazować jedynie
na tym, że pomysł jest ciekawy. Trzeba płacić godne stawki
artystom, co powoduje, że te spotkania nie mogą być darmowe. Moja
pierwotna idea, że koncerty i wykłady są bezpłatne, żeby
przyciągnąć jak najwięcej osób, niestety spaliła na panewce. Mało
kto w dzisiejszym świecie jest w stanie grać charytatywnie, choć
warto podkreślić, że prawie wszyscy ludzie występujący dotąd robili
to dla idei. Sam też jestem zapraszany do dawania koncertów w
ramach różnych projektów i wiem, jak trudno jest mi dać z siebie
sto procent jedynie za zwrot kosztów. Jeśli Kosmopolitania miałaby
dalej trwać i dawać satysfakcję również ludziom, którzy w jej
ramach występują, to potrzeba znacznie większych środków
finansowych.
Według jakich kryteriów dobierasz gości i tematykę
spotkania?
– Kryterium doboru to połączenie mojego gustu z gustem moich
przyjaciół, z prądami w sztuce, którymi się interesuję, czyli
futuryzmem, konstruktywizmem czy dadaizmem. Najczęściej podczas
Kosmopolitanii z wykładami występuje Przemysław Strożek, którego
poznałem dzięki zainteresowaniu futuryzmem. Jest on autorem książki
„Marinetti i futuryzm w Polsce 1909-1939”. Szukając tematów,
obracamy się wokół rzeczy nieco zapomnianych, ale dla nas jeszcze
wciąż inspirujących. Czasami są to rocznice, na przykład stulecie
futuryzmu czy dadaizmu. Fascynuję się science fiction, muzyką
elektroniczną, nowoczesnymi brzmieniami. Szukam więc tematów, które
mogłyby jakoś wzbogacić moją wiedzę. Być może w przyszłości
zorganizuję jakiś wykład futurologa. Najchętniej zrobiłbym
spotkanie ze Stanisławem Lemem, ale to niemożliwe, bo już nie żyje.
Przygotowywanie Kosmopolitanii jest więc dla mnie takim prywatnym
uniwersytetem. Choć spotkania nie są prowadzone na poziomie
uniwersyteckim. Idea jest taka, żeby zainteresować ludzi. Istota
tkwi w miksie, tak sobie to kiedyś wymyśliłem: ludzie, którzy
najpierw posiedzą na wykładzie, a później pójdą na koncert, mają
właśnie ten mix, spotykają się z osobami, które przyszły tylko na
jedno lub drugie i to jest zderzenie światów. Zobaczymy, co będzie
w przyszłości.
Spotkania w ramach Kosmpolitanii są organizowane w
klubie Dom. Znajomość z właścicielem Kubą Wandachowiczem jest tu
kluczowa?
– Tak się złożyło, że pierwsze spotkanie w ramach
Kosmopolitanii odbyło się w tym samym pofabrycznym budynku, tylko
od drugiej strony Fabrystrefy, dzięki chłopakom ze Stowarzyszenia
Fabrykancka. Kilka miesięcy później powstał klub Dom, w którym
oprócz Kuby reszta współwłaścicieli to także moi koledzy. W tym
miejscu spotykam się z dobrym odzewem i dużą pomocą, ale działamy
nie tylko tutaj. Inne spotkania odbywały się na przykład w
nieistniejącym już klubie Jazzga, dzięki Oli Knychalskiej
zrobiliśmy spotkanie we wspomnianej Fabrystrefie, dużą pomoc
uzyskałem też kiedyś od Fabryki Sztuki i Marysi Sobczyk – tam też
zorganizowaliśmy dwa wydarzenia. Warto wspomnieć stulecie futuryzmu
w Fabryce Sztuki, z którego dzięki Sławomirowi Kalwinkowi i jego
ekipie ze Szkoły Filmowej została przeprowadzona transmisja, albo
spotkanie w Warszawie w klubie Kosmos Kosmos. Moją ideą jest
wychodzenie do ludzi możliwe jak najszerzej, ale klub Dom jest
naszą bazą, naszym domem, do którego przyzwyczaili się
Kosmopolinauci. Prywatnie to są miejsca związane z moim
dzieciństwem, OFF Piotrkowska jest na terenie mojego dawnego
przedszkola, w którym na dobrą sprawę po raz pierwszy zetknąłem się
z ludźmi.
Postanowiłeś jednak zawiesić cykl.
Dlaczego?
– Chciałbym teraz nagrać płyty z kolegami z 19 Wiosen, z Tryp
i skończyć płytę „Kongo Crew”, czyli trzeci album w ramach projektu
11, realizowanego z Pawłem Cieślakiem. Pracuję też normalnie
zarobkowo i te wszystkie twórcze rzeczy muszę robić po pracy. W tej
sytuacji na Kosmopolitanię już nie starczy mi czasu, nawet przy
pomocy moich przyjaciół, którzy też robią to wszystko w wolnych
chwilach. Wolałem nie narzucać sobie następnych deadline’ów
związanych z cyklem, tylko zrobić przerwę. W międzyczasie byłem
jednak na spotkaniu z Maciejem Płazą, tłumaczem prozy Howarda
Phillipsa Lovecrafta, prekursora fantastyki naukowej, i być może
uda się zorganizować spotkanie z okazji 80. rocznicy śmierci
pisarza. Jeśli nie, to wrócimy dopiero pod koniec roku, w
listopadzie lub grudniu. Tak jak pisałem w manifestach w
jednodniówkach, które wydaję, chcę tworzyć ten projekt do
zakończenia swojego bytowania. Jeżeli uda mi się to
rozprzestrzenić, to będę szczęśliwy, ale 50-100 osób na spotkaniu
też jest w porządku. Tak jak ktoś chodzi na siłownię, czy ćwiczy
fitness, tak ktoś może przyjść raz na kwartał na Kosmopolitanię,
poznać ideę, o której się mówi na wykładzie, posłuchać młodego
zespołu mającego szansę zadebiutować. Myślę, że ta formuła jest na
tyle pojemna, że można ją kontynuować, choć wierzę, że jeszcze
wymyślę coś nowego, bo nie chcę popadać w rutynę.
Czasami coś tylko zawieszamy, a potem już nigdy do
tego nie wracamy. Czy to nie grozi Kosmopolitanii?
– Nie grozi. Wierzę w powodzenie rzeczy, które robi się z
czystymi intencjami. Kosmopolitania jest taką czystą intencją, przy
której kieruję się dobrymi zasadami. Nie wiem, skąd one przyszły,
mogę powiedzieć, że z kosmosu, ale wiem, że to się sprawdza. Kiedy
rozmawiałem ze swoją dziewczyną, nie potrafiliśmy wskazać momentu,
w którym to się pojawiło, to przyszło z gwiazd. Wydaję mi się, że
dzięki temu cykl ma w sobie czystość, do niczego się nie zmuszam.
Kosmopolitania nie musi polegać na cykliczności ziemskiej, czyli
mogę zrobić sześć spotkań w roku, mogę osiem, a mogę jedno.
Cykliczność Kosmopolitanii kontynuowanej przez całe moje życie
będzie czymś umownym, na każdej planecie inna.
Czy kameralność tych spotkań jest dla ciebie
wartością?
– Chciałbym, żeby artystów, których zapraszam, zobaczyło jak
najwięcej ludzi. Dbam o promocję nie tylko poprzez Internet, ale
też poprzez rozklejanie plakatów, zaczepianie ludzi na ulicy i
zapraszanie ich na wydarzenie. Sam też chodzę na różne wykłady i
kiedy widzę pustą salę, w której siedzi pięć, sześć osób, jest mi
żal energii wydatkowanej przez wykładowcę i czasu poświęconego na
przygotowania. Uważam więc, że im więcej ludzi, tym lepiej. Jestem
za tym, żeby to wszystko się ze sobą miksowało, niczym taniec
planet. Chciałbym, żeby w ludzkich umysłach następowały różne
zderzenia, na zasadzie: „A dlaczego tak? A dlaczego on to z tym
połączył? A dlaczego ci ludzie tak wyglądają?”, żeby nie było
ciągle tych samych gości. Celem jest wyjście z getta tych samych
poglądów i wyglądów.
Zatem na Kosmopolitanii spotkamy się niekoniecznie
dopiero w listopadzie, jak wcześniej planowałeś, ale może już w
marcu?
– Jeżeli tłumacz prozy Lovecrafta zgodzi się na warunki, które
mogę mu zaproponować, to szansa na powrót w marcu jest prawie
stuprocentowa. Muszę się zorientować, czy jest wolny termin. Jeżeli
się uda, to chciałbym zrobić to spotkanie. Na ten moment szanse
oceniam 50:50.
Rozmawiał Kacper Krzeczewski
Foto: DR