Rozmawiamy z Ewą Vesin, solistką Teatru
Wielkiego w Łodzi. Śpiewaczka, ceniona m.in. za role w dramatach
Ryszarda Wagnera, niedawno rozpoczęła współpracę z Krzysztofem
Pendereckim. W Łodzi występuje w roli Toski w operze Pucciniego.
Ewa Vesin w minionym sezonie dołączyła do grona solistów Teatru
Wielkiego w Łodzi. Śpiewaczka jest ceniona m.in. za role w
dramatach muzycznych Ryszarda Wagnera. Niedawno rozpoczęła
współpracę z Krzysztofem Pendereckim. W Łodzi występuje w roli
Toski w operze Pucciniego.Magdalena Sasin: – Jak zaczęła się pani fascynacja Wagnerem?
Ewa Vesin: – Gdy zaraz po studiach trafiłam do Opery
Wrocławskiej, powierzono mi rolę w przygotowywanym właśnie
Pierścieniu Nibelunga. Przeżyłam wtedy trwającą trzy sezony
fantastyczną przygodę, między innymi dzięki współpracy z niemieckim
reżyserem Hansem-Peterem Lehmannem, specjalistą w zakresie
twórczości tego kompozytora. Muzyka Wagnera jest porywająca. Kiedy
więc otrzymałam od maestro Jacka Kaspszyka propozycję zaśpiewania
partii Zyglindy z III aktu Walkirii podczas inauguracji sezonu
artystycznego Filharmonii Narodowej w Warszawie w październiku tego
roku, bardzo się ucieszyłam. Jestem ciekawa, jak po latach ten
Wagner mi się w głowie ułożył. Praca nad partią operową wymaga
czasu, by zrozumieć postać i jak najlepiej ukazać jej dramatyzm.
Każdy śpiewak po pewnym czasie czuje, że to samo zaśpiewałby teraz
inaczej, inaczej zagrał i zinterpretował, bo jest już innym
człowiekiem.
Role Wagnerowskie uchodzą za wyjątkowo trudne i wymagające.
– Większość dzieł Wagnera to dramaty muzyczne. W odróżnieniu
od oper Verdiego i innych kompozytorów belcanta nie ma tu łatwych
dla ucha, melodyjnych fraz, a słowo jest ważniejsze niż melodia. Te
partie wymagają dobrze postawionego, silnego głosu, bogatego w
alikwoty. Wbrew temu, co się czasem mówi, nie jest potrzebne duże
doświadczenie, ale bardzo ważne są umiejętności aktorskie, w tym
interpretacja tekstu. Wykonanie długich, zawiłych, pisanych w
języku starogermańskim monologów trzeba często konsultować z
językoznawcami.
Ale partie operowe to tylko część pani repertuaru.
– Moja kariera nabiera rozpędu, bo rozpoczęłam współpracę ze
Stowarzyszeniem im. Ludwiga van Beethovena i Krzysztofem
Pendereckim. Zaproponowała mi to Elżbieta Penderecka po moim
występie na koncercie jubileuszowym z okazji 40-lecia pracy
artystycznej wybitnego reżysera Laco Adamika. W maju w Częstochowie
na festiwalu muzyki sakralnej „Gaude Mater” wykonałam Credo pod
dyrekcją kompozytora. W efekcie otrzymałam kolejne propozycje
koncertowe: VIII symfonię Pieśni przemijania wykonam w październiku
w Pekinie, Credo – w listopadzie w Warszawie pod batutą Valery’ego
Giergieva, Powiało na mnie morze snów – w listopadzie w
Krakowie.
Jak pracuje się z Krzysztofem Pendereckim?
– Oczekiwanie na pierwszą próbę z mistrzem było dla mnie
ekscytujące i pełne obaw: czy sprostam wymaganiom? Czy barwa głosu
i moje umiejętności techniczne będą mu odpowiadać? Kiedy
zaśpiewałam arię Pange lingua z Credo, a mistrz uśmiechnął się,
wyciągając rękę z podniesionym kciukiem, pomyślałam, że chyba jest
dobrze. To była najlepsza zachęta do pracy nad kolejnymi utworami.
Jego dzieła nie są łatwe, wymagają czasu, by je przeanalizować nie
tylko pod względem muzycznym, ale także w kontekście filozoficznym.
Muzyka jest bowiem konsekwencją sposobu myślenia mistrza, jego
poglądów na literaturę i na świat. Penderecki to człowiek wielkiego
talentu i klasy, a jego wyjątkowość wynika z ogromnej skromności,
pokory i szacunku dla drugiego człowieka.
Współpracuje pani z operami: krakowską i śląską, filharmoniami: wrocławską, zielonogórską i olsztyńską. Jak buduje pani swoją karierę?
– Reprezentuje mnie Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena.
Impresariat pomaga dokonać wyboru z natłoku propozycji, kierując
rozwojem artysty. Na dobrą opinię w środowisku pracujemy tak
naprawdę przez całe zawodowe życie. Dla mnie trampoliną do kariery
była Opera Wrocławska, gdzie uczyłam się zawodu, dyscypliny,
pokory, dałam się poznać reżyserom i dyrygentom, z którymi dziś
współpracuję na innych scenach.
Swoje doświadczenia przekazuje pani studentom...
– W Akademii Muzycznej we Wrocławiu mam pod opieką dwie
studentki. To dla mnie nowe wyzwanie. Staram się uczyć młodych
ludzi otwartości i jestem jednym z niewielu pedagogów, którzy nie
zabraniają konsultowania się z innymi. Uważam, że już na studiach
powinno się zbierać doświadczenia i spotykać różnych nauczycieli,
bo każdy może zwrócić uwagę na coś innego.
A jak pani pracuje nad głosem?
– Samodzielnie, ale każdą przygotowaną partię konsultuję z
Dariuszem Grabowskim, z którym współpracuję od kilku lat. Jest to
niezbędne, by jak najdłużej zachować prawidłową emisję oraz
korygować błędy. Często analizujemy pod tym kątem moje spektakle i
kolejne wykonania.
Jak trafiła pani do Teatru Wielkiego w Łodzi?
– Zaproponował mi to dyrektor artystyczny Waldemar
Zawodziński, gdy usłyszał, że rezygnuję z pracy w Operze
Wrocławskiej. W ostatnich dziesięciu latach kilkakrotnie z nim
współpracowałam, znał więc dobrze moje warunki głosowe, repertuar i
predyspozycje aktorskie.
Mieszkanie we Wrocławiu, praca w Łodzi – trudno to pogodzić?
– Podróż pociągiem trwa pięć godzin, ale nie odległość jest tu
największym problemem. Najtrudniejsze jest pogodzenie wszystkich
terminów. Trzeba tak zorganizować życie, żeby był czas na dom,
dzieci, pracę nad przygotowaniem partii i na wywiązanie się ze
wszystkich umów. Podobno im więcej ma się do zrobienia, tym lepiej
jest się zorganizowanym i tym więcej da się zrobić. Taki tryb życia
wiąże się jednak z ogromnym zmęczeniem.
Wielu śpiewaków przenosi się za granicę, uznając, że tam będą mieć lepsze możliwości rozwoju. Czy rozważała pani taką decyzję?
– Nie zawsze przeprowadzka za granicę wiedzie do wielkiej
kariery. Wielu moich kolegów po fachu bardzo szybko wróciło bez
sukcesów. Oprócz talentu i ciężkiej pracy, w tym zawodzie potrzebne
jest jeszcze wielkie szczęście: znalezienie się w odpowiednim
miejscu, poznanie odpowiedniej osoby, która otworzy nam furtkę do
kariery i poprowadzi na wielkie sceny tego świata.
Jak widzi pani swoją przyszłość w Teatrze Wielkim?
– Chciałabym śpiewać „włoszczyznę”, na przykład Pucciniego,
Verdiego. Za jakiś czas przyjdzie pewnie kolej na Wagnera czy
Straussa, jeśli łódzka opera zdecyduje się ich wystawiać, a ma ku
temu wszelkie predyspozycje. Decyzję o pracy tutaj podjęłam,
wiedząc, z jakimi artystami będę mieć do czynienia. Wielkim
szczęściem dla śpiewaka operowego jest praca z maestro Tadeuszem
Kozłowskim, dyrygentem, który najlepiej rozumie wokalistę. Jestem
pewna, że wiele się tutaj nauczę.
Ewa Vesin
Sopranistka. Debiutowała w „Czarodziejskim flecie” W. A. Mozarta w 2003 r. na scenie Opery Wrocławskiej, której solistką była do 2012 r. W 2013 związała się z Teatrem Wielkim w Łodzi. Uczy śpiewu w Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Ma w repertuarze główne role w operach i operetkach Mozarta, Bizeta, Straussa, Verdiego, Wagnera i in. Jest laureatką Nagrody Specjalnej oraz stypendystką Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2007), odznaczona Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2010).