Szczególnie miło wspominam pierwszy koncert w Wytwórni – fantastyczna
atmosfera. To była prawdziwa muzyczna uczta! – mówi MELA KOTELUK, jedna
z najciekawszych wokalistek młodego pokolenia.
Szczególnie miło wspominam pierwszy koncert w Wytwórni –
fantastyczna atmosfera. To była prawdziwa muzyczna uczta! – mówi
MELA KOTELUK, jedna z najciekawszych wokalistek młodego
pokolenia.Aleksandra Seliga: – W związku z przygotowaniami do nowej płyty była pani ostatnio bardzo zajęta...
Mela Koteluk: – Cóż, nadal pracujemy nad
płytą i najbardziej intensywne działania wciąż przed nami! Żyję na
wysokich obrotach – łączenie koncertów z nagraniem drugiej płyty i
codziennością to dość karkołomna sprawa. Nowy album będzie różnił
się od „Spadochronu” – to z pewnością utwory urozmaicone
brzmieniowo i aranżacyjnie. Znajdą się na nim piosenki mojego
zespołu. Duetów nie będzie, ale gości – instrumentalistów – nie
zabraknie. Jesienią jedziemy w trasę promującą drugi album.
Koncerty to esencja, najważniejszy i najprzyjemniejszy czas.
Czy czuje się pani bogatsza o doświadczenia, które pani zdobyła na przykład podczas pracy w duetach z Czesławem Mozilem czy Rykardą Parasol?
– Spotkania z takimi osobowościami na jednej scenie to mocne
doświadczenie, lubię zderzenia energetyczne, szczególnie te „po
przekątnych”, odległe stylistycznie, bo z nich wytwarza się nowa,
nieprzewidywalna siła. Na pewno pierwsza płyta powstawała w inny
sposób, była swobodnym zbieraniem doświadczeń, w niespiesznym
tempie, w większej beztrosce. Na pewno byłam młodsza (śmiech).
Druga przyniosła nowe wyzwanie – konieczność pogodzenia wielu
spraw. Ostatnie dwa lata to dla mnie lekcja łapania równowagi i
dystansu, harmonizowania przestrzeni i mentalnego szlifowania
pewnych ostrych odcinków. W wypadku nowego albumu za produkcję
muzyczną odpowiada Marek Dziedzic, który swoim talentem bardzo dużo
do niej wnosi, na tym etapie jest członkiem zespołu. To
profesjonalista, człowiek wymagający i pełen pasji, nasz dobry
duch. Takiego pierwiastka szukaliśmy i intuicja mnie nie
zawiodła.
Większość pani tekstów sprawia wrażenie niezwykle prywatnych, pisanych „z głębi swojego ciała”. Czy proces twórczy to dla pani coś bolesnego, czy przeciwnie – radosnego?
– Kojarzy mi się bardziej ze skupieniem i łaską. Czasem trudno
mi pisać i długo czekam, aż coś wypłynie. To oczekiwanie postrzegam
jako część procesu twórczego, etap trwający czasem najdłużej...
Kiedy ktoś wyraża się przez słowo, muzykę, pracuje głównie na
emocjach. To jest ważne, bo one nie biorą się znikąd. Nasza
świadomość to system skojarzeń i chyba żyje się lżej, pojmując te
zależności. Wierzę, że pisanie służy też autorowi – co ciekawe,
historia dała nam niezliczone przykłady tego, że rozjaśniać,
wywoływać uśmiech i krzepić nasze serca skutecznie potrafili
autorzy prywatnie nasączeni melancholią – ale to już inna
historia.
Podczas Mixera Regionalnego będzie pani „promować” województwo łódzkie. Jak kojarzy się pani Łódź?
– Bardzo ją lubię, mieszkają tu moi bardzo dobrzy przyjaciele
i często bywam tu prywatnie. Szczególnie miło wspominam pierwszy
koncert w Wytwórni – fantastyczna atmosfera. To była prawdziwa
muzyczna uczta! Zresztą pozostałe koncerty wcale mu nie ustępowały.
Łódź jest otwarta, arcyciekawa pod względem architektonicznym i ma
niepowtarzalny klimat. Tutaj nagrywaliśmy swój set w ramach
„OtwARTej Sceny”, świetnego projektu Roberta Tyski i Leszka
Biolika.
W Łodzi powstał też utwór „Święty Chaos” promujący audiobook
Cezarego Harasimowicza o tym samym tytule – we współpracy z
Łukaszem Lachem z zespołu L.Stadt, artystą, którego niezwykle
cenię. Zresztą, łódzka muzyka alternatywna zajmuje silną pozycję na
mapie Polski, bez wątpienia jest inspirująca. Mam same dobre
skojarzenia z Łodzią.Czy aktywnie buduje pani swój wizerunek w mediach, czy raczej obraz pani osoby to przypadkowy zlepek wypowiedzi, tekstów piosenek i cech, które przypisują pani inni?
– Jakoś wciąż nie chce mi się wierzyć w skuteczność budowania
wizerunku w mediach. Nikt nie ma nad takim wizerunkiem kontroli
dłużej niż chwilę. Zatem raczej to drugie, co czasem też jest
pożywką dla wyobraźni i, tak jak pani mówi, może być przypisywaniem
komuś cech niemających wiele wspólnego z rzeczywistością. Moja
filozofia ogranicza się do tego, że prawda zawsze się obroni.
Dobrze jest być sobą, to synonim wolności.
Mela Koteluk, właściwie Malwina Koteluk (ur. w 1985 r. w Sulechowie), śpiewała w chórkach zespołu Scorpions i u Gaby Kulki. W 2012 r. wydała swoją pierwszą płytę pt. „Spadochron”. W 2013 r. została laureatką Fryderyków w kategoriach „Debiut roku” i „Artysta roku”.