Gdy Hanna Kozioł miała urodzić pierwsze dziecko, dała mężowi kartkę z imionami do wyboru. Miała być Bogumiła, Aleksandra albo Ewa. Po kilku latach w bloku w Skierniewicach mieszkały już wszystkie trzy. Ola i Ewa będą bohaterkami tej opowieści – historii o dwóch artystkach
Gdy Hanna Kozioł miała urodzić pierwsze dziecko, dała mężowi
kartkę z trzema żeńskimi imionami do wyboru. Miała być Bogumiła,
Aleksandra albo Ewa. Po kilku latach w bloku w Skierniewicach
mieszkały już wszystkie trzy. Ola i Ewa będą bohaterkami tej
opowieści – historii o dwóch artystkach, które w dzieciństwie
dzieliły ze sobą pokój, potajemnie przechowywały pod łóżkiem psa i
puszczały z magnetofonu specjalnie nagrane gamy, by mama nie
zorientowała się, że jedna z nich nie ćwiczy. Dzięki temu mogły
spokojnie bawić się w biuro.
Zobaczyłem Ewę na koncercie zespołu Blisko Pola i jej twarz
wydała mi się dziwnie znajoma. Sięgnąłem po skład wypisany na
okładce płyty i tajemnica się wyjaśniła – altowiolistka rockowego
zespołu musiała mieć coś wspólnego z młodą malarką, z którą kilka
razy rozmawiałem na różnych wernisażach. Po koncercie podszedłem i
zapytałem – sama barwa głosu, a także charakterystyczny śmiech były
odpowiedzią. – Tak, to moja siostra.
Ewa (rocznik 1985) ukończyła aż trzy kierunki studiów – geografię
na Uniwersytecie Łódzkim, klasę altówki we wrocławskiej Akademii
Muzycznej i zaocznie muzykoterapię. Gra w Blisko Pola, udziela
lekcji, jeździ na przesłuchania ogłaszane przez orkiestry w całej
Polsce, trochę dorabia na ślubach. Mało – więc dodatkowo prowadzi
zajęcia umuzykalniające dla dzieci, którym gra i opowiada o muzyce.
Mało – więc jako wolontariuszka udziela się w Fundacji „Gajusz”,
odwiedza chore dzieci w szpitalu i gra im klasykę. Podobno Bach i
Mozart mają na chorych zbawienny wpływ. Czy można się dziwić, że z
siostrą spotykają się rzadko?Zwłaszcza że Ewa mieszka w rodzinnych Skierniewicach, a o dwa
lata starsza Ola w Łodzi, gdzie w Akademii Sztuk Pięknych jest
asystentką w Pracowni Malarstwa prof. Piotra Stachlewskiego. W
swoich artystycznych poszukiwaniach nie ogranicza się do malowania
– niedawno w Galerii Manhattan przeprowadziła akcję Zasiew, podczas
której najpierw w obecności publiczności wysiała owies, a potem
przez kilkanaście dni podlewała go i pomagała mu rosnąć, śpiewając
tradycyjne pieśni ludowe. Owies zjadły na koniec króliki, o których
losie milczy nawet Internet. Dokarmiane białym śpiewem Oli na pewno
byłyby zdrową artystyczną strawą. Ola nie ma jednak czasu na
zajmowanie się królikami – właśnie wylatuje do Londynu na
zaproszenie Joanny Rajkowskiej, będzie robiła performance w jednej
z galerii. A potem wyjazdy ze studentami, wystawy, wiele, wiele
projektów. Mało – więc Ola śpiewa w zespole Miejskie Darcie Pierza
i w chórze Młodej Chorei. Mało – więc zaczęła naukę gry na koźle
(odmianie dud), wszak nazwisko zobowiązuje. Wciąż poszukuje –
środków wyrazu, wolności, którą daje sztuka, inspiracji ze strony
ciekawych ludzi.
Wspólnie jako Siostry Kozioł wystąpiły dotychczas trzykrotnie.
Pierwszy występ zaproponował im Robert Paluchowski, legendarna
postać skierniewickiej sceny artystycznej. Ewa grała, Ola światłem
wydobywała obrazy z przygotowanych płócien. A potem Paluchowski
zmarł i siostry spotkały się na wydarzeniu Spotkajmy się w
Skierniewicach – artystycznej stypie upamiętniającej założyciela
Teatru Realistycznego. Ewa improwizowała do projekcji wideo
autorstwa Oli, wyświetlanych z początku na ciemnym ekranie. Obrazy
zarejestrowane z okna tramwaju zaczęły się ujawniać, w miarę jak
autorka zamalowywała ekran białą farbą. Na końcu zaśpiewała
kołysankę – może to wszystko jest tylko snem, który śnimy na jawie?
Trzeci raz pracowały razem nad instalacją dźwiękową złożoną z
nagranych odgłosów, dźwięków altówki i śpiewu Oli. Zaprezentowały
ją podczas skierniewickiego Art Parku. Zapewne coś jeszcze zrobią
wspólnie, ale ich silne osobowości domagają się mocnego zakreślenia
własnych terytoriów.
Na wakacje jeździły do babci do Rogowa. Rodzice pochodzą ze
wsi, a one się tych korzeni nie wstydzą. Zabarwiony melancholią
kontakt z przyrodą, śpiewane białym głosem ludowe pieśni, poczucie
wolności, gdy patrzy się w pustą przestrzeń pól – może dlatego
występują w zespołach, których nazwy mówią wiele o tęsknotach
mieszczuchów za porzuconym światem (Blisko Pola, Miejskie Darcie
Pierza). – Im coś jest prostsze, tym jest piękniejsze – mówi o
komponowanej przez siebie muzyce Ewa, która nie lubi wirtuozowskich
solówek skrzypcowych ani ich wysokiego tonu. Lubi przerabiać tematy
Michaela Nymana, a jej ulubioną kompozytorką jest Rebecca Clarke.
Uwielbia też grać na altówce suity wiolonczelowe Bacha. W zespole
raczej w tle, robi te melancholijne klimaty, które czynią brzmienie
Blisko Pola charakterystycznym.
Inaczej Ola – maluje z dziką energią, jakby machała kosą.
Koleżanka, z którą dzieliła pracownię, zrezygnowała, bo nie mogła
się skupić na swojej pracy. Podczas performansu w Galerii Manhattan
zdecydowanie weszła boso na rozsypaną ziemię, w samym centrum uwagi
zasiała ziarna, zaśpiewała na otwartym gardle. Na ścianie napisała
Tylko tęsnienie jest prawdziwe – w ferworze działań
zapomniała namalować „k”, ale zupełnie się tym nie przejęła. Ważny
jest proces, zasiew, energia. Podobno Ewa jest podobna do babci, a
Ola do dziadka, pierwsza jest pedantyczna, druga woli twórczy
bałagan.
Widać, że obie lubią chodzić boso, jakby szukały stopami
kontaktu z ziemią. Gdy na koncercie Blisko Pola w hotelu andel’s
dla Ewy zabrakło wzmacniacza, grała, przechadzając się między
publicznością. Miała się uśmiechać i robić dobre wrażenie –
pierwsze, co zrobiła, to zdjęła buty. Tak jak w dzieciństwie, gdy
wracały z mamą z miasta i nagle zaczął padać deszcz. Wtedy obie
zdjęły buty i specjalnie wskakiwały w kałuże. Mama nie
protestowała. Podobnie nie protestowała, gdy wymalowały całe ściany
swojego pokoju – miały do tego prawo. Mogły rozwijać swoje pasje do
woli.
Jak to się dzieje, że dwie siostry zostają artystkami?
Decyduje wpływ domu rodzinnego czy może spotkani gdzieś po drodze
ludzie? A jak to się dzieje, że trzecia siostra artystką nie
zostaje? Charakterystyczne, że gdy z takim pytaniem zwracam się do
jednej z bohaterek tego tekstu, radzi mi, abym zapytał ich mamy.
Nie ojca, nie tej trzeciej siostry, ale właśnie mamy. Wygląda na
to, że jest to postać w tej historii kluczowa. Pani Hanna sama ma
talent plastyczny – robi niesamowite koronkowe obrusy na szydełku.
Czy odnalazłaby się w pracowni, w której córka jest asystentką?
Może prędzej na Wydziale Tkaniny i Ubioru – przed laty szyła córkom
przepiękne kostiumy do dziecięcych przedstawień. Szyła też
codzienne ubrania. Bo pani Hanna jest też osobą praktyczną. Na co
dzień pedagog w szkole budowlanej – uczy młodych mężczyzn murowania
i tynkowania. Ale gdy studiująca geografię Ewa musiała oddać
instrument wypożyczony ze szkoły muzycznej – mama kupiła jej nowy.
Niech w wolnej chwili sobie pogra, może coś jeszcze z tego
będzie.
To nie jest jednak historia w amerykańskim stylu o dwóch
dziewczynach, które dzięki ciężkiej pracy i wzajemnemu wsparciu
wspinają się na szczyt. Ewa jeździ na przesłuchania do polskich
orkiestr operowych i filharmonicznych. Zawsze jest piętnaście osób
na jedno miejsce. Gra na ślubach, ale ludziom coraz częściej szkoda
pieniędzy. Niedawno dostała propozycję zagrania na imprezie
zamkniętej dla ważnych osób, ale szkoda im było 150 zł. Ojciec
zawsze powtarzał, że trzeba się zająć czymś konkretnym (np.
budownictwem) i dziś Ewa jest skłonna przyznać, że miał rację. –
Ewa przewyższa mnie inteligencją i wiedzą, skończyła trzy
kierunki, ale jakoś nie umie tego wykorzystać – mówi o
siostrze Ola.
Ostatnio Ewa grała na pogrzebie bliskiej jej osoby. Organista
stwierdził, że nigdy nie słyszał tak czysto grającej altówki i
zaproponował jej pracę. Ale Ewa woli grać na ślubach. Są weselsze.
Ola za swojego mistrza uważa Zbigniewa Warpechowskiego, lubi
cytować jego słowa: Moim powołaniem jest sztuka. Sztuka jako
byt. Jako sens mojego życia, radość życia, to co życie uwzniośla, w
czym realizuję swoją wolność. Dlatego nie mogę być tylko
malarzem.
Piotr Grobliński
2013
Kategoria
Sztuka