Już plakat do spektaklu jest bardzo dobry. Tusz do rzęs nakładany szczoteczką z drutu kolczastego i oko szeroko zamknięte na prawdziwe historie kobiet. Aleksandra Listwan w monodramie Czad pokazuje teatralny dokument wysokiej próby. Przedstawienie na Małej Scenie Powszechnego wyreżyserowała Ula Kijak.
Scenariusz Czadu oparty jest na autentycznych
rozmowach z kobietami w wieku 28 lat (tyle samo ma wcielająca się w
nie na scenie aktorka). Pochodzą z różnych środowisk, mają różne
biografie i różny stopień samoświadomości. Oprócz wieku łączy je
społeczne odrzucenie, mniej lub bardziej traumatyczna przeszłość,
dziwny dla wielu wygląd i nerwowe powtarzanie jakiegoś
powiedzonka.
Z takich właśnie powiedzonek, z tych wszystkich Co nie, No
i, Nie pamiętam, Tak? aktorka tworzy na początku coś w rodzaju
awangardowej muzyki wokalnej, powtarzając do mikrofonu urwane frazy
w różnym rytmie i z różną intonacją. Taki prolog żeńskiego chóru
wykluczonych i znerwicowanych. W chórze Asia, Maja, Karolina i
Marcela. Dodatkowo bonus - solo w wykonaniu chorej na bulimię
Alicji. Wszystkie grane przez Aleksandrę Listwan. Cztery pierwsze
grane niejako podwójnie - najpierw z pełną charakteryzacją na
krótkim filmie wideo, potem już na żywo na scenie. Ten prosty
zabieg miał za zadanie uwiarygodnić tekst, podsunąć widzom
konwencję dokumentalną (także przez umieszczone w filmie metryczki
bohaterek). Zadziałał na tyle sugestywnie, że niektórzy (nawet
wytrawni recenzenci) dali się złapać i porównywali sposób gry
aktorki z zachowaniem pierwowzorów (które jakoby znali z filmów).
Inna sprawa, że autorki (oprócz aktorki, która wpadła na pomysł i
przeprowadziła wywiady, były też reżyserka i pani dramaturg)
niepotrzebnie podważyły autentyczność monologów wstawkami typu:
matka zmusiła mnie do wyjazdu na pielgrzymkę, a tam krzyki:
Golgota picnic go home! Szkoda, że bohaterki nie mówiły nic o
aferze taśmowej!
Więc najpierw Asia - tancerka w klubie go-go, puszczająca się
na prawo i lewo, by udowodnić sobie własną wartość, w którą
przestała wierzyć przez poniżającego ją ciągle pierwszego chłopaka.
Teraz tańczy na rurze i jest dumna, że to przy niej gromadzą się w
klubie śliniący się faceci. Ze szkoły zrezygnowała, gdyż po
zatruciu czadem miała kłopoty z koncentracją. W co drugie zdanie
wtrąca Co nie..., jakby wiecznie szukała potwierdzenia u
innych. Poza tym lubi chodzić do kościoła, co tworzyłoby ciekawy
rys jej osobowości, gdyby zostało w spektaklu jakoś rozwinięte.
Grając ją, aktorka dokonuje za to akrobatycznych cudów na
profesjonalnej rurze. W jej układzie więcej jest sportu niż
erotyzmu, ale jest też sporo teatralnej metafory. Gdy na koniec
zjeżdża głową w dół, zatrzymując się w ostatniej chwili przed
katastrofą, rozumiemy, że te kobiety spalają się w autodestrukcji
wynikającej ze złości na świat - dlatego przebijają ciało ćwiekami,
dlatego podkręcają sobie rzęsy drutem kolczastym. Traktują się
krwawo jak strony konfliktu podczas wojny domowej w Czadzie.
Chociaż jest krwawo, na scenie jest różowo. Filmy wyświetlane
są na różowo obramowanym ekranie, różowa linia, będąca (prawie)
rzutem ekranu na płaszczyznę sceny, wyznacza pole gry, różowe
balony stanowią podstawowy rekwizyt. Ten róż odnajdziemy w strojach
dla małych i dużych dziewczynek, na ich policzkach i powiekach. Na
powiekach zmysłowo przymkniętych czy trwożnie zamkniętych, co na
jedno wychodzi, gdy trzeba zmuszać się do seksu, który przeraża od
czasu eksperymentów starszego brata i jego kolegi we wczesnym
dzieciństwie. Dlatego Maja wciąż powtarza No i...,
czekając na dalszy ciąg wypełnionego pustką życia. No i tnie się
przy satanistycznej muzyce.
Karolina wychowuje samotnie Kubusia (pomysł, by udawać rozmowę
z nieobecnym na scenie dzieckiem to chyba najsłabszy element
inscenizacji). Wcześniej usunęła ciążę, w którą zaszła po gwałcie
jednego z partnerów matki. Wciąż mówi Nie pamiętam, nie...
jakby chciała o wszystkim zapomnieć: o biciu, o gwałtach, o
samobójstwach w rodzinie, o matce, która była potworem, i o
wypadku, który wpędził ją w kalectwo. Mimo niesprawnej jednej nogi
potrafi wspiąć się pod sufit, by Kubusiowi zawiesić tam balonik. I
teraz uwaga - Aleksandra Listwan potrafi zagrać tę
niepełnosprawność, więcej - potrafi wspinać się na rurę-drabinę z
jedną (na niby) niesprawną nogą, jeszcze więcej - potrafi na samym
szczycie usiąść na chwilkę dla odpoczynku, "usiąść" w powietrzu
(trzymając się na rękach), zaznaczając jednak wyraźnie
przeniesienie ciężaru ciała. Absolutne mistrzostwo!
O ile ciało aktorka opanowała perfekcyjnie, o tyle głos (a
właściwie głosy) momentami budzi zastrzeżenia. Karykaturalne
naśladowanie sposobu mówienia bohaterek jest zbyt mocne,
przesadzone, niepotrzebnie wprowadza ton parodii. Przecież nie
chodzi o pokazanie tych kobiet w jakimś krzywym zwierciadle. Kto
podjąłby się narysowania karykatury Marilyn Masona? A właśnie tego
wokalisty słuchają dwie spośród czterech bohaterek spektaklu (50% -
dziwne, bo osobiście nie znam nikogo, kto by się namiętnie
wsłuchiwał w jego śpiew). Oprócz Mai także Marcela, ozdobiona
tysiącem i jednym kolczykiem królowa nocy, władczyni prywatnego
terrarium i obwoźnego cyrku, w którym występują węże i pająki.
Marcela uważa je za ciekawsze od ludzi, którzy nie mają zrozumienia
dla jej wyglądu. W jej monologu powraca słowo Tak? ze
znakiem zapytania, jakby wciąż uzgadniała z nami wersję
rzeczywistości, w której żyje.
Co więc z tego wszystkiego wynika? Że coś w tym naszym świecie
nie stroi, że popularne określenie rzeczy fajnych (ale czad!)
oznacza tak naprawdę rzeczy zabójcze, że na różne sposoby
krzywdzone dzieci obarczane są przeżyciami ponad ich siły. Że w
każdej z tych dziwnych i odrzuconych osób tkwią pokłady dobra,
jakieś uczucia z trudem znajdujące ujście na powierzchnię.
Pozostaje postawić pytanie: to są wyjątki potwierdzające regułę czy
może wyjątków jest tak dużo, że regułę (czyli kulturę) podważają.
Czy system się zawiesza czy w ogóle przestał działać? I skąd
ulatnia się czad - nasz cichy zabójca?
Pytania ciekawe, odpowiedź jak zawsze uproszczona. Różowe
ciuszki czyniące z dziewczyn i dziewczynek obiekty seksualne,
patriarchalne rodziny i strach przed ojcem (co powie, gdy się
dowie, że zgwałcił mnie brat), wreszcie wmawianie winy przez
katolickie wychowanie i dyktat kulturowych mód. Pointą jest
(dopisany) monolog Alicji - bulimiczki chcącej startować w jakimś
talent-show. Aktorka rozpoczyna go trzy razy, bo po dwóch
pierwszych początkach odzywa się coś w rodzaju sygnału wykrywacza
kłamstw. Po słowach Jestem zdrowa buczenie - coś nie tak w
prezentacji. Czy oznacza to fałszywość przekonania, że z nami
wszystko w porządku, czy może sygnał, że o zdrowych tu nie
opowiadamy?
Bo przecież artystki wybrały właśnie te, a nie inne monologi,
historie pasujące, a nie podważające postawioną tezę. Jeżeli całe
zło jest zaczadzeniem, chorą kulturą, to skąd się bierze dobro?
Dlaczego Karolina jest wspaniałą matką, a Marcela walczy z
nieuczciwymi hodowcami zwierząt? Czy w tych momentach również
ulegają jakimś wpływom? Czy ktoś temu patronuje - może jakiś
święty? W każdym razie patronami kominiarzy są św. Florian i św.
Agata Sycylijka. Niech strzegą nasze domy przed czadem! Więcej
czadu - tylko w teatrze!
Teatr Powszechny
Adres
ul. Legionów 21Kontakt
tel. 42-633-25-39