Umrzeć - tego, jak dobrze wiemy, nie robi się kotu. Ani przyjaciółkom z kółka brydżowego. A jeśli już - to trzeba na swoją stypę przygotować coś extra. Z takiego założenia wychodzi Mary, cicha bohaterka komedii Paula Elliotta Umrzeć ze śmiechu. Polską prapremierę sztuki wyreżyserował Mariusz Pilawski.
Sztuka została po raz pierwszy wystawiona w 2009 roku, a od
2013 jest przebojem kasowym amerykańskich teatrów. To solidnie
skonstruowana, momentami bardzo śmieszna, choć niepozbawiona
refleksji komedia, która daje reżyserowi i aktorom szansę. Zespół
Teatru Małego tę szansę wykorzystał. Mariusz Pilawski zrobił
przedstawienie subtelnie balansujące na granicy sitcomowych
wygłupów, umiejętnie dozując rubaszność opartych na erotycznych
skojarzeniach żartów. Dobre tempo i pełna radości gra aktorska to
niewątpliwie atuty przedstawienia. Widać, że wszyscy dobrze się tu
bawią - na szczęście publiczność również, choć tytuł jest może
trochę przesadzoną autoreklamą.
O czym jest Umrzeć ze śmiechu? Cztery przyjaciółki od
30 lat co tydzień spotykają się na brydżu. Tak się do tych spotkań
przyzwyczajają, że gdy jedna z nich umiera, druga wykrada z domu
pogrzebowego urnę z prochami, by w ten niezwykły sposób
skompletować skład na wieczorną rozgrywkę. Mary po śmierci gra rolę
brydżowego dziadka, a Connie, Lena i Millie wspominają ją czule,
popijając raz po raz dla uśmierzenia bólu. Jest jeszcze córka
Connie - porzucona przez chłopaka Rachel, która w ramach komediowej
zamiany ról strofuje rozbrykane starsze panie. No i w końcu pojawia
się Boby - postać seksownego policjanta, którego przybycie zapewnia
zwrot akcji. Spełnienie kobiecych fantazji i marzeń? Owszem, ale
jednak zrealizowane trochę inaczej niż myślicie.
Są gorsze rzeczy niż bycie singlem - przekonuje córkę
grana przez Teresę Makarską Connie. Na przykład? -
dopytuje się Rachel (Dominika Lichy). Małżeństwo z twoim ojcem?
Zaparcia? To jeden z żartów, które śmieszą nawet bez kontekstu
sytuacyjnego. Ale humor tej sztuki wynika raczej z niezwykłych
okoliczności, w których padają zabawne kwestie, i z ciekawie
zarysowanych postaci (przede wszystkim Connie i znakomicie granej
przez Lorettę Cichowicz Millie). Fryzjerka Lena w wykonaniu
Agnieszki Stańczyk jest chyba nakreślona zbyt grubą kreską - jej
ciągłe wezwania do napicia się w pewnym momencie rodzą w widzu
podejrzenie, że śmieje się z nieszczęścia alkoholiczki. Za to
Millie jest cudowna w swych spontanicznych reakcjach,
przekładających się na mimikę i sposób zachowania. Na pozór
najmniej bystra z całego towarzystwa, niejako mimochodem wpada na
najlepsze pomysły. Z absolutnym spokojem przyznaje się do bycia w
szkole ekspertka od seksu oralnego, mając na myśli... trochę coś
innego. Loretta Cichowicz potrafi zagrać to z uroczą
bezpretensjonalnością i nutką liryzmu.
Oczywiście przedstawienie ma też drobne usterki, na przykład
przynajmniej jeden z układów choreograficznych jest zbędny -
aktorki nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić na zbyt ciasnej
scenie. Udany jest natomiast taniec z czerwonymi sukienkami -
symbolem (nie)spełnionego marzenia. Można też dyskutować co do
obsady - Lena jest zwyczajnie za młoda, by od 30 lat grać z
kimkolwiek w brydża. A Rachel Dominiki Lichy ma... za dużo urody i
wdzięku, byśmy wierzyli w jej kłopoty z chłopakami.
Umrzeć ze śmiechu to kolejna w tym sezonie udana
propozycja sceny z Manufaktury. Po klasyce (Skąpiec) i
półoffowym eksperymencie (Godzina kota) widz Teatru Małego
otrzymuje dobrze zrobioną komedię przypominającą o urodzie życia i
sile przyjaźni. Na takich trzech filarach można budować
teatr.
Premiera 8 marca 2017.
Teatr Mały w Manufakturze
Adres
Łódź, ul. Drewnowska 58Kontakt
42 633 24 24biuro@teatr-maly.pl
www.teatr-maly.pl