Pełen tekst wywiadu z Dariuszem Stachurą, łódzkim śpiewakiem operowym, któremu trudno dogadać się z dyrekcją Teatru Wielkiego (wersja skrócona ukazała się w grudniowym wydaniu "Kalejdoskopu").
BELCANO PER SEMPRE
Piotr Grobliński: Belcanto na zawsze czy na
dwudziestopięciolecie?
DARIUSZ STACHURA: Nową płytę zrobiłem na
dwudziestopięciolecie pracy artystycznej, materiał został nagrany w
Zabrzu z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Zabrzańskiej pod batutą
Sławomira Chrzanowskiego, natomiast głos dogrywałem w Studiu
Polskiego Radia w Warszawie.
A kto decydował o repertuarze?
Ja sam. Chciałem, żeby każdy znalazł tu coś dla siebie. Być
może wybór utworów jest trochę chaotyczny, ale są
tu arie operowe, potem duety, a na koniec popularne pieśni
neapolitańskie. Takim zróżnicowanym repertuarem można
zachęcić do słuchania i mniej, i bardziej wyrobionego
słuchacza. Wśród gości Małgorzata Walewska, Dorota Wójcik, Adam
Szerszeń i moi dwaj synowie – Mateusz i Hubert, z
którymi chciałbym niedługo nagrać płytę z włoskimi
pieśniami.
Który syn odziedziczył więcej talentu?
Mój starszy syn Mateusz kończy właśnie studia wokalne, młodszy
Hubert ma 13 lat i chodzi do szkoły muzycznej na fortepian. Moim
marzeniem jest, by poszedł w ślady ojca. Ma bardzo piękny
głos. Myślę, że będzie z nas najlepszy. Na płycie pięknie
zaśpiewał Arrivederci Roma, na koncercie
jubileuszowym wyszło mu to jeszcze lepiej. Głos mu dojrzewa,
nabiera mocy. Chciałbym, żeby był tenorem, choć jeśli nadal będzie
rósł jak na drożdżach, to pewnie tak jak Mateusz zostanie
barytonem.
Jest pan trochę jak ojciec sióstr Williamas? Zmusza
pan dzieci do śpiewu?
Początkowo starszy syn nie chciał iść w tym kierunku, młodszy
też się trochę buntuje. Dzieci potrafią się czymś zafascynować, ale
na krótko. Jeśli trzeba popracować dłużej, to się zniechęcają i
wybierają zabawę. Rodzice muszą więc myśleć za nie. Wielu wirtuozów
skrzypiec czy fortepianu opisuje w pamiętnikach, jak ojciec zamykał
ich na klucz i słuchał, czy ćwiczą.
A gdyby syn chciał zostać - dajmy na to -
piłkarzem?
Ależ proszę bardzo. Nie chcę ingerować tak dalece w ich
decyzje. Chcę im tylko dać szerokie horyzonty, żeby mogli wybierać.
Bo żeby wybierać, trzeba się do tego przygotować, poznać coś. Ja go
przygotowuję do śpiewania, ale czy on pójdzie do Akademii
Muzycznej, czy do Szkoły Filmowej, czy jeszcze gdzie indziej – to
jego sprawa. Podobny dylemat miała moja córka Martyna, która ma
talent i dużą wyobraźnię. Rozważała pójście do Szkoły Filmowej, ale
powiedziałem jej: jeśli chcesz mieć prawdziwą rodzinę, to jako
kobiecie będzie ci bardzo trudno. Sama podjęła decyzję – studiuje
na Uniwersytecie Łódzkim zarządzanie zasobami ludzkimi.
A starszy syn?
Chciał studiować genetykę. Kupiłem mu mikroskop z górnej
półki, żeby mógł sobie patrzeć w monitor. Ale zaproponowałem mu też
kilka lekcji śpiewu. I on w końcu mówi: Tato, głos mi tak
pięknie brzmi, jestem taki nasycony głosem. Ja na to: A
wiesz synek, jak się taki niski głos podoba kobietom? Powiesz coś
dziewczynie takim niskim głosem i masz branie, jak nie wiem. A
on: No to się uczę. Próbował trochę innej muzyki, chciał
iść na jazz. Na szczęście zrezygnował i zaczął myśleć o operze. Ma
zbyt piękny głos, żeby śpiewać jazz. Oczywiście cały czas myślę o
jego karierze i wspieram go.
Dobrym słowem?
Wiedzą, dobrym słowem, ale też merytorycznie, głosowo. Próbuję
mu wytłumaczyć pewne sprawy techniczne, by zrozumiał, na czym
polega belcanto.
Właśnie, wróćmy do płyty Belcanto per sempre
– zdziwiła mnie interpretacja arii Ombra mai fu. Zupełnie
nie w stylu muzyki barokowej.
Rzeczywiście, śpiewając Händla, wzorowałem się na śpiewakach
operowych, zwłaszcza na Carrerasie, którego bardzo cenię pod
względem technicznym. W ogóle lubię słuchać innych wykonań,
gdy przygotowuję coś nowego. Zaczynam od śp. Luciano Pavarottiego,
potem Carreras, Domingo, Alagna i starsze płyty mistrzów sztuki
wokalnej. Od każdego można coś zaczerpnąć, jakąś pięknie wykonaną
frazę czy techniczną wskazówkę.
W domu ma pan tysiące płyt?
Nie, mój dom nie jest muzyczną biblioteką. Gdy przygotowuję
rolę, jadę do sklepu, dzwonię do kolegów, do teatru. Szukam tych
nagrań, pytam, kto co posiada. Na co dzień nie mogę ciągle czegoś
słuchać, jak to robią melomani. Z uwagi na mój zawód muszę czasami
odpocząć od dźwięków. Bo jak słucham, to od razu analizuję,
oceniam. Nawet jeśli ktoś śpiewa białym głosem, to słyszę, co się z
nim dzieje.
Białym, czyli…
Bez podparcia.
Jak folkowi wokaliści?
Oni śpiewają bez podparcia, z gardła. Czasem się dziwię,
jak mogą wytrzymać śpiewając w ten sposób przez dwie godziny. Ale
na przykład górale mają głosy ustawione z natury i oczywiście
śpiewają swoją emisją, u nich śpiewanie to jest rodzinna tradycja.
Ja też uczyłem się śpiewu między innymi na góralskich
przyśpiewkach. A przedtem w domu, od rodziców. Na rodzinnych
uroczystościach przy stole zawsze się śpiewało.
A co się śpiewało?
Biesiadne standardy, repertuar patriotyczny. Teraz każdego 11
listopada marzy mi się wspólne śpiewanie z rodziną i
znajomymi . Zazwyczaj się nie udaje – zawsze mam jakieś
swoje koncerty.
Kiedyś kariera się skończy…
Chcę śpiewać jak najdłużej - jeśli Bóg pozwoli. Ale gdy
przestanę, to na pewno będę uczył, bo bardzo to lubię.
Uczyłem w Szkole Filmowej, udzielam korepetycji, przygotowuję do
Akademii Muzycznej. Tym, czego się uczę i co sprawdzam na sobie,
dzielę się potem z innymi. Oczywiście do każdego trzeba podchodzić
indywidualnie, bo każdy ma inną wrażliwość, inną inteligencje
wokalną, inną koordynację ucha zewnętrznego z wewnętrznym. To jak z
rozwiązywaniem krzyżówki czy jak z łamigłówką
Aria jest taką łamigłówką?
Na pewno. Przygotowując nowy repertuar, ale też ucząc kogoś,
stajemy przed zadaniem do rozwiązania. Nieraz przychodzi do mnie
ktoś z młodszych kolegów, kto się pogubił i nie wie, jak z tego
wyjść. Zaczynamy pracować razem i zazwyczaj udaje się
pomóc. Ktoś był spisany na straty, a potem śpiewa partie solowe w
dobrych teatrach. Ale niekiedy jest głos, ambicja, chęci, a
człowiek nie potrafi tego wykorzystać. I nie wiadomo,
dlaczego.
O co chodzi z tym śpiewaniem przez mikrofon? Głos ma
Pan jak dzwon, więc po co?
Żeby dobrze nagłośnić koncerty w dużych salach, nagłaśnia się
orkiestrę. A przy nagłośnionej orkiestrze śpiewanie bez mikrofonu
brzmi niedobrze, sucho, sztucznie. Głos jest przykryty dźwiękiem
instrumentów. Dlatego musi być większe nasycenie dźwiękiem, aby
głos brzmiał minimalnie nad orkiestrą.
Ale akustyk przy heblach zawsze coś
podkręci…
Akustyk po próbie akustycznej powinien zaklejać
potencjometry taśmą klejącą i już nic nie ruszać, a często jest
odwrotnie. Nas śpiewaków to strasznie denerwuje. To w ogóle bardzo
trudne zadanie – dobrze nagłośnić koncert. Ostatnio na moim
festiwalu we Włocławku wziąłem firmę nagłaśniającą, która niestety
nie poradziła sobie z problemem. Akustyk miał swoją konsolę wysoko,
z balkonu regulował głos, a na parterze słychać było zupełnie
inaczej. Dyrektor artystyczny, czyli w tym przypadku ja, musi
takich rzeczy pilnować. Tylko jak wtedy śpiewać?
Często organizuje pan festiwale?
W Ciechocinku robię Galę Polskich Tenorów – w przyszły roku
będzie jubileuszowa, dziesiąta edycja. Będą fanfary, bębny,
Bogusław Kaczyński. We Włocławku w tym roku odbył się III Festiwal
Włoskiej Muzyki Operowej „Belcanto per sempre”. Prawie jednocześnie
otworzyłem festiwal w Uniejowie. Terma Musica to będzie impreza o
szerokim spectrum: opera, pieśni włoskie, muzyka sakralna. Chcę
zapraszać wspaniałe chóry ze Wschodu.
Siedzimy sobie w kawiarni Teatru Muzycznego, na tej
scenie odbył się też w czerwcu pański jubileusz. Nie mogę nie
zapytać o współpracę z łódzką operą.
Jestem trochę zawiedziony rozmowami z Teatrem Wielkim w Łodzi,
gdzie przecież jest repertuar, który mógłbym wykonywać. Choćby
Cyganerię, którą śpiewałem na stulecie premiery we
Włoszech na zmianę z mistrzem Pavarottim. Publiczność łódzka
zna mnie z wielu przedstawień operowych na scenie Teatru
Wielkiego.To mój macierzysty teatr. Tu w Łodzi wykształciłem się i
urodziłem jako artysta - na łódzkiej scenie. Na razie jest,
jak jest. Wciąż negocjuję z dyrektorem Wojciechem Nowickim, powinno
to czymś zaowocować.
Może Dariusz Stachura jest po prostu za
drogi?
Myślę, że trzeba wypośrodkować kwestie finansowe i się
dogadać. Ja mam do teatru 3 minuty samochodem. Chyba szkoda, żeby w
takiej sytuacji, mając pod bokiem dobrego tenora, teatr zapraszał
ludzi z zewnątrz. W Teatrze Wielkim śpiewają tenorzy z całej
Polski, tylko ja nie mogę. Myślę, że komuś na tym zależy, żebym nie
śpiewał.
Jest pan związany z którymś z teatrów na
stałe?
Nie, jestem wolnym strzelcem. Mogę śpiewać gdziekolwiek. Tylko
że ja już nie chcę wyjeżdżać tak często – w Łodzi mam dom,
rodzinę. Zostałem nawet honorowym obywatelem miasta.
Jest pan honorowym obywatelem Łodzi, ale też honorowym
obywatelem Brzezin. Który tytuł ceni pan wyżej? Tytuł w
moich rodzinnych Brzezinach dostałem wcześniej i bardzo mnie
ucieszył. Natomiast w Łodzi poczułem się naprawdę wyróżniony. Gdy
otrzymywałem nagrodę, znalazłem się wśród wybitnych naukowców
łódzkich uczelni, ludzi starszych ode mnie, z wielkim
dorobkiem.
No i jako wyróżniony łodzianin może pan jeździć darmo
komunikacją miejską…
Jakoś rzadko korzystam z komunikacji miejskiej. Do tej pory
nie odebrałem też ze Straży Miejskiej legitymacji, która pozwala
parkować bezpłatnie w miejscach zastrzeżonych. Ale z tego
przywileju czasem korzystam.
Co jest, pana zdaniem, największą atrakcją
Brzezin?
Brzeziny przeobrażają się w bardzo piękne miasteczko. Park,
przy którym mieszkałem, przechodzi wielką metamorfozę. Staw jest
pięknie porządkowany, ma powstać scena na wyspie. Pan burmistrz na
moim jubileuszu zapowiedział, że scena na stawie będzie mojego
imienia - to bardzo miłe. W czerwcu zrobimy tam koncert
neapolitańskich pieśni z łódkami i gondolami. Mam nadzieję, że to
będzie pierwsza edycja festiwalu, o którym już zacząłem
myśleć.
Będzie pan firmował swoim nazwiskiem brzezińskie
koncerty – zupełnie jak Zbigniew Zamachowski. Dwie ikony
Brzezin…
Tak bym siebie nie nazwał, ale na pewno jesteśmy znanymi
obywatelami, którzy kochają to miasteczko i jego mieszkańców. Z
Zamachowskim byliśmy sąsiadami. On mieszkał w starym pałacyku,
gdzie teraz jest muzeum, ja mieszkałem obok w kamienicy. Potem
spotykałem go u moich kuzynów, z którymi był zaprzyjaźniony. Bardzo
go szanuję jako aktora, często zapraszam do prowadzenia
koncertów.
Długo pan mieszkał w Brzezinach?
Od urodzenia do wyjazdu na kontrakt do Niemiec, czyli do 2000
roku. Po powrocie przeniosłem się już do Łodzi, a konkretnie na
Stoki.
Bo blisko Brzezin?
Można tak powiedzieć. Początkowo chciałem kupić działkę w
Wódce koło Kalonki – piękne tereny Wzniesień Łódzkich. Ale te domy
pod lasem są zbyt często okradane, więc wybrałem Stoki. Czuję się
tu jak na wsi, z dala od zgiełku, a jednocześnie blisko ludzi,
miasta, teatru. Żeby mi tylko moją ulicę jakoś wyrównali.
Najczęściej można pana w Łodzi usłyszeć właśnie w
kościele na Stokach.
Tak, wkomponowałem się w parafię. Systematycznie robimy tu z
chórem koncerty kolęd. Bardzo mili, prężnie działający ludzie,
kierowani przez zdolnego organistę Mikołaja Widawskiego. Naprawdę
wygląda jak Mikołaj z tą swoją długą brodą. Czasem sobie żartuje,
że jeszcze jest trochę za młody, że nie ma siwej brody i dlatego
nie rozdaje prezentów. Chór Cantylena często zapraszam do
współpracy przy moich koncertach.
Czasami śpiewa pan podczas mszy. To są wcześniej
aranżowane, umówione z organistą występy?
Całkiem spontaniczne. Czasem mam wenę do śpiewania, czasem
ktoś znajomy albo któryś z księży obchodzi imieniny, no to proszę
Mikołaja o akompaniament i śpiewam. Kolędy na specjalnych
koncertach śpiewam też u księdza Turka w św. Annie i u księdza
Łukomskiego w kościele św. Alberta.
Słyszałem, że pan dla przyjemności również
maluje.
Lubię też rzeźbić, tylko na to wszystko mam za mało czasu. Mam
narzędzia, udało mi się kupić na wsi polana lipowe, ale skończyłem
tylko dwie rzeźby. Więcej maluję – początkowo olejne prace, teraz
też akwarele. W ciekawych miejscach robię zdjęcia, a potem staram
się to namalować.
Jakie ciekawe miejsce pan zwiedził
ostatnio?
Drugi rok z rzędu byłem na pielgrzymce do Santiago de
Compostella. Piękna trasa – kontakt z przyrodą, z ludźmi. Można
poćwiczyć hiszpański, popróbować miejscowych specjałów i win,
przemyśleć pewne sprawy podczas wędrówki z plecakiem przez górskie
miasteczka.
Przeszedł pan całą trasę? Z tego, co wiem, to ponad
700 kilometrów.
Przeszliśmy z żoną 280, ale to i tak wielkie przeżycie – te
hiszpańskie krajobrazy, kolacje w lokalnych restauracjach.
Czyli taka mniej pokutna wersja
pielgrzymki?
Chodzi mi nie tyle o pokutę, co o spokojne pobycie z samym
sobą, zastanowienie się nad swoim życiem. Co można w nim zmienić, a
czego się zmienić nie da?
Wróćmy do muzyki. Ulubieni kompozytorzy – proszę
wymienić tych do śpiewania i tych do słuchania.
Kocham włoskich kompozytorów, ale nie wszystko, co napisali,
jest na mój głos. Repertuar trzeba dobierać do swoich możliwości,
nie śpiewać ponad swoją miarę.
W tym dobieraniu chodzi o barwę czy o
skalę?
O barwę, o natężenie głosu, o tessiturę, o szerokość dźwięku.
Repertuar musi być dobrany do predyspozycji. Trzeba to sprawdzać co
jakiś czas, bo głos się rozwija, dojrzewa. Nie zaśpiewam wszystkich
oper Verdiego. Moim pułapem wokalnym jest Rigoletto,
Traviata, nie zaśpiewałbym partii Radamesa w
Aidzie (do tego potrzeba tenora o zabarwieniu
dramatycznym). Z dzieł Pucciniego mogę śpiewać Madame
Butterfly czy Cyganerię, ale bałbym się (już?
jeszcze?) Turandot. Chciałbym już wejść w Toscę,
spróbować. Jestem tenorem śpiewającym partie od lirico do spinto,
ale nie rzeczy typowo spintove. Głos się przyzwyczaja – śpiewając
tylko repertuar mocniejszy, gubimy lekkość i alikwoty głosu
lirycznego.
A kompozytorzy do słuchania?
Oprócz muzyki włoskiej lubię Stinga, reggae, klasykę jazzu.
To, co jest prawdziwie piękne, tego można słuchać. A co jest
śmieciem nie do słuchania, należy wyrzucać do kosza. Teraz promuje
się jakieś dziwne rzeczy, zachrypniętych facetów bez głosu lub
półnagie kobiety, które może i są piękne, ale czy muszą do tego
śpiewać?
Nie boi się pan, że przedstawienia zostaną zastąpione
przez filmowe pokazy operowych superprodukcji?
Nie, bo nic – żadna kamera, żaden ekran – nie zastąpi
przeżycia opartego na prawdziwym kontakcie. Ale świetnie, jeśli
możemy obejrzeć koncerty transmitowane z drugiej półkuli,
zwłaszcza, że dzisiaj wielu ludzi nie stać na podróż do innego
miasta. Boli mnie, że świat staje się miejscem tylko dla bogatych.
A przecież każdy chciałby coś zobaczyć, czegoś posłuchać, żyć
normalnie. Nie myśleć tylko o tym, co włożyć do garnka. Człowiek
powinien móc iść z rodziną do kina czy teatru.
Bilety do opery powinny być tanie?
Powinny być droższe, żeby utrzymać teatr, ale ludzie powinni
więcej zarabiać. W Hiszpanii zobaczyłem ten ich kryzys – chętnie
bym się zamienił na nasz dobrobyt.
Jest pan zwolennikiem celebrowania wizyty w teatrze?
Garniturów, krawatów, pięknych sukien? Dziś do teatru ludzie chodzą
na ogół w zwykłych rzeczach.
W teatrze dramatycznym to może śmiesznie wyglądać, gdy
publiczność siedzi w garniturach, a aktorzy grają w t-shirtach albo
wcielają się w postaci kloszardów. Ale takim świątyniom sztuki jak
opera czy filharmonia należy się szacunek. Na scenie odgrywamy
największe dramaty, bohaterowie umierają, wyznają sobie miłość.
Tworzymy postacie świętych, wielkich wodzów. To trzeba uszanować.
Moja pani profesor Halina Romanowska, która uczyła mnie nie tylko
śpiewu, ale też dobrego wychowania, upominała, żebym nigdy nie
chodził w płaszczu po scenie, nie gwizdał i nie krzyczał w
teatrze.
Czy wymagania aktorskie wobec śpiewaków się zmieniają?
Czy współcześni reżyserzy chcą czegoś więcej niż tylko
śpiewu?
Wymagania zależą od dyrektorów, bo to oni angażują śpiewaków.
Dyrektor-dyrygent będzie stawiał na piękne głosy, harmonię. Jeżeli
będzie śpiewała pani o bardziej obfitych kształtach czy tenor o
niskim wzroście, to najwyżej publiczność zamknie oczy i zasłuchana
przeniesienie się do innych światów. Ale rzeczywiście, coraz
częściej śpiewak (a zwłaszcza tenor) musi być szybki, zwinny,
szczupły, piękny i do tego jeszcze dobrze śpiewać.
I taki właśnie jest Dariusz Stachura…
[śmiech] No cóż, kilka lat temu…
A reżyserzy?
Gdy wyjechałem do Norymbergii na kontrakt , była tam
młoda pani reżyser, która kazała mi skakać przez rząd krzeseł. Po
wylądowaniu miałem śpiewać dalej. Z kolei fragment
Rigoletta musiałem śpiewać, siedząc w łóżku – to bardzo
trudne. Niedługo reżyserzy każą się nam kłaść i śpiewać spod
kołdry. Reżyser często myśli o obrazku, a nie o komforcie śpiewaka.
A przecież nie jesteśmy cyborgami. Trzeba myśleć przede wszystkim o
muzyce. No chyba, że robimy film – wtedy możemy nagrać głos
oddzielnie, a potem udawać, że śpiewamy stojąc na głowie. Tylko po
co robić z opery cyrk?
Podczas jubileuszu dowiedzieliśmy się, że Agata
Stachura z łódzkiej telewizji to pana kuzynka. A poeta Edward
Stachura? Zna pan dobrze swoje drzewo genealogiczne?
Chyba też jakaś daleka rodzina, to dość rzadkie nazwisko.
Marzy mi się taki wielki zjazd wszystkich Stachurów z całej
Polski.
W Zgierzu co roku odbywa się Stachuriada, jest konkurs
piosenki poetyckiej.
I ja tam nie jestem jeszcze zaproszony? (śmiech)