Stałem bezradny na jednym z rozkopanych śródmiejskich skrzyżowań. Padał deszcz, błoto kleiło się do butów, cofająca koparka pikała wibrującym dźwiękiem. Zaczynał się Europejski Tydzień Zrównoważonego Transportu.
Niespodziewanie podeszła do mnie atrakcyjna dziewczyna i
zapytała, czy chcę z nią chodzić. Nie słyszałem tego określenia od
lat, a gdy go kiedyś przypadkiem użyłem w rozmowie o problemach
młodzieży, zostałem wyśmiany przez własne dzieci. Dziś nawet
szczeniaki prowadzące się za rączkę po parku są ze sobą (tak się
mówi). Nieco speszony odparłem, że mam żonę i dzieci, ale okazało
się, że z tym chodzeniem chodziło jej o coś innego. O chodzenie
dosłowne, czyli pieszo na nogach - do pracy i z pracy.
Dziewczyna ma na imię Hania i jest kimś w rodzaju ducha tego
miasta. Chodzimy sobie razem ulicami i parkowymi alejkami. Można
powiedzieć, że rano odprowadza mnie do pracy, a po południu do
domu. W sumie dwa razy po jakieś sześć kilometrów. Ponieważ idziemy
szybko, zajmuje to nam około czterdziestu minut. Trochę rozmawiamy
o kolegach Hani z Zarządu Dróg i Transportu, o ich ambitnych
planach (Hania twierdzi, że chcą ją poderwać na nową trójpasmówkę),
częściej milczymy, oglądając sobie mijane budynki.
Dużo więcej można zobaczyć, gdy się tak chodzi zamiast
jeździć. Odkryliśmy na przykład z Hanią bardzo ciekawą mozaikę na
ścianie gmachu Wydziału Farmacji przy ulicy Muszyńskiego.
Przedstawia mocno stylizowaną czarę Higiei - naczynie mitologicznej
córki Asklepiosa. Czara (kielich), którą oplata wąż, jest jednym z
symboli farmacji, a sama Higieja dała swym imieniem nazwę higienie.
Według wizji autora mozaiki czara przypomina kaganek oświaty, a
mocno zakręcony wąż zjada nie tyle własny ogon, co zgięcie jednego
ze swych skrętów. Niestety, nie znalazłem informacji o autorze, ale
wygląda to bardzo fajnie. Komuna zła była i nieludzka, za to gmachy
publiczne ozdabiała całkiem niezłą sztuką. Fasady dzisiejszych
gmachów uniwersyteckich lśnią jedynie szklanymi powierzchniami
luster. Ale za bardzo odchodzimy od tematu...
Z każdym dniem lepiej nam się chodzi i szybciej. To znak, że
nabieramy sił i poprawia się nam kondycja. Widać człowiek stworzony
jest do chodzenia. Przecież przychodzimy na świat, chodzimy do
przedszkola, szkoły i do pracy, potem przechodzimy na emeryturę i w
końcu schodzimy. W międzyczasie niektórzy zachodzą w ciążę, inni
wchodzą w jakieś interesy i dobrze na nich wychodzą albo uchodzą z
kraju ścigani przez policję, prowadzącą przeciwko nim dochodzenie.
Pieniądze wciąż się rozchodzą, przez co ludzi nachodzą komornicy.
Jeśli faktycznie pochodzimy od małpy, to od tej, która wychodziła
nam ścieżkę ewolucji.
Także ludzie kultury udają na co dzień miłośników chodzenia -
mówią chodzę do teatru, chodzę do filharmonii, choć w
rzeczywistości jeżdżą tam tramwajem (o ile akurat nie ma w okolicy
jakiegoś remontu). W szkole nauczyciele pytają uczniów, o co chodzi
w jakimś utworze poetyckim i cieszą się, gdy uczniowie dochodzą do
dobrych wniosków. Ja nie udaję, ja chodzę, wsłuchując się w stukot
pantofelków Hani.
W piątek Hania trochę się przeziębiła. Co rusz ukradkiem
wycierała cieknący nosek, powtarzając, że kocha Łódź, ale chyba już
nie ma siły na te spacery. Od soboty chodzę więc sam (Hania
wychodzi tylko do apteki). W niedzielę poszedłem do kościoła
dostojnym krokiem uczestnika procesji, poszedłem też do kina -
pokracznym truchtem słynnego komika. I będę chodził dalej, nawet po
zakończeniu Tygodnia Zrównoważonego Transportu. Zachęcam do
przyłączenia się - vade mecum!