Kiedyś w domu miało się telewizor, pralkę, lodówkę i pismo, że „w
odpowiedzi na podanie obywatela informujemy, iż prośba o zainstalowanie
telefonu zostanie zrealizowana w terminie 12 lat”. Świat był prosty jak
antena z drutu na dachu.
Kiedyś w domu miało się telewizor, pralkę, lodówkę i pismo, że „w
odpowiedzi na podanie obywatela informujemy, iż prośba o
zainstalowanie telefonu zostanie zrealizowana w terminie 12 lat”.
Świat był prosty jak antena z drutu na dachu. Komputer, nazywany
„mózgiem elektronicznym”, od czasu do czasu występował w filmach
science-fiction. Żyło się prosto i ze świadomością, że po
uwzględnieniu na liście dóbr żelazka i suszarki domowy kontakt z
nowoczesną techniką wystarczy na całe życie.Powinienem obudzić w sobie czujność, kiedy do mojego
mieszkania wkroczył komputer. Trzeba było od początku bacznie
śledzić rozwój tej rozbuchanej maszyny do pisania. Niestety,
beztrosko zlekceważyłem postęp. Dziś coraz bardziej osłupiałym
wzrokiem patrzę na reklamy czegoś, o czym nie mam zielonego
pojęcia. Tablet. Smartfon. Empetrójka. iPhone. Na litość boską, co
to jest? Z telefonem w kieszeni, który pełni też rolę zegarka,
kalkulatora, kamery, telewizora, magnetofonu, aparatu
fotograficznego i telegrafu (mam na myśli SMS-y) jako tako już się
oswoiłem. Ale tablet przekracza możliwości mojej percepcji.
Sprawdziłem w Wikipedii, lecz podświadomie i tak kojarzy mi się z
samcem tabletki. Skoro istnieje tablet, to pewnie wkrótce pojawi
się piguł albo lewatyw – zastanawiałem się, czytając informacje w
Googlach, czyli guglując. „Niektóre tablety posiadają nie
zintegrowaną klawiaturę, co upodabnia je do laptopów” – wyczytałem.
To czemu się nie zintegrują? Na to pytanie Internet nie umiał
odpowiedzieć. I pomyśleć, że kiedyś gogle były rodzajem okularów...
Przy okazji przypomniało mi się, że jest też coś takiego jak
palmtop. Moim skromnym zdaniem chodzi o laptop używany pod palmami
w tropikach, chociaż mogę się mylić.
Kiedy jako tako zacząłem odróżniać megabajty od gigabajtów,
zaatakowały mnie audiobooki i e-booki, stacja dokująca i
technologie: 3D oraz 4K. Bezradnie rozejrzałem się po realu,
przepraszam, po rzeczywistości. Przerosła mnie
technologicznie.
Piszę ten tekst na ekranie, chociaż wolałbym staroświecko na
papierze. Pytany o godzinę, sięgam po komórkę. Oglądam zdjęcia z
wakacji, chociaż zdjęcia te faktycznie nie istnieją, chyba że je
wydrukuję. Drukarka stoi obok komputera. Potem mogę je sobie
zeskanować na skanerze. Ostatnio czytałem, że wystarczy w
komputerze nakreślić cokolwiek, a specjalna drukarka stworzy to
naprawdę. Czego to ja dożyłem? I czego jeszcze dożyję? Chwili,
kiedy na rejonie lekarz powie: „No to co – klonujemy? Będzie
szybciej i prościej niż leczyć to przeziębienie. Stare ciało
zutylizujemy...”Oto temat do rozmyślań w długie jesienne wieczory. Warto pójść
do kuchni i poklepać poczciwą lodówkę, która zwyczajnie mrozi i
tylko mrozi, a nie tańczy, śpiewa, stepuje, gotuje, ceruje, łączy z
Internetem i zamraża sałatkę w nanotechnologii. A potem usiąść w
fotelu i poczytać sobie tradycyjną książkę z pożółkłymi stronicami.
Na mojej ulicy jest drogeria, w której stoi półka z książkami. Kto
chce, przynosi swoje i zostawia dla innych, kto chce, zabiera sobie
do domu upatrzony tytuł. Ale nie zdradzę, gdzie to jest...