Jaki powinien być model publicznych instytucji kultury? Co zrobić, by muzea, galerie i domy kultury zapełniły się ludźmi? Wystarczy dołożyć pieniędzy, czy trzeba myśleć „marketingowo”?
Jaki powinien być model publicznych instytucji kultury? Co
zrobić, by filharmonie, muzea, galerie i domy kultury zapełniły się
ludźmi? Wystarczy dołożyć pieniędzy, a może konieczne jest myślenie
bardziej „marketingowe”?
Ferment trwa od kilku lat. Dyskusja na temat kultury w Polsce
zatacza coraz szersze kręgi. Wśród wielu odpowiedzi na podstawowe
pytania rysują się dwie najbardziej skrajne: nie potrzeba zmian
tylko więcej pieniędzy na działalność – ludzie przyjdą, jeśli
zaproponujemy im ciekawą ofertę koncertów, spektakli, wystaw i
przeglądów. Takiej postawie przeciwstawiają się ci, którzy
twierdzą, że nie działalność jest najważniejsza, ale potrzeby
publiczności. Nawołują do odrzucenia tzw. upowszechniania, a
reformę chcą powierzyć animatorom i edukatorom kulturalnym. Debatę
nakręcają różnice w rozumieniu samego pojęcia kultura, jej misji w
życiu społecznym, negacja podziału na kulturę wysoką i niską oraz
postulat kultury „dla każdego”.
Krytycy obecnego stanu twierdzą, że instytucje kultury w
Polsce nie nadążają za zmianami zachodzącymi we współczesnym
świecie i to jest główne źródło kryzysu.
– Wiele z nich nie przeszło transformacji
postkomunistycznej i wciąż działają według archaicznego modelu
– uważa Łukasz Biskupski, wiceszef Łódzkiego Stowarzyszenia
Inicjatyw Miejskich Topografie. – Są dziwnymi molochami z
budżetami niewspółmiernie wysokimi do efektów działania.
Wszyscy robią kulturę
Konsekwencją rozwoju technologii jest zmiana relacji także w
obrębie kultury – jednokierunkowy przekaz zastąpiła wszechstronna
wymiana. Stały dostęp do Internetu, miniaturyzacja i coraz lepsza
jakość sprzętu sprawiły, że każdy z nas może być nie tylko odbiorcą
i krytykiem, ale i twórcą, którego dzieła zyskują olbrzymią
widownię, możemy wspierać finansowo innych twórców albo
uczestniczyć w ich promowaniu. Powszechne stało się publikowanie
własnych filmów, zdjęć i muzyki, pisanie blogów. Coraz częściej
aktywność kulturalna przenosi się do sieci. Zanika przy tym
hierarchiczny podział na „światłych twórców” i oświecanych
odbiorców. Każdy może zajmować się „robieniem kultury” – także
wykonawcy szkolnego spektaklu, uczestnik forum dyskusyjnego czy
muzyk amator. W tej sytuacji, jeśli instytucje nie wypracują nowych
metod działania, może się niebawem okazać, że nie będą już nikomu
potrzebne. Jak pisze Wojciech Kłosowski (ekspert samorządowy,
specjalista w dziedzinie strategicznego planowania rozwoju
lokalnego) w książce „Kierunek kultura” podsumowującej trzyletni
okres przekładania nowych idei na praktykę w Mazowieckim Centrum
Kultury i Sztuki – instytucje ze „świątyń sztuki” trzeba zmienić w
przestrzeń spotkań i mądrze zapraszać ludzi do uczestnictwa.
Najważniejszym krokiem jest zbadanie potrzeb obecnej i
przyszłej publiczności oraz rozwijanie stałych relacji z tą grupą.
Warszawska fundacja Impact we współpracy z brytyjskimi ekspertami
prowadzi projekt pilotażowy – audience development (rozwój
widowni). To stosowana szeroko w Wielkiej Brytanii metoda, która
łączy ściśle edukację kulturalną z niestandardowo prowadzonymi
działaniami promocyjno-marketingowymi (obejmują m.in. aspekty
sprzedaży, planowania, obsługi klienta i dystrybucji). Zaczyna się
od sprecyzowania misji instytucji. Potem trzeba określić grupy
docelowe. Kolejne etapy to: przygotowanie strategii rozwoju, ocena
(„ewaluacja”) dotychczasowych sposobów pozyskiwania widzów, analiza
działań promocyjnych, określenie potrzeb nowych grup docelowych i
opracowanie metod komunikowania się z widownią. W efekcie powstaje
strategia rozwoju widowni danej instytucji.
– To nowy sposób myślenia – instytucję kultury trzeba
traktować jak firmę – ocenia Łukasz Biskupski. – Nie
chodzi tu oczywiście o to, że musi na siebie zarabiać. Powinna
jednak racjonalnie wydawać publiczne pieniądze i być nastawiona na
odbiorcę, a nie na samą siebie i swoich pracowników. Najważniejsze
to odpowiedzieć sobie na pytania: do kogo kierujemy naszą ofertę?
Czy to działa i co zrobić, żeby dotrzeć do tych, do których jeszcze
nie docieramy?
Artysta ma się dzielić
Samo poszerzenie oferty zatem nie wystarczy. Musi ona być
dostosowana do autentycznych potrzeb kulturalnych publiczności.
Przywróceniu instytucjom kontaktu z ludźmi, jak twierdzi Kłosowski,
może służyć (obok zmiany nastawienia na bardziej „marketingowe”)
praca animatorów i edukatorów. Zadanie tych pierwszych polegać
powinno na ożywianiu kultury w danym środowisku społecznym poprzez
odkrywanie i wzmacnianie potrzeb i zdolności kulturalnych
istniejących w ludziach. Podejście protekcjonalne ma być zastąpione
przez szacunek i zrozumienie. Animatorzy muszą jednocześnie
uczestniczyć w tworzeniu repertuaru i modelu działania instytucji.
Chodzi o pobudzenie dyskusji między ludźmi a instytucją o tym,
jakiego repertuaru i modelu działania oczekują.
– Trzeba zapisać w strategiach domów kultury, że edukacja
to minimum 50 proc. ich działalności – uważa Marcin Śliwa,
animator, szef działu edukacji i inicjator programów edukacyjnych w
Mazowieckim Centrum Kultury i Sztuki.
Na czym powinna polegać praca edukatora? Według Śliwy nie ma
obiektywnych kanonów, które należałoby przekazywać tym, którzy ich
nie posiadają, aby mogli konsumować sztukę wysoką. Każdy ocenia i
odbiera sztukę tak, jak sam uważa. W każdym jest potencjał twórczy
i współtwórczy.
– Interesuje mnie taka edukacja kulturalna, która zakłada
żywy odbiór polegający na interakcji. Ten, kto dotychczas był tylko
odbiorcą, teraz będzie mógł aktywnie uczestniczyć w procesie
tworzenia dzieła sztuki. Chciałbym, aby artysta gotów był podzielić
się aktem twórczym z odbiorcą, a żeby edukator umiał taką sytuację
zaaranżować.
Czym żyją ludzie
Z drugiej strony, zauważa ekspert Wojciech Kłosowski,
instytucja uwikłana w obowiązki biurokratyczne odbiera zatrudnionym
w niej ludziom energię, chęć do realizowania misji, do myślenia o
innowacji. Procedury stają się najważniejsze. W takiej sytuacji
bezpieczniej jest robić powtarzalną sztampę. Według niego,
formatowanie instytucji to istotna część pracy w kulturze. Trzeba
wymyślać instytucje od nowa, trzeba je otwierać, zbliżać do
publiczności.
Dlaczego robicie to, co robicie i jaki jest tego cel? – to
fundamentalne pytania, które reformatorzy stawiają pracownikom
instytucji kultury. I rzadko dostają odpowiedź. Zdaniem Marcina
Śliwy, animator staje przed trudnym wyzwaniem: czy pokazywać coś,
co jest wartościowe, ale przyjdą na to trzy osoby, w tym dwie w
połowie wyjdą, czy pójść w stronę czegoś prostszego, ale
przyciągającego większą liczbę osób.
– Dla mnie sztuka jest tylko narzędziem zmiany, poprawy
jakości życia lokalnej społeczności, a nie celem samym w sobie.
Interesuje mnie próba wmontowania języka sztuki do sfery
autentycznego życia, tego, co dla ludzi jest ważne, czym żyją na co
dzień. Domy kultury nie powinny zajmować się organizacją
beznadziejnych konkursów, kółek zainteresowań. Powinny poświęcić
się animowaniu kultury żywej.
2013
2013
Kategoria
Wiadomości