Od lata nic nie piszę, nie tłumaczę i nie czytam. Segreguję śmieci. Po
pracy zasiadamy całą rodziną nad trzema wiadrami i wygrzebujemy z
czwartego (zbiorczego) poszczególne odpady celem posegregowania ich.
Od lata nic nie piszę, nie tłumaczę i nie czytam. Segreguję śmieci.
Po pracy zasiadamy całą rodziną nad trzema wiadrami i wygrzebujemy
z czwartego (zbiorczego) poszczególne odpady celem posegregowania
ich. Dochodzi przy tym do scysji. Opakowania po jogurcie trzeba
umyć, zgnieść i umieścić w stosownym, broń Boże innym, wiaderku. A
jeżeli był to jogurt z dużymi kawałkami owoców i trochę go zostało?
Czy kawałki owoców trzeba wyodrębnić i wrzucić do mokrego bio? A
jeśli tak, to myć je czy nie? A pestki śliwek? Jakie tam one mokre
bio, skoro są suche?Jedne odpady wynosi się do specjalnego worka w pomieszczeniu
zsypowym. Do samego zsypu w zasadzie już nic nie mogę wyrzucać,
chociaż płacę za korzystanie zeń. Mokre bio muszę zwieźć na dół,
otworzyć pomieszczenie, w którym stoi puszka, wrzucić bio do
specjalnego worka i wrócić do domu.
Do mycia i zgniatania plastików przystąpiłem z niejasnym
podejrzeniem, że odwalam robotę za kogoś, kto bierze za to
pieniądze w sortowni odpadów. Teraz osoba ta będzie mogła
polakierować sobie paznokcie, bo moje śmieci dostanie czyste,
wyszorowane, zgniecione, nie wymagające dalszej obróbki manualnej,
a może nawet poperfumowane i popsikane dezodorantem, owinięte w
elegancki papier z wstążeczką (pomysł syna). Niestety, zgniatanie
mi nie wyszło – butelka pet przy próbie skręcenia jej w rękach
pokaleczyła mi palce, a nadepnięta obunóż uciekła pod kredens.
Próba zgniecenia słoika skończyła się jeszcze gorzej.
Generalnie popołudnia spędzam na grzebaniu w odpadkach i
wędrówkach do zsypu. Spotykam tam sąsiadów, którzy też nie są
pewni, czy posegregowali swoje śmieci właściwie. Dyskretnie zerkają
sobie nawzajem do wiadrek. Niektórzy podpadają. „Ten to robi
wiochę, sąsiadka widziała na własne oczy – mówię pani, wrzucił
puszkę po fasoli do mokrego bio!” – szepczą babcie pod sklepem.
Niektórzy rozwiązują problem mokrego bio inaczej. Kupują na
przykład psy, bo pchlak ma to do siebie, że na spacerze pożera
łapczywie wszystko. Potem ludzie umawiają się ze sobą – jeden o
godzinie dwudziestej wyrzuca śmieci na trawniku, a kwadrans później
drugi wychodzi na trawnik ze swoim psem. Pies pożera większość
mokrego bio, resztę dojadają koty i stada gołębi. Następnego dnia
właściciel psa rewanżuje się sąsiadowi, który wyprowadza swojego
psa do właśnie wyrzuconych śmieci i tak w kółko.
Zastanawiam się, kiedy segregacja obejmie także inne dziedziny
życia. Weźmy taką prasę. Oto w redakcjach pojawią się kosze na
odpady z napisami: „Artykuły”, „Felietony”, „Recenzje”,
„Komentarze” itd. Z podziałem na te do powtórnego wykorzystania
(telewizja od dawna to robi – policzcie, ile razy w miesiącu latami
można powtarzać te same filmy!), do recyklingu i do mokrego bio,
czyli do niczego. Segregacja może objąć także wydawnictwa, urzędy,
wszelkie papiery... Możliwości są ogromne. Takie szkolnictwo
chociażby. Czymże jest powtarzanie klasy, jeśli nie recyklingiem
uczniowskiego mózgu?
A wynoszenia wiader z mokrym bio nie cierpię. Dlaczego więc
jestem z nim na ty? Dlatego, że gdy biorę do ręki wiadro, wznoszę
okrzyk: „O żesz ty!”.