De Niro czyli oni | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
3 + 2 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
3 + 2 =

De Niro czyli oni

FELIETON. Zaciśnięte usta? Za mało powiedziane. Warg nie widać. Postarzony, odmłodzony Frank Sheeran w „Irlandczyku” Martina Scorsese cedzi coś przez zęby. „Coś” jest jednak słyszalne. Bo to Robert De Niro przecież tak cedzi, mruczy, patrzy. Pisze Łukasz Maciejewski.
I jeszcze oczy. Kto tak patrzy, kto śmie tak się przyglądać? Ironiczne iskierki kąsają niejadowicie, niemniej sprawiają przykrość. A on często tak patrzy. Nawet z tymi wstążeczkami warg ściśniętymi w ciup, z tym swoim wielkim nochalem, patrzy wyzywająco. De Niro wcale się nie śmieje, De Niro nam tam wzrokiem dokucza. Cwaniak, ale czy na pewno? Dobrotliwy wujaszek – nie za bardzo, gangster po przejściach – również nie to, w każdym razie nie tylko. Niejednoznaczność spojrzenia De Niro to ambiwalencja jego bohaterów, również Franka w „Irlandczyku”.

Dla nas, starych filmowych wyjadaczy, lekko wyliniałych kocurów, które spiłowały pazury na niejednej filmowej szmirze i mruczały bez mała ekstatycznie, kiedy na ekranie działo się coś ważnego, „Irlandczyk” Scorsese jest czymś zupełnie innym niż dla tej większościowej pewnie reszty, dla której kasety wideo czy nawet płyty DVD są obiektami muzealnymi, a obowiązujące na wyłączność kina jednosalowe wydają się erą wręcz prehistoryczną. To, co was pewnie nudzi, nas cieszy, to co wam wydaje się narcystycznym pokazem siły wielkiego reżysera, dla nas jest powrotem do amerykańskiego kina z jego logotypem. Z ich logotypem. Martina Scorsese, Ala Pacino, Harveya Keitela, Joe Pesciego, Roberta de Niro. Kina wyrosłego na przekonaniu, że film jest alternatywną wizją życia. Przejaskrawioną, podretuszowaną, ale jednak realistyczną. I jak każde życie ma swoje wzloty, retardacje, refreny, ma początek, ma, niestety, również koniec. Oczywiście upraszczam, ale chyba nie do końca. Rozmach, scenariusz, storytelling, aktorstwo na granicy szarży, kostiumy, scenografia, charakteryzacja, muzyka. I dalej: wiarygodność, detal, wyczulenie na fałsz. Takich filmów już się dzisiaj nie robi – mało kogo na to stać, ale i prawie nikt by nie potrafił. Scorsese, rocznik 1942, to jeden z ostatnich wielkich. Il padrino dell’arte.

Łukasz Maciejewski 

- -

Cały felieton do przeczytania w "Kalejdoskopie" 01/20. Do kupienia w Łódzkim Domu Kultury, punktach Ruchu S.A., Kolportera, Garmond-Press w salonach empik i łódzkiej Księgarni Ossolineum (Piotrkowska 181). A także w prenumeracie (w opcji darmowa dostawa do wybranego kiosku Ruchu): TUTAJ

Możecie też słuchać naszych najlepszych tekstów w interpretacjach aktorów scen łódzkich, z Łodzią i regionem związanych na platformie "Kalejdoskop NaGłos": TUTAJ

Kategoria

Film