Dekameron 2020: Laureaci (11) "Słoik" | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
6 + 2 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
6 + 2 =

Dekameron 2020: Laureaci (11) "Słoik"

Grafika: mat.prasowe

OPOWIADANIE. Publikujemy opowiadania laureatów czwartego  tygodnia trwania konkursu Dekameron 2020, który organizuje Dom Literatury w Łodzi, a współorganizuje i patronuje mu "Kalejdoskop". Dziś publikujemy opowiadanie "Słoik", za które  Małgorzata Zagajewska-Wójcińska otrzymała III nagrodę.
Małgorzata Zagajewska-Wójcińska
"Słoik"


Mieszam i mieszam. Nie potrafię już przestać. Nie wiem, czy to mieszanie stało się nawykiem, czy wręcz nałogiem. Boję się słowa nałóg. Mam ich zbyt wiele. Powiedziała przecież, że trzeba mieszać, więc ja mieszam. Jakie mam wyjście? Kupiła ten słoik kilka miesięcy temu. Zaraz, zaraz. Musiała to zrobić jeszcze wcześniej. Dziś mija pół roku, odkąd się wyniosła. Zabrała wszystkie swoje rzeczy. Wszystko prócz tego cholernego słoika. Pamiętam, jak powtarzała: codziennie mieszać. Dokładnie zataczać kręgi łyżeczką po samym dnie, by pasta miała szansę połączyć się z olejem. Mamy do tego specjalną, długą łyżeczkę. Właściwie –  mam. Olej lubi zostawać na górze, jak gdyby chciał przecisnąć się ukradkiem przy zakrętce i przebiegle opuścić szklane ścianki słoika. Wyprodukowano w Turcji. Przebył w tym słoiku szmat drogi.

Od niechcenia spoglądam na zegarek. Nie chcę mu wierzyć. Marzę o tym, by okazał się kłamcą, z całego serca życzę mu usterki. Tymczasem cienka linia nieubłaganie mknie do przodu, popychając kolejne sekundy, marne sekwencje rzeczywistości. Pustka. Każda z tych sekund przepełniona jest pustką. Piętnasta dwadzieścia trzy. Usiłuję przypomnieć sobie, co do tej pory robiłem. Nie wiem nawet, kiedy dokładnie rozpoczął się mój dzień. Obudziłem się w środku nocy, czy może trzy godziny temu? Nie jestem w stanie tego stwierdzić. Przez chwilę się tym martwię. Potem szybko przestaję. Powracam do mieszania. Mówiła, że codziennie. Nie zdążyliśmy ustalić, czy raz dziennie wystarczy. W sprawach wielkiej wagi warto być nadgorliwym.

To przynajmniej dobry pretekst. Niepotrzebna mi pandemia, ogólnokrajowa kwarantanna. Mam swoją własną, słoikową kwarantannę. Nie mogę wychodzić, nie mogę bywać, nie mogę się widywać, bo muszę mieszać tahini. Pretekst, by poczuć się ważnym. Pożytecznym. Jak gdyby miało się kogoś pod opieką.

Leniwe słońce przedziera się jeszcze uparcie przez szpary w żaluzjach. Od tygodni ich nie podnoszę, trwają opuszczone razem ze mną. Zresztą mechanizm wymaga naprawy. Wąskie, poziome plamy światła uwidaczniają bezlitośnie fragmenty panującego wokół mnie nieładu. Mógłbym przecież podnieść z podłogi te niedopałki, rolki papieru toaletowego, zająć się stertą ubrań, poukładać w komodzie. Nie! Komodę też przecież zabrała. Niech czuje się zatem współwinna. Nie będę sprzątał. Niech sama sobie sprząta. W końcu to mieszkanie należy bardziej do niej niż do mnie. Ona miała wkład własny. Nie będę sprzątał. Nie będę u niej sprzątał.

Matka dzwoniła do mnie i pytała, czy poszedłem do kościoła. A ja nie wiem nawet, że dziś jest niedziela. Obruszyła się, nazwała mnie głąbem. Zwykła tak mnie nazywać, ilekroć wyprowadzałem ją na skraj cierpliwości. 

Czasem siadam w rogu kanapy i patrzę na siebie z boku. Przygnębiająca, zgięta wpół postać o papierowej twarzy, snująca się z kąta w kąt. Zapala kolejnego papierosa. Panicznie boi się momentu, gdy uniesie odrętwiałą dłonią paczkę, a tam w środku nic się już nie poruszy. Kobieta w kiosku, tym, który znajduje się tuż obok bloku, jest zbyt rozmowna. Poza tym jest sąsiadką. On nie ma ochoty na rozmowę, a tym bardziej na sąsiadkę. Będzie wypytywać. Wszystko przecież wie. Widzi, bacznie obserwuje, niczego nie przegapia. Będzie chciała dowiedzieć się jeszcze więcej. Żadnej okazji nie przepuści. Mógłby pójść dalej, do osiedlowych delikatesów. Za daleko. Nie starczy mu sił na tyle kroków. Fakt pozostaje faktem – pusta paczka nakaże wyjść na zewnątrz. Narazi na spotkania. Na oczy uważne, nawet te w oknach. Usta. Nie schodzą przecież z żoną z osiedlowych języków. Wciąż są tematem do dyskusji. On o tym doskonale wie. Ona też wiedziała, dlatego wyprowadziła się do rodziców. Ma tam święty spokój.

Pamięta ten dzień. Ulewa. Zima. Prawdopodobnie styczeń. Pomarańczowe światła miasta przebijały czerń zbyt wczesnej nocy, znajdując swoje przedłużenie w kałużach. Sceneria wspomnienia, przywoływanego w środku lata, każe łudzić się, że było późno. Nie. Godzina była popołudniowa. Weszła do domu, zrzuciła z siebie przemoczony płaszcz. Przeklęła pogodę, używając bardzo ostrych słów. Na stole postawiła słoik tahini. Mówiła, że trzeba pić napar z imbiru, jeść dużo witamin i błonnika, żeby przetrwać zimę w dobrym zdrowiu. Patrzyła na niego zalotnie, tak mu się przynajmniej zdawało, zaczął więc rozpinać jej bluzkę. Zarzuciła mu, że jej nie słucha. Opierała się przez chwilę, wreszcie uległa. Pamięta, że jej łydki były wtedy szorstkie i chyba nie omieszkał jej o tym wspomnieć. Zwrócił też zapewne uwagę na biodra. Wydawały mu się pełniejsze. Doinwestowane. Zmartwił się, że będzie wkrótce wyglądać jak jej matka. Poderwała się z łóżka i pobiegła do łazienki, zupełnie naga. Żaluzje były wtedy uniesione. Sąsiedzi wszystko widzieli, krzyczał za nią. Zapalił papierosa. Ona poczuła zapach dymu i uświadomiła mu, że pali zawsze, gdy jest z siebie dumny, gdy mu się wydaje, że jej było z nim dobrze. Nie wytrzymał. Podbiegł do niej, zapominając o żaluzjach i sąsiadach. Mówił bardzo głośno. Na pewno mówił bardzo głośno, lecz nie pamięta słów. Nie jest pewien, czy użył słowa szmata. Kłótnia trwała krótko, choć była gęsta, kleista i wydawało się, że nigdy się nie skończy. Potem cisza. Jeszcze zanim zasnęli, on spytał ją o słoik. To tahini, odparła z zaskakującym spokojem. Nie zrozumiał. Pasta z mielonych ziaren sezamu. Trzeba ją mieszać codziennie, w przeciwnym razie olej oddzieli się i pozostanie na górze. Mówiła, że przygotuje hummus. Zapewniała, że mu posmakuje. Prosiła jedynie, by wspierał ją w mieszaniu. Codziennie należy mieszać, mówiła.
Codziennie.

Nazajutrz już jej nie było.

Teraz patrzę na słoik i na niego. Dobrze, że za chwilę musi wyjść po papierosy, bo nie zniósłbym dłużej tego widoku. Widzę, jak zakłada maseczkę i jest w tym cały żałosny. Jedna z gumowych rękawiczek pęka. Słyszę przekleństwa. Widzę, jak zakłada kolejną. Niech już zniknie za drzwiami. Kiedy zniknie, strącę słoik ukradkiem ze stołu.
Dom Literatury

Kategoria

Literatura

Adres

Łódź, ul. Roosevelta 17

Kontakt

tel. 42 636 68 38, 42 636 06 19
e-mail: kontakt@dom-literatury.pl