Dekameron 2020 Laureaci (17) "Hraszka" | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
3 + 5 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
3 + 5 =

Dekameron 2020 Laureaci (17) "Hraszka"

Grafika: mat.prasowe

OPOWIADANIE. Publikujemy opowiadania laureatów ostatniego, piątego tygodnia trwania konkursu Dekameron 2020, który organizuje Dom Literatury w Łodzi, a współorganizuje i patronuje mu "Kalejdoskop". Dziś publikujemy opowiadanie „Hraszka”, za które autorka Aleksandra Majdzińska otrzymała II nagrodę.
„Hraszka”
Aleksandra Majdzińska


Ta historia wydarzyła się trzy razy.

Najpierw opowiedziała ją ona.
Na początku mi się tu nie podobało. Pusto i nieprzyjemnie. Żłób oszczerbiony. Drzwi podparte kołkiem. Codziennie wieczorem przychodził kary z krótką grzywą i pierwsze co robił, to zatykał sianem dziury w oknach. I dobrze, bo wiało. Często to siano wywiewało. W końcu wstawił przezroczyste szybki. Strachliwy był taki na początku, potem się oswoił. Czasami pojawiała się siwka z długą grzywą i mój kary stawał się wtedy weselszy. Nucił pod nosem weselsze melodie
i energiczniej odgarniał obornik. Ale to było rzadko. Nie powiem, lubiłam ją, bo pachniała takim ciepłem. Ale najcieplej pachniał młody, z jasnymi oczami i taką grzywą, która z czasem stawała się dłuższa. Wyczesywał, czyścił kopyta, klepał, gładził, mówił - wszystko było jak pieszczota. Wszystko tu poukładał. Zrobiło się przytulnie. Dobry był. Bardzo dobry. A te nasze wyprawy. Kary nawet nie wiedział, gdzie myśmy galopowali. Któregoś dnia, już po zejściu z pastwiska, młody spieszył się gdzieś, nawet trąciłam go łbem, żeby już biegł, bo tylko szarpie mi grzywę.
A potem rozległ się głuchy dźwięk.
Czekałam na niego przy drodze, skąd zabrał go migający samochód. Długo czekałam, potem pomyślałam, że poczekam na niego w stajni, bo zawsze tam przychodził wieczorem i karmił cukierkami z ręki, ale tym razem w stajni też go nie było i do tej pory go nie ma. Jeszcze nie przyszedł.
A dziś rano wpadli do mnie kary i siwka, roześmiani oboje i założyli mi na pysk coś białego. Myślałam, że to obrok, ale pachniało inaczej. A rżeli przy tym, jak my z ogierem Tobagiem, kiedy poczuliśmy zapach mięty z łąk nad głębokim stawem. Tylko młodego nie było, ale może wróci. Zawsze wracał.

A potem mówił on.
Nie lubię koni. Po prostu się ich boję. Ta ich wielgachność. Zawsze mają oczy wyżej niż ja. I to dudnienie jak biegną. Więc kiedy Adam, kolega jeszcze z podstawówki, który wpadał do nas czasem z Aśką, swoją żoną, tego marcowego wieczoru przy butelce bułgarskiego koniaku zapytał:
– Słuchaj, wziąłbyś konia na przechowanie? –  odpowiedziałem tym, co mi pierwsze przyszło do głowy:
–  Konia? Coś ty?! Z konia spadł?!
Ale on ciągnął dalej:
– Nie, no poważnie mówię. Naszą Hraszkę.
– No a wy, co z wami? –  zapytałem najtrzeźwiej jak się dało.
Aśka odwróciła głowę.
–  Wyjeżdżamy.
Wszyscy wyjeżdżali. Prawie wszyscy, bo tacy jak ja zostawali. Pierniki, nieudacznicy, tchórze, pierdoły ruskie –  litania przymiotników mojej żony Karoliny była długa. Mieszkaliśmy u moich rodziców –  ja, ona i jej panieński syn. Zaakceptowałem tego niebieskookiego łebka od razu, bo bardzo lubię dzieci, pewnie dlatego pracuję w fabryce cukierków. Niestety, on mnie nie polubił. Ciągle czekał na tatę. 
Żona najczęściej jednak mówiła do mnie mięczak –  brzmiało to jak rytmicznie powtarzany akord na klawiaturze nawet nie pianina, tylko jakiegoś taniego keyboardu z wyprzedaży. I dotyczyło nie tylko mojego charakteru. Zaczęło się po drugiej wizycie Karoliny w szpitalu na łyżeczkowaniu, bo dwa razy umarły nasze dzieci.  Nie chcieliśmy wiedzieć, synek czy córeczka. Mówiłem sobie wtedy, że Bóg niczego mi nie zabrał, tylko nic mi nie dał.  Karolina też ciężko to znosiła, brała psychotropy, roztyła się. Jednak jej było łatwiej, bo miała Bartka i w ogóle kobiety mają jakiś pierwiastek samoodradzania się, jakąś boską moc i Karolina zajęła się samorozwojem. U mnie przejawiało się to spadkiem sił witalnych i to tych u samego źródła. Moje źródełko zaczęło bić coraz słabiej, zresztą Karolina zawsze dawała mi margines czasowy – 10 minut, bo tyle trwał jej kurs angielskiego – „English with song” i kiedy zbliżała się kończąca fraza speak with us ja słyszałem end with us – i zrezygnowany opadałem na ręczniczek do jogi, przygotowany zawczasu przez żonę, gdyby jednak coś się udało.
A potem pojawił się koń.  Hraszka. Duża, siwa i w kropeczki. Dokładnie koń śląski. Zamieszkała w ruderze. Tak Karolina nazywała dom, który dostaliśmy po dziadkach. Remontowałem go odkąd się poznaliśmy, ale zawsze czegoś brakowało: czasu, pieniędzy i ochoty, bo właściwie dla kogo. Zacząłem jeździć do Hraszki, a jak już byłem na wsi, to zacząłem małymi krokami doprowadzać do ładu dom i obejście. Z czasem dołączył do mnie Bartek i dosłownie zakochał się Hraszcze,
a ona w nim. Rozumieli się jak łyse konie. Cudowny czas.
Aż…aż…latem ubiegłego roku Bartek zginął w wypadku. Wyjeżdżał rowerem na drogę
z podwórka ·i samochód go potrącił.  Hraszka zerwała się ze stajni, przybiegła na drogę, a kiedy odjeżdżała karetka, po raz pierwszy widziałem, jak wspięła się na tylnych nogach i wydała
z siebie przeraźliwy, świszcząco-chrapiący dźwięk. Prze kolejne dni stała przy drodze, bez jedzenia, tylko potrząsała grzywą, rozgarniała kopytami trawę, wąchała miejsce, gdzie leżał Bartek i rżała takim głębokim rżeniem, jakby chciała powiedzieć: „Jestem tu, a ty gdzie jesteś?”.  Po czterech dniach wróciła od stajni. Szła wolno, raz po raz odwracając łeb w stronę drogi. Nie mogłem na to patrzeć.
Karolina wyjechała do miasta. Znowu lekarze, psychotropy i tym razem Bóg, którego chwyciła się jak brzytwy.
A ja znowu myślałem, że Bóg mi niczego nie zabrał. Nie mógł. Bo nic mi nie dał. Nawet Hraszka była od Adama.
Aż 13 marca, w piątek moja żona wysiadła z jedynego jeżdżącego w dni robocze autobusu
i z walizką pełną antybakteryjnych chusteczek, przyszła do naszej rudery. Stanęła w sieni
i powiedziała, że się pomyliłem, bo przecież Bóg dał nam Hraszkę.

A trzeci raz?
Trzeci raz opowiesz ją ty.
Dom Literatury

Kategoria

Literatura

Adres

Łódź, ul. Roosevelta 17

Kontakt

tel. 42 636 68 38, 42 636 06 19
e-mail: kontakt@dom-literatury.pl