Folk wystylizowany | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
3 + 7 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
3 + 7 =

Folk wystylizowany

RECENZJA. Wywodzący się ze wsi Moszczenica pod Piotrkowem Trybunalskim zespół Oreada wydał w marcu debiutancką płytę „Mówili mi ludzie”. Wiejskie korzenie są tu o tyle istotne, że dla muzyków Oready stanowią legitymację do powoływania się na tradycje muzyki folk czy głębiej – kultury ludowej. Mówią o swojej twórczości: „folkoff”, jakby szukali alibi, bo to, co grają, z muzyką tradycyjną niewiele ma wspólnego. W warstwie dźwięków to stylistyka bliska piosence turystycznej, studenckiej inspirowanej fascynacją mieszczuchów naturą, wędrówką, przygodą i górami. A Oreada przecież jest ze wsi.
Takiego właśnie poznawczego dysonansu doznałem, słuchając albumu „Mówili mi ludzie”. Oreada muzycznie jak najbardziej wywodzi się ze środowiska piosenki studenckiej. Potwierdza to choćby czteroletni szlak artystycznych sukcesów: Piosenkarnia, YAPA, Bazuna, Nocnik, Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie. Słychać to również w ich utworach. Oczywiście nie ma w tym nic złego. Ale dlaczego folk? W warstwie tekstowej znajdziemy wyraźne odwołania do ludowości – świata wierzeń, legend, mentalności ukształtowanej w bliskości z naturą. Stylizacja jest zatem świadoma i głębsza. Jednak pozostaje stylizacją, trochę jak produkty z Cepelii. Do tego brzmiąca dość obco nazwa zespołu została zaczerpnięta z mitologii… greckiej i oznacza – jak wyjaśnia wokalistka Kasia Biesaga – nimfę górską (wciąż pozostajemy zatem w kręgu świadomości mieszczuchów). Skąd się bierze ten folk w popularno-marketowym wydaniu? Dawno temu muzykę tradycyjną na wsi zastąpiło disco polo. Młodzi ludzie, wyjeżdżając do szkół muzycznych i na studia do miast, nie mają okazji, by poznać autentyczną muzykę przodków i się nią zachwycić (bywa, że wstydzą się jej). U ostatnich starych mistrzów uczą się za to muzycy z miasta, widząc w tym doniosły sens i inspirację.

Słuchając płyty „Mówili mi ludzie”, poczułem zawód. Obiecano mi folk, a dostałem popową imitację. Jednocześnie wiem, że mam do czynienia z młodymi utalentowanymi ludźmi. Materiał został nagrany w dużej mierze „na setkę” (podstawowe partie zarejestrowano jednocześnie) i to, że wykonanie jest bez zarzutu, zasługuje na pochwałę. Słyszałem też Oreadę na żywo podczas festiwalu Soundedit i ten występ zrobił na mnie dobre wrażenie. Zagrali jako laureaci konkursu Soundedit Spotlight, wybrani głosami publiczności. Być może dlatego po płycie, gdy zostaje się z muzyką sam na sam, spodziewałem się czegoś więcej.

Album Oready to zbiór melodyjnych, wpadających w ucho piosenek o wyraźnie zaznaczonym rytmie. Poprawnie zagrane utwory zostały zaaranżowane różnorodnie, ale konwencjonalnie. Zwraca uwagę bogactwo instrumentarium – obok podstawowego składu (klawisze – Kacper Bienia, gitara – Mateusz Jędraszczyk, bas – Maciej Kłys i Fabian Justyna, perkusja – Kamil Kaźmierczak) są skrzypce i mandolina (Adam Marańda), flet (Biesaga) i akordeon (Bienia). W tym, co razem tworzą, brakuje mi jednak czegoś oryginalnego – w strukturze utworu, warstwie brzmieniowej, w budowaniu klimatu, emocji, słowem czegoś, co by mnie poruszyło. Jest folk w stylu „country”, jest pop z lat 70., echa po Brathankach czy irlandzkie tańce – wszystko to w rytmice i harmonii często spotykanych na festiwalach piosenki studenckiej. W tych schematach czasem pojawiają się ciekawsze miejsca: synkopy, granie ciszą, szukanie współbrzmień („Święty gaj”), czasem rockowe uderzenie, jak w utworach „Głos” i „Mgła”. Nietypowych, jak na tę płytę, rozwiązań aranżacyjnych doczekałem się w numerze „Zaorane” – jest tu bogatsza struktura, dramaturgia, emocja, coś zaczyna nieść słuchacza. Podobają mi się też momenty, w których słychać, jak się wydaje, odmienione skrzypce – grają pizzicato z fletem i pianem („Pieśń dusz przeklętych” – ciekawy aranż w bardzo dobrym, gdyby nie środkowa niepotrzebna część, utworze) lub z gitarą („Kostki lodu”), tworząc klimatyczne dwu- i trójgłosowe partie.

Płyta Oready przywołuje jeszcze jedno skojarzenie – z piosenką aktorską, gdzie podkład może być nieco konwencjonalny, bo skupiamy się na wykonaniu wokalnym. Tu jednak to wykonanie jest za mało „aktorskie”: wokalistka śpiewa czysto i poprawnie, różnicuje dynamikę, ale jej śpiew często bywa „przezroczysty”, ugrzeczniony. W tym przekazie brakuje mi indywidualnego rysu. Jest lepiej, gdy w duecie pojawia się emocjonalny męski głos („Głos”, „Zaorane”, „Pieśń dusz przeklętych”). Najbardziej przemawiają do mnie te momenty, gdy czułem, że wokalistka przeżywa to, o czym śpiewa, że odgrywa głosem swoją opowieść, jak np. we wstępie do „Świętego gaju”. Dalej, nie wiadomo dlaczego, postanowiła podawać tekst, akcentując bez potrzeby ostatnią sylabę w niemal każdym słowie, co jest sprzeczne z zasadą rządzącą językiem polskim. Efekt jest niezamierzenie infantylno-komiczny. Czasem interpretacja tekstu i nastrój utworu nie przystają do treści, jak w „Idą paduchy”.

Ten rozdźwięk między opowieścią a muzyczną formą, również sprawia, że całość jest mało przekonująca. Może dlatego teksty utworów pełniej się otwierają, gdy czytamy je z książeczki dołączonej do płyty – od nastrojowego (i chyba najlepszego) „Mówili mi ludzie”, przez poetyckie „Złudzenia”, ludowy „Głos”, po liryczną opowieść „Kapliczkowe panny”. Autorami większości są Kasia Biesaga i perkusista Kamil Kaźmierczak (tytułowy napisała Marta Ambrozik). Ich bohaterami są utopce, wiły i rusałki, wiatr nad szczytami, wilczy brat, dzieweczka, kobiety i panienki roztropne, człowieczek wątły i paduchy (czyli łotry, zbóje). Piosenki opowiadają o tęsknocie, miłości, wierności sobie, przesądach, życiowej mądrości i pogańskich korzeniach. Sięgają więc po motywy bliskie kulturze ludowej, jednak, jako się rzekło, nie zawsze udaje się wykonawcom zbudować odpowiedni dla nich, prawdziwie folkowy klimat.

Szanując aspiracje i artystyczne wybory twórców, przedstawiam tu subiektywne wrażenia po kilkukrotnym odsłuchaniu płyty. Młodzi, dobrze wykształceni muzycy świetnie radzą sobie na scenie i drzemie w nich olbrzymi potencjał. Kierunek folk też wydaje się słuszny. Mam tylko nadzieję, że pozwolą sobie muzycznie dojrzewać i, szukając własnej ścieżki, odważą się eksperymentować, przekraczać popularne schematy. Kibicuję im w tym. Jedną z dróg z pewnością jest autentyczny folk z jego etnicznością, pulsem natury, harmonią i przestrzenią wyobraźni. To dopiero może być fascynująca przygoda.

Bogdan Sobieszek

Kategoria

Muzyka