Gdzie muzyka z tamtych lat? | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
1 + 1 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
1 + 1 =

Gdzie muzyka z tamtych lat?

Koncert Smash the Crash w ŁDK, fot. Bogdan Sobieszek

TEMAT NUMERU. To wbrew pozorom pytanie o przyszłość. Kiedy rynek muzyczny kształtują algorytmy, a nie słuchacze, muzyka zmienia się w zuniformizowaną, łatwostrawną papkę. Staje się zaledwie pretekstem, narzędziem. Trafia bowiem do globalnego obrotu handlowego, a jej głównym zadaniem jest przynieść zyski tym, którzy algorytmami zarządzają.
Zaczęło się, gdy – jak to mówią w branży – impreza przeniosła się do Steve’a Jobsa. W 2002 roku firma Apple zrobiła to, przed czym wzbraniały się wszystkie wytwórnie płytowe. Uruchomiła iTunes Store – internetowy sklep z muzyką. Od tej pory można było legalnie (za pieniądze) ściągać nagrania z sieci. To zmieniło wszystko. Drastycznie spadła sprzedaż płyt CD, pojawiły się portale streamingowe. Życie muzyczne toczy się teraz głównie online, a słuchacze za pośrednictwem swoich smartfonów mają dostęp do niemal całej muzyki. Jednocześnie technologiczny postęp sprawił, że studio nagraniowe każdy może mieć w swoim laptopie i manifestować swoją twórczość przed światem, wrzucając nagrania do internetu.

Branża zubożała – nie ma tu już wielkich pieniędzy, jak choćby w latach 90. Zmieniły się reguły, zwłaszcza dotyczące nowej muzyki i debiutujących wykonawców. Kto chce zaistnieć, musi najpierw zostać dostrzeżony w sieci. Grono fanów (obserwujących) w mediach społecznościowych to wymierna wartość w rozmowach z wytwórniami płytowymi i stacjami radiowymi. Bez tego ani rusz, nie ma skutecznej promocji. Wielu artystów zaczyna więc od zbudowania zaplecza na Facebooku, Instagramie, TikToku. – Całe dnie spędzam na prowadzeniu naszych social mediów – mówi Olga Stolarek, wokalistka łódzkiego zespołu Heima, który ostatnio wypuścił trzy single, a niebawem wyda debiutancką płytę. – Facebook służy nam do informowania o koncertach, premierach i innych ważnych sprawach. Tam śledzi nas 2700 osób. Na Instagram wstawiamy to, co na Facebooka, ale też wiele więcej codziennych spraw. Jak nie post, to instastory, na których często robimy quizy lub zadajemy pytania obserwatorom, żeby utrzymać z nimi interakcję. A mamy ich tu ponad 3300. Kilka razy w tygodniu staram się wrzucać na TikToka jakieś głupie filmiki lub trendy. Ale to jest loteria. Albo twojego filmiku nie zobaczy nikt, albo dziesiątki tysięcy osób. TikTok pomógł nam w promocji jednego z naszych singli.

Jakimś kierunkiem dla młodych artystów są strony internetowe, takie jak np. Bandcamp, gdzie można zamieścić swoje nagrania i informacje na temat wykonawcy. Dużo jest tu muzyki nowej, alternatywnej, mało znanej. Dobrym miejscem jest też nieśmiertelny anglojęzyczny Pitchfork, portal poświęcony głównie recenzjom płytowym, nowościom i wywiadom z artystami. – Chętnie z niego korzystam w poszukiwaniu nowych dźwięków – mówi Marcin Tercjak, dziennikarz muzyczny Radia Łódź. – Mam kilka takich swoich adresów, od których zaczynam cotygodniową penetrację sieci.

Zachowała się jeszcze instytucja dziennikarzy, o których się mówi, że są opiniotwórczy i mogą trochę pomóc debiutantom, jeśli coś ich zainteresuje, nawet gdy będą to rzeczy, których nie usłyszymy na co dzień w stacjach radiowych.

W internecie poza wszystkim potrzebny jest łut szczęścia, by artysta został zauważony, ale podstawą jest zrozumienie i świadomość zasad funkcjonowania mediów społecznościowych. Wpisy artystów kierowane do odbiorców w sieci mają zazwyczaj formę postów influencerów, czyli osób, które są „fajne” i warto je obserwować. A muzyka jest jakby przy okazji. Słuchacze, zwłaszcza nastoletni, nowych wykonawców i ich muzykę (jeśli nie polecają ich rówieśnicy) poznają przede wszystkim za pośrednictwem TikToka, np. jako tło dźwiękowe w filmikach. Czasem jest to fragment koncertu, czasem po prostu artysta mówi o sobie. Drugim najpowszechniejszym źródłem jest Spotify, który podsuwa muzykę podobną do tej, którą wcześniej wybieraliśmy, tworzy playlisty wedle gatunku, nastroju, pory dnia, przeznaczenia. Nakłania do posłuchania utworów, które mogą ci się podobać. Wychodzi na to, że to algorytm decyduje o tym, czego słuchasz, co ci się podoba.

Żeby zaistnieć, artysta musi oczywiście najpierw nagrać swoją piosenkę. Może to zrobić w domu na komputerze, może w profesjonalnym studiu, ale to kosztuje. Na polskim rynku wciąż aktywni są menedżerowie – łowcy talentów, czasem promotorzy związani z jakąś wytwórnią płytową. To oni biorą pod swoje skrzydła obiecujące młode osoby, takie jak 21-letnia Wolska, którą zajął się menedżer i wydawca Jacek Jagłowski. – Umówiłem Patrycję z producentem, żeby ocenił jej możliwości i coś dla niej przygotował – mówił Jagłowski podczas festiwalu Soundedit, gdzie Wolska w ramach Soundedit Spotlight Special zagrała swój pierwszy duży koncert. – Początkowo się zjeżyła, twierdząc, że ma 100 tysięcy piosenek i wie, jak to robić. Wreszcie się spotkali i producent powiedział, że ma talent i trzeba jej pozwolić się rozwijać. Nagrała więc 12 autorskich piosenek. W skali roku pojawia się w Polsce około 80 debiutantów. Wolska to rzadki przypadek – widziałem tysiące osób na rozmaitych konkursach, na YouTube – wybrałem ją jedną.

Producent odpowiada za ostateczny kształt utworu debiutanta, za finalny produkt przeznaczony do wytwórni i do radia. Artysta, który czasem jest autorem pomysłu, czyli melodii i słów, nagrywa wokale i daje image, czyli swoją twarz. Instrumentacja, aranżacja, brzmienie, charakter całości to dzieło producenta, który robi to tak, żeby piosenka się dobrze sprzedała.

– Kiedy 15 lat temu nagrywałem płytę z Ziemkiem Kosmowskim i Muńkiem Staszczykiem, przez pół roku pracowaliśmy na próbach nad repertuarem, żeby wejść do studia i go nagrać – opowiada Michał Karkusiński, łódzki muzyk i realizator dźwięku. – Dziś to jest w ogóle niepotrzebne. Dzwoni do mnie producent i mówi, żebym dograł partie klawiszowe. Resztę dogrywają inni muzycy, którzy nie muszą się nawet znać. I proszę, jest płyta – produkt gotowy. Jeśli artysta staje się popularny, pojawia się wokół niego drobny szum medialny i dopiero wtedy składany jest zespół na koncerty.

Jeszcze w latach 90. wytwórnie płytowe dużo inwestowały w swoich artystów. Dziś angażują pieniądze tylko w projekty największych gwiazd. W Polsce poza przedstawicielstwami największych koncernów, które mają budżety, żeby wesprzeć promocję artysty, większość wytwórni płytowych niewiele jest w stanie zaoferować młodemu wykonawcy. Samo wydanie płyty nie jest już rarytasem. Na to (kilkaset sztuk nakładu) można sobie samemu uzbierać. Muzycy zespołu Heima poszli do wydawcy z gotowym materiałem, wierząc, że Agora Muzyka wesprze promocję ich debiutanckiej płyty. Dotąd inwestowali w zespół środki zarobione na koncertach. Pieniądze na nagrania – kilkanaście tysięcy – pochodziły ze zbiórki internetowej.

Choć, jak mówi Marcin Tercjak, radio ma dziś mniejsze znaczenie, to jednak stacje mają spory udział w tym, że jakieś piosenki utrwalają się w świadomości odbiorców. Najczęściej piosenka czy wykonawca najpierw wyskakują w internecie. – Przykładu, że rozgłośnia radiowa wylansowała jakiegoś artystę od zera, dawno nie widziałem. Ostatni może był Kortez w Trójce.

Zmienia się też samo radio. Programy są coraz bardziej zunifikowane, sformatowane. Niewiele pozostało audycji autorskich, zeszły na dalszy plan, emitowane późno w nocy. Mówi się złośliwie, że muzyka w stacjach komercyjnych po prostu wypełnia przerwy między reklamami. Musi do nich pasować i broń Boże nie spowodować, żeby słuchacz zmienił stację. W takiej sytuacji wielu artystów już na dzień dobry nie ma wstępu na antenę, bo nie mieści się w formacie.

Zespół Heima każdy nowy singel wysyła do stacji radiowych – większych i mniejszych. Utwory zespołu puszczone były w sumie ponad 500 razy, w większości były to radia studenckie i lokalne. Zdarzyło się kilka odtworzeń w Radiu 357, Nowym Świecie, Czwórce. – Nasza muzyka jest dość spokojna i niezbyt radiowa, dlatego wiele stacji z góry odpada – mówi Olga Stolarek.

RMF jest potentatem na rynku. Nadaje taką muzykę, że wielu artystów, którzy zrobili w Polsce karierę, dziś nie dostałoby się na playlistę RMF. – Jest taki bardzo zdolny łódzki artysta Patryk Pietrzak, który wydał ciekawą płytę – opowiada Marcin Tercjak. – Znalazły się tam ładne piosenki, ale stacja radiowa, która dba o tempo i o to, żeby pasowały do siebie bity piosenek i dżingli, nie zagra ich. Daria Zawiałow wystąpiła na Soundedit Spotlight, jeszcze zanim wydała debiutancką płytę. Dziś artystkę puszcza RMF, ale jej muzyka znacznie złagodniała. Jeśli porównamy jej pierwszą płytę z trzecią, zobaczymy, że tu jest mniej gitar, a brzmienie bardziej „ejtisowe”, kompatybilne z formatami radiowymi.

Radio to dla Michała Karkusińskiego wciąż dziwna i zagadkowa historia. Nie wiadomo, kto i co tutaj decyduje. Prawdopodobnie karty rozdają duże wytwórnie płytowe. W najważniejszych stacjach nie ma miejsca dla artystów niszowych. Producent proponuje wytwórni oraz stacji, z którą ma układ, nowy, ciekawy utwór, który właśnie zrobił młodemu wykonawcy. Jeśli wytwórni się podoba, ta również uderza do stacji. Radio bierze piosenkę na tzw. badania rynkowe. Jeśli utwór się sprawdzi, zaczyna go puszczać. Może nawet wrzuca na power play, czyli listę utworów szczególnie lansowanych. To powoduje, że piosenką interesują się stacje konkurencyjne, które nie mogą być gorsze. Wzrasta liczba odsłon na portalach streamingowych. Utwór pnie się w różnego rodzaju statystykach. Wreszcie znalazł się w dziesiątce najczęściej odsłuchiwanych piosenek w zeszłym roku. Zwraca na niego uwagę telewizja, która przygotowuje festiwal, gdzie będzie koncert z największymi przebojami roku. – Artystka zostaje więc zaproszona na festiwal. Staje się coraz bardziej rozpoznawalna. I tak spirala się nakręca. Mam jednak wrażenie, że muzyka i muzycy są tutaj najmniej ważnym elementem.

Nikt nie zdobędzie wielkiej popularności, jeśli jego utworów nie grają największe rozgłośnie w Polsce – RMF, Zet czy Eska – uważa Jacek Jagłowski. Według niego branża dzieli się na tych, co grają pop (i są puszczani w RMF, Zet, Esce), oraz resztę świata (tę muzycznie lepszą). I, paradoksalnie, ci pierwsi w głębi duszy pragną należeć do tej drugiej grupy. Wielu debiutantów szuka szansy w telewizyjnych programach typu talent show. Mówi się, że to niewiele daje, bo uczestników mnóstwo, a wygrywa tylko jeden. A przy tym wiążą go bardzo niekorzystne umowy (np. nie może dysponować własnymi utworami). Inni uważają, że warto się pokazać w telewizji, nawet jeśli nie ma szans na wygraną.

Kiedyś artysta najpierw nagrywał płytę (co nie było łatwe), a potem jechał w trasę, żeby podczas koncertów ją promować, bo wytwórnia, która go finansowała, zarabiała przede wszystkim na sprzedaży płyt. W ostatnich latach to koncerty stały się podstawowym źródłem dochodu. Dlatego pandemia jest tak dotkliwa dla branży. Gdy już można znowu grać, ludzie przestali kupować bilety z wyprzedzeniem, bo boją się, że koncerty zostaną odwołane. Agencje koncertowe, menedżerowie, tour menedżerowie – środowisko, które „pilnuje” gwiazdeczek, artystów pierwszoplanowo-topowych – to główny nurt. W drugim obiegu tego nie ma. Artysta musi sam dzwonić po klubach, załatwiać koncerty, wysyłać plakaty, napraszać się.

– Dawid Wajszczyk z łódzkiego zespołu Black Radio opowiadał mi, że mieli grać w jakimś klubie w Polsce i kiedy tam przyjechali przed południem, okazało się, że rulon z plakatami, które przysłali, leży nietknięty – wspomina Marcin Tercjak. – Ruszyli więc w miasto rozklejać te plakaty i zapraszać ludzi, żeby mieli ten koncert dla kogo zagrać.

Michał Karkusiński gra m.in. w zespole towarzyszącym młodej piosenkarce Weronice Juszczak. Pojechali w trasę promującą nową płytę artystki. – Miałem wrażenie, że muzyka cieszy tylko muzyków. Widownia w wieku 12–16 lat, bilety wipowskie, w ramach których możesz zjeść pizzę z wykonawczynią i zrobić sobie z nią zdjęcie na ściance. Koncert – tylko przy okazji. Stanowi część tego powierzchownego, wirtualnego świata, gdzie najważniejsze jest „atrakcyjne” opakowanie i handel gadżetami.

Z czego może dzisiaj żyć artysta, muzyk? Z tego, co dostanie za koncert. Jeśli zostaje zauważony, zdobywa popularność, może ją „zmonetyzować”, „sprzedając się” do reklamy, może zostać twarzą jakiegoś programu telewizyjnego. Gwiazdom z dorobkiem wystarczają tantiemy autorskie, ale nawet milionowe odsłony na portalach streamingowych przekładają się na niewielkie kwoty. YouTube za milion wyświetleń płaci 2 tysiące. Odczuwalne pieniądze z platformy Spotify zaczynają się podobno od 100 mln wyświetleń. Są w Polsce gwiazdy, które sprzedają dwa koncerty w tym samym miejscu jednego dnia, jest Dawid Podsiadło, który zapełnia Stadion Narodowy, co było dane niewielu w historii. – Jeśli osiągnie się odpowiednią skalę sukcesu, można żyć z grania muzyki – stwierdza Marcin Tercjak. – Ale i Dawid pojawia się w reklamach banku. Koncerty hiphopowe polegają na tym, że ci artyści wychodzą na scenę w ciuchach konkretnych marek z określonym napojem energetycznym w dłoni. Zarabiają więc nie tylko na muzyce, ale na oprawie swojej działalności. Wielu hiphopowców (Tede, Sokół) ma swoje linie ubrań, swoje marki. Nie wiadomo, czy trasa koncertowa jest promocją nowej płyty, czy prezentacją nowej linii ciuchów. To wszystko zaczyna się zacierać.

Miarą sukcesu członków zespołu Heima jest żyć z muzyki (tymczasem studiują i pracują), komfort bardzo trudno osiągalny, zwłaszcza dla tych, którzy grają muzykę nieradiową (nie wyemitują jej duże stacje). Michał Karkusiński wraz z przyjaciółmi jako Smash the Crash wydał w 2019 roku znakomitą płytę z ambitną muzyką progresywną. Zagrali na dwóch, trzech festiwalach, ale pandemia zniweczyła dalsze plany, a w końcu odeszły też chęci do działania. Projekt trwa w zawieszeniu. W wypadku takich artystów rozwijanie kariery wiąże się koniecznością pokonywania dodatkowych przeszkód. Trzeba mieć inną pracę, by przeżyć, a jednocześnie być gotowym wszystko rzucić, gdy pojawi się szansa. Z drugiej strony dzięki pracy możesz tworzyć i grać muzykę, która daje ci radość, jest celem i sensem, a nie taką, którą da się dobrze sprzedać.

Mainstream – czyli granie przyjemne i bezpieczne – się rozszerza, zagarniając coraz większe masy odbiorców. Muzyka nieoczywista, dla wielu wciąż jedynie szczera i prawdziwa, wyrażająca bunt, skrajne emocje, będąca diagnozą współczesnego świata, schodzi do podziemia. Przestrzeń alternatywy się zwęża, nisza staje się coraz bardziej niszowa.

Bartosz „Fish” Waglewski w niedawnym wywiadzie dla miesięcznika „Teraz Rock” powiedział: – Nie gram muzyki awangardowej, a jednak i moja twórczość ma problem z zaistnieniem w tej gonitwie odtworzeń na streamach i youtubach, gdzie rządzą lajki i wyświetlenia. Muzyka coraz częściej ma umilić dzień i być dodatkowym gadżetem. (…) Zastanawiam się, czy chodzi tam o jakąś prawdę, czy tylko o oglądalność i sprzedaż ubrań. (…) Oczywiście są też rzeczy ciekawe i takie, które lubię, ale pozostają jednak poza głównym obiegiem i uważam, że ich szanse na przebicie się do mediów są dzisiaj znikome. Czuję, że świat, który mnie wychował, bardzo się kurczy.

Wciąż powstaje mnóstwo różnorodnej, ambitnej i szczerej muzyki, ale paradoksalnie jest coraz mniej przestrzeni dla niej w świadomości odbiorców (coraz częściej powstaje w domu i tam pozostaje). Tak działa algorytm zaprogramowany na maksymalizację zysku. Algorytm, który modeluje muzyczną wrażliwość mas. Jak pisze Shoshana Zuboff w książce „Wiek kapitalizmu inwigilacji”, tu nie chodzi o zautomatyzowanie przepływu informacji. Tu chodzi o zautomatyzowanie nas. A muzyka jest częścią tego projektu, w którym stanowimy surowiec, projektu zmierzającego do programowania naszych zachowań.

Bogdan Sobieszek



Tekst pochodzi z "Kalejdoskopu" 12/21, którego tematem jest "Muzyka dwóch obiegów".

Czasopismo jest dostępne w Łódzkim Domu Kultury, kioskach i salonach Empik. A także w prenumeracie (w opcji darmowa dostawa do wybranego kiosku Ruchu):
https://prenumerata.ruch.com.pl/prenumerata-kalejdoskop-magazyn-kulturalny-lodzi-i-wojewodztwa-lodzkiego?fbclid=IwAR0CJwQi1fl7y-1av7GdZlwB82ZmKdxZmMSef9uNO1G6RKt-b4HEX_KIB8o

W wersji elektronicznej na Virtualo.pl.

Możecie też słuchać naszych najlepszych tekstów w interpretacjach aktorów scen łódzkich związanych z Łodzią i regionem – na platformie "Kalejdoskop NaGłos": h



Kategoria

Muzyka