Nie tylko od święta | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
6 + 5 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
6 + 5 =

Nie tylko od święta

– Lubię stare kolędy, takie jak „O Gwiazdo Betlejemska” czy „Anioł pasterzom mówił”. Tych kolęd nie słyszę już nawet w kościołach na pasterce, a co roku 24 grudnia jestem w co najmniej dwóch, bo dyryguję dwóm chórom – mówi Renata Banacka-Walczak, dyrygentka Chóru Towarzystwa Śpiewaczego Lutnia w Aleksandrowie Łódzkim i Akademickiego Chóru Kameralnego Społecznej Akademii Nauk, nauczycielka wokalu w Młodzieżowym Domu Kultury w Aleksandrowie Łódzkim i w Łódzkim Domu Kultury.
Justyna Muszyńska-Szkodzik: Byłaś jury regionalnych eliminacji Międzynarodowego Festiwalu Kolęd i Pastorałek im. ks. Kazimierza Szwarlika, które odbyły się w Łódzkim Domu Kultury. Czy na konkursach nadal śpiewa się te same, tradycyjne pieśni bożonarodzeniowe?

Renata Banacka-Walczak: – Festiwal ma swoje wymagania, dzieci i młodzież, zarówno soliści, duety, jak i zespoły, muszą wykonać jedną klasyczną kolędę i jedną pastorałkę, oczywiście w przygotowanej pod okiem nauczyciela dowolnej aranżacji. Bardzo mnie cieszy, że młode pokolenie w ogóle chce śpiewać utwory bożonarodzeniowe, to znaczy, że jest jeszcze mocno zakorzenione w tradycji.

W okresie bożonarodzeniowym wszędzie słyszymy kolędy i pastorałki, czas świąteczny w mediach, galeriach handlowych zaczął się z dużym wyprzedzeniem.

– Długo przed świętami można usłyszeć piosenki świąteczne, ale odchodzi się od śpiewania dawnych kolęd. Nawet w kościołach nie „wyciąga się” już zapomnianych utworów, choć są organiści, którzy dbają o przypominanie dawnych tekstów. Ale ja lubię stare kolędy, które znane były w pokoleniu mojej mamy, babci, takie jak „O Gwiazdo Betlejemska” czy „Anioł pasterzom mówił”. Tych kolęd nie słyszę już nawet w kościołach na pasterce, a co roku 24 grudnia jestem w co najmniej dwóch, bo dyryguję dwóm chórom w Aleksandrowie Łódzkim.

To co słyszymy poza kościołem to pastorałki, do których profesor Jan Miodek zalicza wszystkie świąteczne piosenki, nie tylko te ludowe oscylujące między ewangelią a apokryfem, ale także nowe kompozycje z popkultury.

– Pastorałki mówią o Bożym Narodzeniu, w luźny sposób nawiązują do narodzin Jezusa, są utrzymane w wesołej, wręcz skocznej formule. Mogą przyjmować różne konwencje. Traktują święta radośnie, jako pretekst do wyrażania szczerych uczuć, często związanych z wiarą, która dodaje chęci do życia.

Moda dotyczy także piosenek świątecznych, na przykład w Ameryce niekwestionowanym przebojem przez 20 lat było „All I Want For Christmas Is You” Mariah Carey. A jak jest u nas?

– Oczywiście nadal popularne są piosenki i kolędy obcojęzyczne, ale młodzi ludzie nie zachwycają się tak amerykanizacją kultury, jak, wcześniejsze pokolenia. Dzieci nie chcą już śpiewać szlagierów, które się zestarzały. Teraz obserwuję, że inspirują się utworami TGD – jednego z najbardziej znanych polskich zespołów, wykonujących muzykę z chrześcijańskim przesłaniem z nurtu pop-gospel. Oni naprawdę są świetni – znakomite wykonanie, dobra aranżacja i dużo energii na koncertach. Moi uczniowie chętnie wybierają ich piosenki.

Prowadzisz zajęcia wokalne, warsztaty z emisji głosu w Młodzieżowym Domu Kultury w Aleksandrowie Łódzkim i w Łódzkim Domu Kultury. Przychodzą do ciebie młodzi ludzie, którzy chcą śpiewać, często marzą o karierze. Masz dla nich jakąś receptę na sukces?

– Droga wokalisty nie jest ława. Oczywiście nie ma gotowej recepty dla wszystkich, do każdego ucznia podchodzę indywidualnie. Mam uczniów, którzy ćwiczą głos przez wiele lat, niektórzy z nich skończyli szkołę średnią muzyczną, dostali się do akademii muzycznej, inni kończą studia związane z muzyką klasyczna, rozrywkową czy nawet musicalem, biorą udział w wielu konkursach. Zawsze mówię im, żeby nigdy się nie poddawali, bo nie wiadomo, kto i kiedy ich dostrzeże. Na zajęcia przychodzą różne osoby. Zdarzają się uczniowie, którzy mają „brylant w głosie”, oczywiście nieoszlifowany, a moim zadaniem jako nauczyciela jest pomóc im w rozwijaniu wrodzonych predyspozycji. Niektórzy mają naturalny talent, są odważni, stworzeni do sceny, ale na przykład muszą zmierzyć się z problemami z intonacją. Każdemu zazwyczaj potrzeba minimum pół roku, aby choć trochę wyćwiczyć głos. Dla swoich podopiecznych organizuję walentynki, koncerty na koniec roku, aby mogli poczuć scenę, pochwalić się postępami i nabytymi umiejętnościami przed rodziną, przyjaciółmi. Jestem bardzo dumna z moich uczniów, dałabym się za nich pokroić i oni o tym wiedzą [uśmiech].

Kierujesz dwoma chórami – Chórem Towarzystwa Śpiewaczego Lutnia w Aleksandrowie Łódzkim i Akademickim Chórem Kameralnym Społecznej Akademii Nauk, który właśnie wrócił z Grand Prix  Międzynarodowego Festiwalu „Chorus Inside Christmas” w Budapeszcie. Praca z zespołem różni się od zajęć z solistami?

– Oczywiście specyfika pracy jest inna. Są to zespoły amatorskie, nie wszyscy znają i czytają nuty. W pracy z nimi zaczynam… od dużej dawki miłości. Spotykamy się regularnie na próbach, a jak nie słuchają moich wskazówek i źle śpiewają, to mówię im: „musiałam dużo w życiu nagrzeszyć, a wy jesteście moim czyśćcem”, wtedy wybucha śmiech, atmosfera się oczyszcza i wszyscy bardziej przykładają się do pracy. Oczywiście zaczynam od prostszych kompozycji, łatwiejszych brzmień, aby chórzyści nie zniechęcili się na wstępie.

Skończyłaś Akademię Muzyczną w Łodzi na Wydziale Dyrygentury, średnią szkołę muzyczną w klasie fortepianu i wokalu, teraz robisz studia podyplomowe i doktorat na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Od wielu lat uczysz. Co dla ciebie jest najważniejsze w pracy pedagoga?

– Najważniejsza dla mnie jest pomoc innym ludziom w doskonaleniu talentu, zdobywaniu nowych umiejętności. Miałam świetnych profesorów w akademii, ale nikt nigdy mi nie podpowiedział, jak powinnam śpiewać, co zrobić, by poradzić sobie ze swoimi problemami wokalnymi. Młody człowiek potrzebuje pokierowania, podpowiedzi, co ma zrobić, aby śpiewać lepiej. Dobrze się czuję w roli nauczyciela, nie oszukuję swoich uczniów, mówiąc „bardzo dobrze, jeszcze raz”, tylko pokazuję wprost, jakie błędy popełniają, co mogą poprawić, aby lepiej wypaść na scenie, podpowiadam im jak przełamać tremę. Często przychodzi do mnie ktoś z planem, że będzie np. śpiewał klasykę, ale robi tyle błędów wykonawczych w klasycznym śpiewie, widzę, że nie da rady, więc staram się wydobyć jego mocne strony, pokazać, co charakterystycznego ma w głosie, np. ciekawą chrypkę, przydźwięki dobrze brzmiące w jazzie czy muzyce rozrywkowej. Pomagam dostrzec tej osobie inny kierunek, nowe możliwości. Staram się dodawać uczniom wiary we własne siły, bo pewność siebie jest najważniejsza w tym zawodzie.

Twoja muzyczna droga zaczęła się od śpiewania, występowałaś w musicalu „Metro”, w duecie z Karolem Szymanowskim wydałaś trzy płyty, teraz jesteś wokalistką zespołu NovaBossa…

– Pochodzę z muzykalnej rodziny, w domu wspólnie muzykowaliśmy – śpiewałam razem z siostrą, tatą i mamą, a babcia przygrywała nam na mandolinie. Na studiach specjalizowałam się w muzyce renesansowej, śpiewałam np. Mozarta, szkoliłam się w Polsce i za granicą. Zdobywałam kolejne szlify wokalne. Teraz jestem solistką w kwartecie NovaBossa, w którym towarzyszy mi mój mąż Ireneusz Walczak grający na gitarze i najstarszy syn Eryk Walczak, który gra na instrumentach perkusyjnych. Robimy własne aranżacje do tekstów Agnieszki Osieckiej, idziemy w kierunku bossa novy, jazzu. Koncertujemy 2-3 razy w miesiącu. Latem występujemy w ogródkach plenerowych, bierzemy udział w cyklu koncertów „Jesień pełna muzyki” organizowanych przez Partnerstwo na Rzecz Aleksandrowa Łódzkiego w bibliotece czy w parku w Aleksandrowie Łódzkim. Bardzo lubię nasze występy, śpiewanie z zespołem daje mi masę przyjemności.


fot archiwum prywatne

Kategoria

Muzyka