Wydawanie albumów przestaje się opłacać, bo nawet złote czy platynowe płyty nie przekładają się na sukces kasowy. Zbiórka pieniędzy w Internecie jest znakiem czasu – mówi KUBA KOŹBA – wokalista grupy Power of Trinity.
Wydawanie albumów przestaje się opłacać, bo nawet złote czy
platynowe płyty nie przekładają się na sukces kasowy. Zbiórka
pieniędzy w Internecie jest znakiem czasu – mówi KUBA KOŹBA –
wokalista grupy Power of Trinity.
Justyna Muszyńska-Szkodzik: –
Najnowszą płytę zatytułowaliście „Legorock” – czy to z sympatii do
klocków Lego?
Kuba Koźba: – Trochę tak,
bo jesteśmy pokoleniem, które w dzieciństwie marzyło o zabawie
klockami Lego, nasza płyta też jest jak konstrukcja z klocków, to
opowieści, które układają się w historię o życiu.
Pierwsza płyta – „11” była blisko
reggae, druga –
„Loccomotiv” – poszła w kierunku rocka, a jaki jest trzeci
album?
– Cały czas dojrzewamy muzycznie. Ciągnie
nas do mieszania stylów. W sensie brzmieniowym nie chcemy zamykać
się w jednym gatunku. Ostatni materiał jest bardzo
eklektyczny. Od początku flirtujemy z reggae, bo te pulsacje
przewijają się w wokalach, jednak bardziej odpowiada nam
reggae grane przez The Police niż folkowe rytmy, nie chcemy
robić „słowiańszczyzny”. Na drugiej płycie otworzyliśmy się na
rockowe granie. Trzeci album, za namową producenta
Agim Dżeljilji, poszedł w stronę brytyjskiego
rocka, który jest spokojniejszy i bardziej stonowany od
amerykańskiego, opartego na ciężkim, riffowym brzmieniu
gitar.
Zbieraliście pieniądze na płytę na
portalu crowdfundingowym Megatotal.pl, ile udało się
zgromadzić?
– Namówiła nas do takiej zbiórki Wytwórnia
MJM Music z Warszawy. Nagranie płyty to kosztowna sprawa, ale fani
nam bardzo pomogli. Dzięki nim udało się zebrać około 7000 zł w
ciągu paru miesięcy.
Czy crowdfunding, czyli finansowanie
społecznościowe, to przyszłość fonografii? Nie da się już w Polsce
normalnie wydać płyty i na niej zarobić?
– Życie z muzyki w ogóle nie jest łatwe,
wydawanie albumów przestaje się opłacać, bo nawet złote czy
platynowe płyty nie przekładają się na sukces kasowy. Zbiórka
pieniędzy w Internecie jest znakiem czasu, dzieckiem social media.
Wywodzi się ze szlachetnej idei wykorzystania sieci do zbierania
funduszy na szczytny cel, w tym wypadku wydanie naszej płyty. Może
to być przyszłość fonografii pod warunkiem, że firmy
crowdfundingowe będą działały na uczciwszych zasadach, tzn. jeśli
fan wpłaca 1 zł na daną płytę, to zespół otrzymuje tę złotówkę na
jej wydanie. Wiem, że pośrednicy też muszą zarobić, ale są pewne
sposoby na to, żeby nie działo się to kosztem artysty i z
szacunkiem dla odbiorcy. Przy zbiórce pieniędzy na naszą płytę
nawiązaliśmy wyjątkowy kontakt z fanami. Doceniamy ich wkład w to
przedsięwzięcie, napisaliśmy dla nich specjalne podziękowania i
myślimy jeszcze o innych atrakcjach.
Nagrywaliście album w Łodzi i
Warszawie, a co z nowymi teledyskami, czy któryś z nich
zrealizujecie w Łodzi?
– W Łodzi nagraliśmy teledysk do piosenki
„Kto” z pierwszej płyty. Pojawiają się tam łódzkie klimaty z ul.
Piramowicza, Próchnika czy Starego Rynku. Teraz też chcemy tworzyć
klipy w Łodzi. Mam nawet upatrzone lokacje, np. pętla tramwajowa na
Zdrowiu, gdzie tramwaje znikają w lesie i nagle z niego wyjeżdżają.
Interesująca jest też Retkinia, zwróciłem uwagę na kilka ciekawych
miejsc w Śródmieściu.
Piszesz słowa piosenek, jak to jest
być „tekściarzem” w Polsce?
– Lubię podsłuchiwać i obserwować ludzi, z
tego czerpię inspiracje do piosenek. Paradoksalnie najtrudniej
pisze mi się w języku polskim, niektóre utwory po prostu lepiej
brzmią po angielsku. Uważam jednak, że powinno się pisać po polsku
i na tym polu mierzyć się z innymi, bardzo dobrymi tekściarzami,
takimi jak Nosowska, Grabarz czy Wiraszko z zespołu Muchy. W Polsce
jest z kim stanąć w szranki językowe. Na szczęście skończyła się
zapaść lat 90. i teraz powstaje dużo dobrych tekstów popowych i
rockowych. Myślę, że młode zespoły robią błąd, śpiewając tylko po
angielsku.
Lubicie grać w Łodzi?
– Koncertujemy w całym regionie łódzkim.
Dobrze grało się nam w Zgierzu, Konstantynowie, Szadku,
Aleksandrowie. Jesteśmy bardziej zespołem koncertowym niż
studyjnym, lubimy grać zarówno w plenerze, jak i w klubie. W
klubach jest kameralna atmosfera, tworzy się wyjątkowa relacja z
fanami i następuje wymiana energii. W Scenografii zagramy po raz
pierwszy. Dobrze występowało się nam w starej Dekompresji przy ul.
Bratysławskiej, tam graliśmy niezapomniane koncerty z Dezerterem,
Nosowską czy z Comą. Znakomitym miejscem jest dla nas Wytwórnia,
tam mieliśmy jedną z lepszych frekwencji klubowych. Na nasze
koncerty przychodzi bardzo zróżnicowana publiczność, słuchają nas
ludzie między 14 a 60 rokiem życia.
Da się wyżyć z muzyki?
– Z Łukaszem Cyprysem, Krzysztofem Grudzińskim
i Grześkiem Graczykiem jesteśmy grupą dobrych przyjaciół. Spędzamy
razem wiele czasu, także w szerszym gronie, z naszymi rodzinami.
Lubimy swoje towarzystwo i to jest najlepsza recepta na zespół.
Chcemy spokojnie żyć z muzyki, bez żadnych ekstrawagancji. Po
prostu robimy swoje. Mamy tyle pomysłów, że od razu moglibyśmy
wydać kolejną płytę, ale poczekamy trochę i po zakończeniu trasy
koncertowej, na początku nowego roku, ruszamy z nowym
materiałem.