Z racji inicjałów, nazwiska, związków z Łodzią i sympatii politycznych kibicuję nowemu ministrowi kultury. Niestety, w sprawie Śmierci i dziewczyny prof. Gliński popełnił moim zdaniem kilka błędów.
Z racji inicjałów, nazwiska i związków z Łodzią kibicuję
nowemu ministrowi kultury. Niestety, w sprawie Śmierci i
dziewczyny prof. Piotr Gliński popełnił moim
zdaniem kilka błędów.
Po pierwsze, powinien jednak najpierw obejrzeć przedstawienie,
a dopiero potem, najlepiej wychodząc z premierowego spektaklu,
wygłosić filipikę przeciw pornografii. Wiedziałby dzięki temu, co
się naprawdę na scenie dzieje i mógłby uniknąć zamierzonej (lub
nie) prowokacji. Bo przecież podejrzenie, że to podpucha, powinno
przyjść mu do głowy. Teatr zapowiada aktorów porno, publikuje dość
kontrowersyjny plakat (zablokowany przez pracowników Facebooka) i
czeka... Jeśli jest reakcja, bije na alarm, że gwałt i cenzura, a
jednocześnie łagodzi (a może takie miały być od początku) wymowę
kilku scen. I kto jest górą? Podejrzenie, że to
podpucha, powinno przyjść ministrowi do głowy zwłaszcza w
związku z faktem, że dyrektor Krzysztof Mieszkowski jest posłem
konkurencyjnej partii Nowoczesna. Swoją drogą ciekawe, jak można
łączyć dwa tak ambitne i czasochłonne zajęcia? Kierować teatrem o
trzech scenach i jednocześnie stanowić prawo dla całego kraju -
trzeba być geniuszem organizacji i nie potrzebować snu (w Łodzi
mamy podobny przypadek z rektorem Uniwersytetu
Łódzkiego).
Po drugie, profesor Gliński powinien powołać się na zdanie
radnych sejmiku dolnośląskiego z PO, którzy przeciwko spektaklowi
protestowali już kilka dni wcześniej. Cytuję artykuł Magdaleny
Kozioł z wrocławskiej Gazety Wyborczej z 16 listopada: Spektakl
"Śmierć i dziewczyna" w Teatrze Polskim bulwersuje radnych sejmiku.
Chodzi o aktorów porno w obsadzie. Radni Platformy chcą, by
marszałek zdjął spektakl z afisza. I grożą, że obetną budżet dla
teatru. Dalej są przytoczone wypowiedzi przewodniczącego
komisji kultury i przewodniczącego klubu PO, którzy sugerują
podjęcie działań zmierzających do zdjęcia przedstawienia.
Zamurowało mnie, gdy to przeczytałem. W takim kontekście to, słyszę
od tygodnia w mediach, to przecież szczyt obłudy -
podnosić larum, że Gliński wprowadza cenzurę prewencyjną, a nie
zająknąć się ani słowem o fakcie, że ostrzej wypowiadali się
politycy drugiej strony. Czy ktoś bije na alarm, że Facebook
ogranicza wolność wypowiedzi? Że jest zaściankowy i zbyt
konserwatywny? Dlatego minister powinien powiedzieć coś takiego:
w pełni zgadzam się z protestami należących do PO radnych
sejmiku, którzy domagają się wstrzymania wystawiania sztuki "Śmierć
i dziewczyna". Upiekłby dwie pieczenie przy jednym ogniu, a
tak nie upiekł żadnej (raczej ją przypalił).
Po trzecie zamiast pisać listy i kłócić się z dziennikarkami,
minister powinien rozważyć rozwiązanie umowy z Teatrem Polskim.
Dyrektor Mieszkowski średnio raz do roku wszczyna ogólnopolską
awanturę w związku z rzekomym prześladowaniem jego teatru
(ostatnio, gdy wypomniano mu zadłużenie placówki). Zaoszczędzone
pieniądze prof. Gliński mógłby przeznaczyć na któryś z teatrów w
Łodzi, skąd przecież kandydował do sejmu. Dopieszczany przez
ministra Zdrojewskiego na wszelkie sposoby Wrocław ma aż cztery
instytucje finansowane z budżetu ministerstwa (w tym Teatr Polski),
a większa przecież Łódź ma tylko Muzeum Sztuki. W
dodatku Łódź leży w samym środku Polski, więc z narodowej
instytucji mogliby łatwiej korzystać wszyscy obywatele. Poza tym
czescy aktorzy porno mieliby dalej do pracy i może by
zrezygnowali.
No właśnie - czescy aktorzy porno. Naprawdę nie mamy w całym
kraju dwojga w miarę młodych i w miarę sprawnych pod tym względem
ludzi? Czy w samym zespole Teatru Polskiego nie ma aktora, który
umiałby zagrać kopulację? Na pewno nie jeden by potrafił, więc albo
wszyscy odmówili (są tak zaściankowi, by nie chcieć grać w sztuce
genialnej Elfriede Jelinek?), albo nie dano im szansy. To
skandal, że na deskach Teatru Polskiego (!) za pieniądze
polskiego podatnika kierdaszą się (za przeproszeniem) czescy
aktorzy. I kolejna sprawa: Na jakich zasadach są zatrudnieni? Czy
na umowę o dzieło, czy może na umowę-zlecenie? Bo chyba nie
przyjęto ich na pornoetaty? Przy umowie o dzieło wykonawca musi
przedstawić trwały ślad swojej pracy, przy umowie-zleceniu musi
dołożyć wszelkich starań, by zadanie wykonać z należytą
starannością. Ktoś w teatrze to ocenia i potwierdza podpisem na
rachunku. Formuła brzmi: stwierdzam, że praca została wykonana
i nie budzi zastrzeżeń. Ale jak to sprawdzić? I co jest
wpisane w umowie jako zadanie do wykonania? Co z tym fantem zrobią
kontrolerzy finansowi z urzędu marszałkowskiego?
Trochę tu sobie żartujemy, ale sprawa jest poważna. Gdy czytam
o rzekomej cenzurze prewencyjnej wprowadzonej przez ministra
Glińskiego, kończy się właśnie czas na składanie ministerialnych
wniosków o dofinansowanie projektów zgłaszanych przez instytucje
kultury. Pytam więc, czy cały ten funkcjonujący od kilku lat w
Polsce system, w którym wnioskuje się o dofinansowanie imprez czy
książek i na podstawie opisów dostaje lub nie pieniądze na
realizację, nie jest aby ograniczeniem swobody artystycznej? Czy
gdybym w zeszłym roku zgłosił projekt Przygotowanie na
podstawie sztuki "Śmierć i dziewczyna" spektaklu teatralnego z
udziałem czeskich aktorów porno, dostałbym dotację?
Piotr G(rob)liński