W Krakowie w dzień poprzedzający Noc Muzeów, a 12 października w Katowicach i innych miastach pracownicy teatrów, muzeów i bibliotek wyszli na ulicę. Swoją akcję protestacyjną nazwali Dziady Kultury. Piotr Grobliński napisał reportaż o sytuacji ludzi kultury w Łodzi.
W Krakowie w dzień poprzedzający Noc Muzeów, a 12 października
w Katowicach i innych miastach pracownicy teatrów, muzeów i
bibliotek wyszli na ulicę. Swoją akcję protestacyjną nazwali Dziady
Kultury, wykazując się językową pomysłowością i szacunkiem dla
klasyki polskiej literatury. Jak przeżyć za 1286,16? –
można było przeczytać na transparentach. Ta magiczna kwota to po
prostu obowiązująca w Polsce płaca minimalna netto – wcale nie
rzadka w instytucjach kultury. Mniej zarabiać już się nie
da. Nawet w Łodzi.
O protestach w Łodzi słychać niewiele. Ciemno, głucho,
cichosza. W ciepłe październikowe dni rozmawiam z pracownikami
łódzkich instytucji kulturalnych o ich sytuacji. Jesienne słońce
błogo rozleniwia, ale w tle wciąż tli się niepokój. Jak przeżyć do
pierwszego? Tym razem do 1 listopada.
CZĘŚĆ 2
Ani wzbić się pod
niebiosa,
Ani ziemi dotknąć nie mogę
Z Agnieszką umawiam się pod księgarnią. Przychodzę za
wcześnie, więc z przyzwyczajenia kupuję kolejną powieść, której nie
zdołam przeczytać. Moja rozmówczyni też przychodzi z książką w ręku
– właśnie odebrała „Biegnącą z wilkami” Clarissy Estes. Wyglądamy
jak spiskowcy przekazujący sobie tajne informacje albo agenci służb
specjalnych. W rzeczywistości idziemy na kawę, by porozmawiać o
zarobkach ludzi pracujących w kulturze. Agnieszka pracuje w dziale
promocji jednego z łódzkich teatrów. W czwartym roku pracy na
trzy czwarte etatu zarabia trochę ponad 1200 złotych (netto).
Próbuje mi opowiedzieć skomplikowaną historię swojego zatrudnienia,
którą streścić można następująco: najpierw miała pół etatu, potem
doszły zajęcia dodatkowe, potem te zajęcia zostały wliczone w etat,
ale kwota do wypłaty niewiele się zmieniła. Można powiedzieć, że
podwyżki były tak naprawdę obniżkami, bo obowiązków przybywało.
To są takie stawki, o których śmiesznie rozmawiać. Dostawałam
na studiach stypendium ministra, które było wyższe niż moja obecna
pensja.
Latem przejechała rowerem całe polskie wybrzeże – z Gdańska do
Świnoujścia. Leśnymi drogami, asfaltem, przez park krajobrazowy –
po kilkadziesiąt kilometrów dziennie. To miała być symboliczna
podróż, taki rytuał przejścia (przejazdu) w dorosłość. Bo Agnieszka
chciałaby zmienić coś w swoim życiu. W wieku 30 lat wciąż mieszka z
rodzicami, którzy ją właściwie utrzymują. Ze swojej pensji pokrywa
koszty związane z samochodem, kupuje sobie ubrania, płaci za
wakacje, książki oraz drobne przyjemności i konieczności. Nie stać
jej na samodzielność, mimo podejmowania dodatkowych prac zleconych,
na przykład robienia korekt, opracowywania wywiadów czy pracy przy
wydarzeniach kulturalnych. Jeżdżę samochodem, kupuję sobie
ubrania, chodzę do restauracji, nie wyglądam na „dziada kultury”,
ale moje zarobki są tak niskie, że nie stać mnie na mieszkanie, nie
łapię się na żaden kredyt. Pozornie prowadzę w miarę wygodne życie,
ale kosztem moich rodziców i w pełni samodzielnego życia. No i w
konsekwencji zdrowia psychicznego (śmiech nieco wymuszony).
Skończyła dwa fakultety (polonistykę i kulturoznawstwo) z
trzema specjalizacjami i medalem za chlubne studia. Roczne
stypendium w Hiszpanii, kilka semestrów iberystyki, pisała nawet
doktorat, do którego straciła jednak cierpliwość. Miała robić
karierę naukową, zostać na uczelni. W czasie studiów doktoranckich
pracowała przy organizacji różnych wydarzeń kulturalnych i zaczęła
pracę w teatrze. Jest z niej zadowolona, czuje, że to jej miejsce.
Jest tu rodzaj wolności, której nie chce stracić. Ma znajomych,
którzy zarabiają dużo, dużo więcej, ale za to ona kontaktuje się
cały czas z osobami pełnymi pasji, poznaje niezwykłych ludzi,
rozwija się. Nie myślę o sobie jako o nieudaczniku. Pieniądze
nigdy nie były celem, literatura dała mi poczucie, że wartości
intelektualne i rozwój duchowy są najważniejsze.
Podczas studiów nie pracowała. Uważa, że nie da się na
poważnie studiować i pracować. W przypadku humanistów poważne
studiowanie to lektura 200 książek rocznie. Wypada też chodzić do
teatru i do kina, wiedzieć, co się dzieje w kulturze. W
rzeczywistości trochę inaczej to wygląda. W zdecydowanej większości
studia humanistyczne to dziś oszustwo. Na moich oczach upada
uniwersytet, stając się miejscem kupczenia dyplomami. Przez
skandalicznie niskie dotacje na kulturę analogiczna sytuacja ma
miejsce w teatrze, który coraz rzadziej może pozwolić sobie na
eksperyment i produkcję elitarnych spektakli.
Jest z pokolenia wyżu demograficznego lat 80., które weszło na
rynek pracy w złym momencie. Mogą liczyć na bezpłatne staże, umowy
o dzieło, skrawki etatów. Na emeryturę nie zapracują. Po
studiach masz poczucie, że jesteś wartościowym człowiekiem,
chciałbyś to wykorzystać, ale nagle okazuje się, że wszystkie
miejsca są zajęte. Głównie przez pokolenie rodziców, któreprzecież
też na tym traci, bo ciągle ma nas na głowie.
Pytam Agnieszkę, czy są sytuacje, gdy czuje się upokorzona
brakiem pieniędzy. Opowiada o awarii samochodu. Mała naprawa w
warsztacie kosztowała półtorej pensji. Upokarzający jest tez brak
perspektyw. W kulturze w zasadzie nie ma możliwości awansu. Cały
czas trzeba więc szukać dodatkowych prac. Nie ma czasu na myślenie
o założeniu rodziny. Kobiety nie są egoistkami, które nie rodzą
dzieci dla własnej wygody, ale z odpowiedzialności. Chcą zapewnić
dziecku jakiś standard życia, naukę języków, wakacje. Skoro nie
mogę siebie utrzymać, to jak mam utrzymać dziecko?
Ile powinna zarabiać? Jej zdaniem minimum to średnia krajowa.
W korporacji tyle się dostaje na start. Powinniśmy mieć
zapewnione podstawowe warunki do życia – wikt i opierunek,
powinniśmy tyle zarabiać, by kupić bilet, a nie prosić o wejściówkę
na koncert czy spektakl. Kończąc temat pieniędzy, Agnieszka
przywołuje portugalskiego pisarza Fernando Pessoi, którego martwiła
myśl, że chciałby umrzeć w Pekinie, a może nie mieć pieniędzy, żeby
tam pojechać.
Problem polega na tym, że pozwalamy, by inne środowiska
myślały o ludziach pracujących w kulturze jak o
nieudacznikach. Zwiększenie dotacji dla teatru niewiele by
poprawiło sytuację pracowników. Zdaniem Agnieszki teatry
przeznaczyłyby po prostu więcej pieniędzy na zatrudnienie znanych
reżyserów. To daje prestiż. A codzienną robotę i tak ktoś zrobi.
Jeśli nie dla pieniędzy, to dla satysfakcji. Zmianie musi ulec
ogólne podejście do kultury. Gdyby kultura była naprawdę ważna –
dla władzy, dla ludzi – to pieniądze by się znalazły.
CZĘŚĆ 4
O nic nie dbasz usiadłszy z
dziećmi przy kominie.
A ja się męczę w słotnej,
ciemnej porze!
Kolejną bohaterkę tego tekstu muszę długo namawiać na rozmowę.
Gdy w końcu spotykamy się w Łódzkim Domu Kultury, kilka minut
zajmuje nam wybranie dla niej zmienionego imienia. Ania, Kasia,
Asia, Alicja, Matylda – odrzucamy ze śmiechem kolejne propozycje.
Umówmy się więc, że będę pisał o Zosi. Zosia pracuje w małym domu
kultury – prowadzi zajęcia teatralne dla młodzieży, organizuje
imprezy dla dzieci, konkursy i robi wiele innych rzeczy. W
czternastym roku pracy zarabia 1500 złotych na rękę. Tę sumę
wymienia z lekkim zażenowaniem, ściszając głos jak podczas
spowiedzi.
Skończyła pedagogikę (studia magisterskie), dwa kierunki na
dwuletnich studiach podyplomowych – w sumie 9 lat nauki, nie licząc
licznych kursów i szkoleń. Dlaczego osoba z takim wykształceniem
pracuje za pensję, za którą nie da się przeżyć? Może dlatego,
że podejmuję złe decyzje i pracuję w kulturze? Umowa na
czas nieokreślony jest jednak wartością, zwłaszcza jeśli pracuje
się też na umowę zlecenie. W swoim drugim stałym miejscu pracy
Zosia ma stawkę godzinową. Jej podopiecznym zdarza się jednak nie
przychodzić na zajęcia. Wtedy stawka godzinowa wynosi zero. A jeśli
policzyć koszty dojazdu – stawka jest ujemna.
To jeszcze nie koniec – są jeszcze projekty, warsztaty w
szkołach, jakieś dodatkowe prace, z których można wyciągnąć kilka
groszy. Zaczyna pracę o 8.00, kończy o 19.00 lub 21.00, w soboty od
10.00 do 18.00. Wieczorem jedzie do matki, której trzeba trochę
pomagać. Do niedawna pracowała też w niedziele, ale coraz częściej
czuje, że organizm domaga się odpoczynku. Od wielu lat tak
żyję,a mimo to wciąż muszę pożyczać.
Dwa lata temu myślała, że już nie lubi swojego zajęcia. Czuła,
że nie jest autentyczna w tym, co robi, że to nie jest żywe. Ale
praca z dziećmi daje jednak satysfakcję, nagle przyszły nowe
pomysły, dowody uznania. Młodzież z jej grupy dorosła, odnosi
sukcesy – dwoje pracuje już w zawodowych teatrach, trzecia jest
producentką filmową. Wspólnie z koleżanką Zosia tworzy projekty,
pisze artykuły na konferencje pedagogiczne. Ma też zawodowe
marzenie – chciałaby pracować z pewnym bardzo znanym reżyserem.
Pytam, czy sama chodzi do teatru. Odpowiedzią jest głębokie
westchnienie. Bo do teatru chodzi rzadko – z braku czasu i braku
pieniędzy. Która przyczyna jest ważniejsza? Pół na pół, zresztą
jedno z drugim się łączy. Na szczęście robię z dziećmi taki
nietypowy teatr, w którym nie chodzi o nie wiadomo jakie spektakle,
tylko o wzmocnienie osobowości, o proces, o integrację. Poza tym
trochę czytam, trochę oglądam na płytach. Bo jak inaczej?
Czyta w nocy, w niedzielę, parę stron w tramwaju.
Mieszkania wynajmuje, przeprowadza się średnio raz do roku.
Czasami opiekuje się mieszkaniem znajomych, którzy wyjeżdżają na
dłuższy czas. Wtedy jest taniej, ale opłaty i tak zjadają pół
pensji, drugie pół idzie na ubrania, dojazdy, dentystę, czasem
książkę, kino, karmę dla kota. Trzecie pół pensji (to dodatkowe, z
drugiego miejsca pracy) idzie na jedzenie. Żeby pojechać na wakacje
(w tym roku miała tydzień wolnego), musi się zadłużyć, potem nie
może tego spłacić. Wieczorem prawie natychmiast zasypia. Czasem się
z kimś spotka, chociaż coraz rzadziej. Tak późno kończę, że
nikt już nie ma ochoty na wizyty. Zostają rozmowy na Skypie.
W ich domu kultury zapisy na półkolonie odbywają się na cztery
miesiące przed feriami, wiele dzieciaków korzysta z możliwości
rozwijania zainteresowań, ludzie chodzą na różne zajęcia, więc
chyba jest to komuś potrzebne. Tymczasem władze finansują duże
imprezy, spektakularne festiwale. Coś jest nie tak z sumieniem,
bo jeśli już są te ośrodki kultury i chcemy, żeby one dalej
istniały, to nie płaćmy pracownikom merytorycznym głodowych
pensji. To chyba w ogóle problem Łodzi: ludzie pracują,
starają się, ale i tak nic z tego nie wychodzi, nie mają na
spokojne życie. Ile chciałaby zarabiać? Dwa i pół tysiąca na rękę.
To chyba nie są jakieś kosmiczne kwoty?
CZĘŚĆ 3
Wyciągam aż w niebiosa i kładę
me dłonie
Na gwiazdach jak na szklanych
harmoniki kręgach.
Barbara (drugie imię bohaterki tej części tekstu) przychodzi
na spotkanie przygotowana – z wypchanej papierami teczki wyciąga
kserokopie artykułów o trudnej sytuacji ludzi kultury. Pokazuje mi
też swój PIT, by udowodnić, że narzekania na zarobki mają podstawy
w faktach, a także przysłane z ZUS-u wyliczenie przyszłej
emerytury, by pokazać, że o ile teraz jest źle, to później będzie
jeszcze gorzej.
Barbara pracuje w orkiestrze. Z dodatkiem za granie na własnym
instrumencie oraz dodatkiem stażowym dostaje po 11 latach pracy
około 1700 złotych netto pensji zasadniczej. Gdy w miesiącu
orkiestra gra więcej razy, niż przewiduje norma, dostaje dodatkowe
wynagrodzenie za występ. Oczywiście są też dni wolne od prób –
dzięki temu Barbara może brać kilka godzin w szkole muzycznej i
jakoś dorobić, kosztem rodziny i wolnego czasu. Prawie wszyscy w
orkiestrze pracują też w innych miejscach, co dodatkowo utrudnia
znalezienie zajęcia młodym absolwentom opuszczającym co roku
uczelnie muzyczne.
W naszej rozmowie powraca stwierdzenie, że została
przyjęta do pracy po 17 latach nauki – 6 latach podstawowej
szkoły muzycznej, 6 latach średniej i pięciu latach studiów. Moja
rozmówczyni tak się przyzwyczaiła do nauki w dwóch szkołach naraz,
że na studiach też wzięła dwie specjalizacje, a potem skończyła
jeszcze studia podyplomowe. Mówi, że to nie jest jej ostatnie
słowo, jeśli chodzi o wykształcenie. To upokarzające, że po 17
latach nauki zarabiamy mniej niż pracownicy Biedronki po dwudniowym
przeszkoleniu.
Pochodzi z rodziny o muzycznych tradycjach, jej mąż jest
muzykiem, dzieci też chodzą do szkoły muzycznej. Mimo narzekań na
sytuację zawodową posłała dzieci na tę samą ścieżkę edukacji.
Chciałabym, żeby były umuzykalnione, żeby były odbiorcami
sztuki, ale nie będę ich pchała do tego zawodu. Nie będę ingerować
w ich wybory, pokażę im też czarne strony pracy w orkiestrze. Same
zresztą widzą, że mamy ciągle nie ma wieczorami w domu. Jej
zdaniem szkoła muzyczna ma znakomity wpływ na ogólny rozwój, uczy
też pewnego rodzaju dyscypliny i koncentracji. Barbara podaje
przykłady znanych jej lekarzy, którzy potrafią grać na fortepianie
lub innym instrumencie. Chyba naprawdę wierzy, że muzyka czyni
człowieka lepszym.
Ale każdy medal ma dwie strony. Długie godziny siedzenia w
wymuszonej pozycji skończyły się ostatnio problemami ze zdrowiem.
Do emerytury zostało jej jeszcze 31 lat. Nie wie, czy będzie w
stanie tak długo intensywnie pracować. Jest to zawód piękny,
ale trudny. Trzeba całe życie być w formie, trzeba ćwiczyć, trzeba
się temu poświęcić, trzeba precyzyjnie zorganizować sobie
czas. Niektórych rzeczy nie da się jednak przeskoczyć –
wieczorna praca obojga rodziców wiąże się z koniecznością
organizowania opieki nad dziećmi. Czasami trzeba zatrudnić
opiekunkę, a to dodatkowe, niemałe koszty.
Precyzyjnego zorganizowania wymaga też wspólne życie w
dwupokojowym mieszkaniu, w którym ćwiczyć musi dwoje zawodowych
muzyków i dzieci. Grać muszą na zmianę, wykonując w międzyczasie
swoje obowiązki. Dzisiaj wstałam o szóstej, zawiozłam dzieci do
szkoły, mogłam się z panem spotkać, bo nie mam porannej próby, ale
wieczorem jest próba generalna. W międzyczasie czeka mnie IPA
(indywidualna praca artystyczna) i gotowanie obiadu. Na
pójście całą rodziną do restauracji ich nie stać, podobnie na
większe mieszkanie. Za to w niedziele jeżdżą całą rodziną na
wycieczki rowerowe.
Niestety, wciąż trzeba oszczędzać. Do kina chodzą w środę, bo
wtedy są tańsze bilety, do teatru dzieci chodzą tylko z mamą – tata
zostaje w domu, żeby było taniej. Kultura – tak jak u wszystkich –
jest na końcu listy potrzeb, przegrywa z jedzeniem, mieszkaniem,
lekarstwami, podręcznikami i ubraniami. Więc koło znów się zamyka:
w kulturze nie ma pieniędzy, bo ludzie nie są w stanie płacić za
bilety. Tym bardziej nie można podnosić cen – jak więc podnieść
płace? Po prostu trzeba zrozumieć, jak ważna społecznie jest
działalność kulturalna, ile przynosi korzyści. Publiczne
instytucje kulturalne muszą być dotowane ze środków budżetowych,
jeśli mają naprawdę zapewniać dostęp do uczestnictwa w kulturze nie
tylko najzamożniejszym. Nigdzie na świecie, poza elitarnymi
niepublicznymi instytucjami, bilety nie pokrywają kosztów koncertów
ani spektakli muzycznych i teatralnych. Ale Barbara jest
realistką i wie, że nikt nie da muzykom dodatkowo ogromnych
pieniędzy. 4000 brutto to byłaby wymarzona pensja, ale w
obecnej sytuacji cieszyłabym się nawet z 3000 złotych.
Irytuje ją, że w administracji jej instytucji zarabia się na
niektórych stanowiskach kilkakrotnie więcej. Boli ją, że aby
oszczędzić na honorariach, w wielu teatrach muzycznych gra się
spektakle z muzyką z taśmy. Nie może pojąć, że tak łatwo mówi się o
zamykaniu domów kultury czy ograniczaniu zajęć artystycznych dla
młodzieży. Cieszą ją chwile, gdy podczas grania z dobrym dyrygentem
czuje, że razem tworzą muzykę. To są momenty, gdy czuje się
spełnioną artystką. Na pożegnanie mówi: nie możemy się godzić
na obecny poziom płac artystów w publicznych instytucjach kultury,
warto o tym pisać i mówić jak najwięcej…
CZĘŚĆ 1 (NIEDOKOŃCZONA)
Słyszałem z daleka,
Żeś wołał; kogo? na co? nie
wiem doskonale,
Dosyć, że posłyszałem
westchnienia i żale.
Pisząc ten reportaż, miałem czasami wrażenie, jakbym rozmawiał
z opozycją w okresie stanu wojennego. O tym nie pisz, to
informacja tylko dla ciebie, zmieńmy imię bohaterki – słowem,
pełna konspiracja. Wywołana wstydem, że się tak mało zarabia, czy
może raczej strachem – przed kłopotami w pracy, komentarzami
środowiska? Jedno jest pewne – na każdy zwolniony etat w
instytucjach kultury znajdzie się kilku chętnych. Mimo marnych
pensji to wciąż atrakcyjne miejsce pracy dla ludzi po studiach
humanistycznych, przynajmniej na początek. Po roku, dwóch przeniosą
się gdzie indziej, a na ich miejsce przyjdą następni. Jeśli ktoś
się z jakichś względów zasiedzi, po dwudziestu latach zacznie
odliczać czas do emerytury. Często słyszy się opinię, że humaniści
co prawda mało zarabiają, ale za to mają szersze spojrzenie na
świat, bogatsze życie duchowe. Coś za coś. Tyle tylko, że zaczynam
wątpić w słuszność tej tezy. Bo jaką wiedzę o świecie ma ktoś, kto
pracuje po 12 godzin dziennie, nie ma na nic czasu, a cały rok
spłaca krótki, wakacyjny wyjazd? W tych historiach
odnajdywałem własne problemy i dylematy, dlatego stawiam pytanie w
pierwszej osobie: Jesteśmy nieudacznikami, którzy nie
potrafią upomnieć się o swoje, czy pięknoduchami utrzymywanymi
przez rodziców lub współmałżonków? Ofiarami polityki kulturalnej
czy może złudzeń dotyczących wykształcenia?
Piotr Grobliński