Na pokładzie z Ulissesem | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
2 + 2 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
2 + 2 =

Na pokładzie z Ulissesem

– Oczywiście, znajdziemy w tej powieści fragmenty niezwykle ciężkie stylistycznie, gdzie trudno wyodrębnić narratora, wymagające znajomości historii czy filozofii albo po prostu domysłów ze strony czytelnika, jego intelektualnej aktywności, nie czyni to jednak „Ulissesa” dziełem hermetycznym. Można czytać go na wiele sposobów, na przykład jako powieść czysto realistyczną – mówi Maciej Świerkocki, autor nowego przekładu „Ulissesa”, który ukazał się 14 października nakładem łódzkiego Wydawnictwa Officyna.
Rafał Gawin: Tylu tłumaczy próbowało, nikt po Macieju Słomczyńskim nie dobrnął do końca albo do początku. Podobno do przełożenia „Ulissesa” skłoniły cię m.in. podobieństwa łódzkich i dublińskich peryferii. Towarzyszący premierze tekstu Jamesa Joyce’a przewodnik po nim zatytułowałeś „Łódź Ulissesa”.

Maciej Świerkocki: Ten wieloznaczny tytuł wziął się stąd, że przekład powstawał w Łodzi, podobnie jak książka,
i że ja tą Łodzią/łodzią Ulissesa płynąłem pośród różnych niebezpieczeństw czyhających na tłumacza i autora, lawirowałem nią, żeby ich uniknąć. Nawiasem mówiąc, Odyseusz korzystał z wielu statków, bo niektóre ulegały katastrofom, tytuł jest więc też przewrotny. A w Łodzi i Dublinie, zresztą nie tylko z czasów „Ulissesa”, dostrzegam podobny spleen.

Jak z perspektywy czasu i swojej pracy postrzegasz fragmenty tłumaczone przez łódzkiego pisarza Zbigniewa Batkę?

Trudno mi je oceniać, było ich niewiele i wiem, że Zbyszek nie uważał ich za skończone. Na pewno jednak starał się jakby odbrązowić Joyce’a, zachować lekkość i swobodę oryginału, nadać przekładowi naturalność. I to mu się chyba udało. Był też bardzo krytyczny wobec tłumaczenia Słomczyńskiego, więc w swoim przekładzie często skupiał się na korygowaniu tego, co uważał za jego pomyłki czy niezręczności.

Wśród przyczyn, z powodu których przełożyłeś „Ulissesa”, wymieniasz dokonane przez Macieja Słomczyńskiego łagodzenie, niemal cenzurowanie niektórych ostrzejszych antyklerykalnych, erotycznych i skatologicznych fragmentów.

Nie jestem pewien, czy to była jedna z przyczyn, nie układałem sobie takiej listy, ale na pewno zauważyłem te cenzorskie ingerencje w trakcie pracy nad przekładem. Pytanie, na ile była to autocenzura czy po prostu nieuwaga tłumacza, a na ile wpływ cenzorów ze słynnej ulicy Mysiej. Dochodziły mnie słuchy, że cenzura faktycznie zmuszała Słomczyńskiego do pewnych ustępstw. Nie wiem, czy tak było naprawdę, ale przynajmniej w jednym wznowieniu „Ulissesa” po 1989 roku pojawiło się na przykład kilka wcześniej nieobecnych w przekładzie wulgaryzmów.

Cały wywiad do przeczytania w listopadowym numerze „Kalejdoskopie” 11/2021.

Kategoria

Inne