Teatr Mały zwyciężył w naszym plebiscycie na najbardziej wystrzałowe wydarzenie w łódzkiej kulturze. Z tej okazji rozmawiamy dyrektorem Mariuszem Pilawskim.
Teatr Mały zwyciężył w naszym plebiscycie na najbardziej
wystrzałowe wydarzenie w łódzkiej kulturze. Z tej okazji rozmawiamy
dyrektorem Mariuszem Pilawskim.
Piotr Grobliński: Zwycięstwo w plebiscycie świadczy o
sporej popularności Teatru Małego i o sympatii dla Waszych działań.
Jak wychowaliście sobie tak wierną publiczność?
Mariusz Pilawski: To pierwsza nominacja dla Teatru Małego w
Manufakturze do czegokolwiek i tym bardziej mi miło, że od razu
zakończona sukcesem – zapewne w przyszłości pamiętać się będzie
bardziej nominacje filmu „ Ida” do Oscara dla najlepszego
zagranicznego filmu i dla naszych wspaniałych operatorów za zdjęcia
do tego filmu, bowiem obie uroczystości wręczenia nagród się
zbiegły w czasie, ale to radosna satysfakcja, że ze wszech miar
szlachetna nagroda Armatka Kultury 2015 przypadła
niewielkiemu łódzkiemu teatrowi, który powstał z potrzeby serca
grupy aktorów, reżyserów i scenografów. Na Pańskie pytanie
nie da się odpowiedzieć w kilku zdawkowych zdaniach…Teatr Mały to
bogata, sześcioletnie historia.
Jak to wygląda w liczbach: ile przez te 5 lat
zagraliście przedstawień, ile było premier, ilu widzów Was
oklaskiwało? Właśnie pracuję nad 26. premierą, którą
chcemy oddać w ręce publiczności w dzień św. Walentego – to
żartobliwa, prawie kryminalna włoska groteska pt. „To nie była
piąta, to była dziewiąta” Aldo Nikolaja. Opowiada o niełatwych
relacjach na linii kobieta–mężczyzna, jeszcze jedno lusterko, które
kieruję w stronę widzów, tak aby lekko zerknęli w nie i bawiąc się
sferą ludzkich zachowań, wrócili do domu z uśmiechem na ustach i
namysłem nad swoimi przywarami i błędami. Błędami, które popełnia –
jak wiadomo – każdy z nas. Ot, taka psychoterapia oparta na
inteligentnym spojrzeniu w głąb człowieczej duszy. Każdy z 25
dotychczasowych tytułów zagraliśmy kilkadziesiąt razy, a to znaczy,
że proste mnożenie da nam liczbę około tysiąca spektakli. Obejrzało
je – ostrożnie licząc – pięćdziesiąt tysięcy widzów, czyli dziesięć
tysięcy osób rocznie (widownia teatru to ledwie 140 osób). Dla
takiej grupy godnego widza warto było przez te ostatnie lata się
sprawie poświęcić.
Jeden z uczestników plebiscytu napisał, że macie
najlepszy współczynnik efektywności, czyli najlepszą
relację efektu artystycznego do otrzymywanej
dotacji...
Śledziłem naturalnie komentarze, opinie – cenne i krzepiące.
Ten pan napisał błyskotliwą uwagę, przemycając swoje spostrzeżenie
o różnorakim wydatkowaniu pieniędzy na produkcje innych teatrów,
które są dotowane i egzystują na bazie pieniędzy mających swoje
źródło w kieszeni podatnika. Mimo dotacji te teatry nie dochowują
wystarczających starań o obecność na scenie dramaturgii klasycznej,
która ma w sobie przebogaty potencjał intelektualny – byle dać
sobie spokój z tzw. nadinterpretacją reżyserów różnej maści. Ludzka
natura ma wkomponowaną w siebie ideologię buntu i to jest
wspaniałe, problem polega jednak na tym, by ów bunt nie stawał się
jedyną normą dla twórcy, zwłaszcza młodego, który jeszcze mamie za
dar karmienia piersią dobrze nie podziękował, a już się pyszni i
puszy. Jednak najgorszą funkcję sprawują w tym wszystkim
poplecznicy i klakierzy chwilowych mód, którzy tak naprawdę
deprawują miast wspierać i podpowiadać. Zresztą, jak wczytać się w
historię teatru, to tacy byli zawsze – modnisie, nadobnisie i
koczkodany. Podjąć poważną debatę nad tym kłopotem lub problemem
jest pora, zwłaszcza że weszliśmy w obchody 250-lecia powstania
Polskiej Sceny Narodowej.
Oddałby Pan niezależność za skromną dotację, na
przykład z miasta? Ile musiałaby wynosić?
Mija szósty sezon bytności Teatru Małego na łódzkim rynku
teatralnym i odpowiem krótko – wolałbym żyć z przyznaną dotacją, z
należną mi przyzwoita pensją, z której byłyby odprowadzane składki
na moją zbliżającą się szybkimi krokami emeryturę. Chciałbym móc
zaangażować do współpracy ludzi, płacąc im godziwe pensje, a nie
prosić o wyrozumiałość, że więcej nie mogę. Istotą rzeczy jest
odpowiedzialność i w tym aspekcie pieniądze są nieodzowne.
W jaki sposób kształtuje Pan repertuar? Jak znaleźć
równowagę między ambicjami artystycznymi a zapewnieniem wpływów do
kasy teatru?
To bardzo proste – rzucam pomost między klasyką i komercja,
ale nim podejmę decyzję, analizuję na różne sposoby tekst, który
potem będzie miał za zadanie się sprzedać w formie bawiącego widza
spektaklu i przynieść wpływ do kasy. Komedia, którą zaczynam
produkować, zazwyczaj ma swoje drugie dno, nie jest jedynie
galopadą po scenie z trzaskającymi drzwiami. W końcu jeśli ubieram
jednoaktówki wielkiego Czechowa w formę „romansu”, to dziwę się
jedynie, że widzowie na ten typ literatury nie biegną do kasy po
bilet. To doprawdy perły pośród lepszych czy gorszych komediowych
tekstów współczesnych. Tak, potrafię się jeszcze dziwić… i szanuję
siebie za to. Wprowadziłem na naszą niewielką scenę
także Zemstę i Balladynę – moje serce
jest pełne twórczego zadowolenia i satysfakcji. Nawet jeśli nie
znajdę jako reżyser wybitnie uzasadnionej interpretacji dzieła. W
końcu Słowacki nie tylko „był wielkim poetą”, ale wciąż nim jest.
Kto u Pana gra, kto reżyseruje - czy mógłby Pan
krótko przedstawić zespół?
Od początku stanęło na scenie Małego ponad 40 aktorów, w
ogromnej większości z łódzkiego rynku. Obecnie to mniej więcej
piętnastka, ale wciąż rozmawiam z nowymi – poszukuję wręcz takich,
którzy przycupnęli gdzieś w kącie i nie mogą wykorzystać swoich
możliwości z różnych przyczyn. Angażuję ich ku obopólnemu
pożytkowi, bo to wspaniali aktorzy. Nie chcę wymieniać nazwisk –
musiałbym wymienić wszystkich bez wyjątku. Zasyłam im tą drogą
serdeczne uściski. Reżyseruję sporo sam – obrona dyplomu reżysera
umocniła mnie w tych zabiegach, poza tym sobie nie muszę płacić
poważnych stawek. Co nie znaczy, że nie jestem otwarty na innych
(pracowało tu już dziesięciu polskich reżyserów) i nie
zapraszam do współpracy. Na przykład rozmawiam właśnie z
bardzo poważnym twórcą, który będzie u nas realizował wielce
istotny tytuł późną wiosną, jak dobrze pójdzie.
Czego życzyć Teatrowi Małemu z okazji
jubileuszu?
Marzeniem moim jest, by Teatr Mały został w Łodzi na długie
lata, może na zawsze. Potrzebujemy wsparcia i akceptacji ze strony
środowiska . Dobrze, by nie omijało nas przy tej okazji zwyczajne
szczęście i by trwał w upór w dążeniu do dobrych artystycznie
celów.