Właśnie minęło 30 lat od pierwszej wystawy zorganizowanej w pałacu Scheiblera przez Muzeum Kinematografii w Łodzi – „Reymont – Ziemia obiecana – Wajda”. Rocznica okrągła, okazja nie byle jaka, a i wystawa oraz goście znaczący.
Właśnie minęło 30 lat od pierwszej wystawy zorganizowanej w
pałacu Scheiblera przez Muzeum Kinematografii w Łodzi – „Reymont –
Ziemia obiecana – Wajda”. Tyle czasu muzeum istnieje w tym
niezwykłym miejscu, tak ważnym – podobnie jak sama instytucja – dla
polskiej kinematografii. Rocznica okrągła, okazja nie byle jaka, a
i wystawa oraz goście znaczący. Choćby dlatego warto wspomnieć
tamte chwile będące początkiem budowania poważnego dorobku i
prestiżu Muzeum Kinematografii. Tym bardziej warto w sytuacji, gdy
samo muzeum dziś na swojej stronie internetowej nie wspomina o tym
jubileuszu nawet jednym zdaniem.
Historia Muzeum Kinematografii w pałacu Scheiblera przy pl.
Zwycięstwa w Łodzi formalnie rozpoczęła się 1 kwietnia 1986 roku.
Większość zespołu wraz z 12 tys. eksponatów przeszła z Muzeum
Historii Miasta Łodzi, gdzie od 1977 roku istniał Dział Kultury
Filmowej i Teatralnej, przekształcony w 1984 w Muzeum
Kinematografii. Jego pierwszym dyrektorem i twórcą był Antoni
Szram, a zastępcą – Mieczysław Kuźmicki. Jeszcze przy Ogrodowej
odbywały się wystawy filmowe. Wśród zbiorów był fotoplastykon, były
stereoskopy, latarnie magiczne.
Wcześniej w pałacu Scheiblera mieściły się pracownie
konserwatora zabytków. W budynku naprzeciw (teraz pomieszczenia
administracyjne muzeum) funkcjonowała wtedy szkoła muzyczna. Pałac
wyglądał zupełnie inaczej niż dzisiaj po wielu remontach i
adaptacji. Pokoje pracowników zajmowały pierwsze piętro. Parter
(pomieszczenia zabytkowe) wykorzystano na sale wystawowe. Od razu
też rozpoczęły się prace konserwatorskie. Podziemia zostały
pogłębione. Dzięki temu można było tam urządzić galerię wystaw
czasowych. Na strychu wcześniej znajdowały się mieszkania. Teraz
powstała przestrzeń wystawiennicza. Przystosowanie pałacu odbywało
się według pomysłów pierwszego dyrektora Szrama i dzięki jego
niezwykłej wyobraźni.
Jedynymi osobami, które pracują w muzeum od czasu tej
pierwszej wystawy do dziś są Barbara Kurowska, wicedyrektor, i
Krystyna Zamysłowska, kurator. Pani Krystyna pracowała wcześniej w
MHMŁ. Pani Barbara zaczęła pracę w muzeum 1 kwietnia 1986. Na
początku wszyscy siedzieli w jednym pomieszczeniu zwanym
sekretariatem, bo tam był jedyny piec, a tego roku wiosna była
chłodna. Dopiero z czasem odkryto w piwnicy kotłownię.
Termin pierwszej wystawy w pałacu Scheiblera wyznaczono 10
maja. – To był dla mnie szok, że tak błyskawicznie mamy przygotować
ekspozycję – wspomina Barbara Kurowska. – A trzeba było zacząć od
posprzątania pomieszczeń ekspozycyjnych. Nie było sprzątaczki na
etacie.
Przy aranżacji wystawy w pałacu Scheiblera pracowali uznani
artyści: Jerzy Treliński, Tadeusz Śliwiński, Tadeusz Piechura
(autor plakatu). Przygotowanie to był wyścig z czasem, ale tak jest
zawsze. Wtedy każdy wiedział, co ma robić, i wszystko szło bardzo
sprawnie.
Wystawa „Reymont – Ziemia obiecana – Wajda” prezentowała
fotosy, plakaty, zdjęcia z planu, projekty kostiumów do „Ziemi
obiecanej” autorstwa Barbary Ptak i wykonane według nich kostiumy.
Wchodziło się od podwórka głównymi drzwiami. Był tłum ludzi,
fotografowie i biały koń (pomysł Szrama), wypożyczony ze stadniny
(opiekowała się nim jedna z pracownic, która jeździła konno). A na
przegryzkę były koreczki z rozpuszczalnej gumy do żucia nadziane na
wykałaczkę (bo jak Wajda, to Janda, a jak Janda, to piosenka o
gumie). Obecny był także Andrzej Wajda, który przywiózł niemal całą
swoją ekipę – ludzi, z którymi pracował przy filmach – m.in.
Barbarę Ptak (kostiumy), Kazimierza Siomę (kierownictwo produkcji),
Macieja Putowskiego (scenografia), Barbarę Pec-Ślesicką
(kierownictwo produkcji).
– To było wielkie święto i wyróżnienie dla nas, że mistrz ze
swoją ekipą przyjechał na otwarcie – mówi Krystyna Zamysłowska.
Wajda przekazał wiele zagranicznych plakatów do swoich filmów.
Opatrzone są pieczęcią „Archiwum Andrzeja Wajdy”. Potem mistrz był
w stałym kontakcie z dyrektorami Muzeum Kinematografii.
W 1988 roku otwarto wystawę poświęconą Wojciechowi Hasowi.
Scenografię robiła Anna Bobrowska-Ekiert. Udało jej się odtworzyć
niesamowitą atmosferę z planów filmów Hasa. Muzeum dostało za nią
po raz pierwszy nagrodę ministra kultury za wydarzenie muzealne
roku (dziś Sybilla). Wernisaż odbył się 29 lutego – to musiał być
niezwykły dzień. Szram w czapce portiera z dużą ósemką. Wchodziło
się małymi drzwiami od pl. Zwycięstwa, a tam przepastna dziura w
podłodze, więc goście wchodzili do gabinetu po deskach ułożonych
nad otworem. Z gabinetu do sali balowej z kolei przechodziło się
przez szafę. Otwarcie wystawy od początku miało charakter
happeningu i spotkania towarzyskiego w szerokim gronie. Antoni
Szram potrafił zamienić niemal każdy wernisaż w niezwykłe
wydarzenie. – On jest szalony – mówi dziś z podziwem Barbara
Kurowska.
– Wystawę fotosów z planu „Piratów” Romana Polańskiego
otworzyliśmy, kiedy jeszcze trwały zdjęcia w Afryce, a to Szram
nawiązał kontakt ze studentem Szkoły Filmowej Jarosławem Mazurem,
który pojechał na plan Polańskiego – potwierdza Krystyna
Zamysłowska.
Przez pierwsze lata otwierano kolejne wystawy, chociaż w
muzeum wciąż trwały prace remontowe i konserwatorskie. Ambicją
Antoniego Szrama było niewyłączanie działalności merytorycznej
muzeum. Kupowano eksponaty, powstawały wystawy, które jeździły po
świecie. Muzeum żyło. Ciągle też muzealnicy opracowywali zbiory,
mając dwie walizkowe maszyny do pisania na potrzeby całej
instytucji. Księgi inwentarzowe zamówione wtedy prowadzone są do
dziś, bo zasady ewidencji się nie zmieniły, choć równolegle
istnieje rejestr w komputerze.
– Tajemnicą sukcesu tych pierwszych pionierskich lat Muzeum
Kinematografii było to, że dwóch mądrych facetów kierowało tą
instytucją – mówi Kurowska. – Szram i Kuźmicki to byli fachowcy –
dodaje Zamysłowska. – Fachowcy z wyobraźnią, którzy wiedzieli,
czego chcą i potrafili zarazić ludzi swoim entuzjazmem – ciągnie
Kurowska. – Tu zawsze najważniejszy był człowiek i jego pasje, i
to, co chciał zrobić. I Szram, i Kuźmicki dawali szansę ludziom na
realizację, chociaż ich styl pracy bardzo się różnił.
Bogdan Sobieszek
Nie rozumiem, dlaczego Marzena Bomanowska, obecna dyrektor
Muzeum Kinematografii, odcina się od jego historii. Dlaczego nie
korzysta z dorobku tej instytucji, którego nie da się
zakwestionować, którego nie da się wymazać? Naprawdę chce wmawiać
ludziom, że Muzeum Kinematografii rozpoczęło właściwy żywot dopiero
z chwilą objęcia przez nią stanowiska? Naprawdę nic ważnego w tym
miejscu wcześniej się nie wydarzyło? Jeśli tak, to tylko w jednym
wypadku postępowanie takie nie byłoby straceńczym działaniem na
szkodę instytucji. Tylko wtedy, gdyby postępowe inicjatywy, nowe
wystawy i rewolucyjne akcje przyćmiły swoim blaskiem, rozmachem
wszystko, co działo się tutaj do tej pory… chociaż nie, nawet wtedy
nie warto byłoby przekreślać przeszłości.
A wracając do teraźniejszości… przecież markę instytucji
łatwiej budować z wieloletniej tradycji i dawnych osiągnięć niż z
niczego. Przecież łatwiej korzystać z tego, co dobre, niż wszystko,
co było, odrzucać. Po co z tym walczyć? Kiedy słyszę przy różnych
okazjach, że z muzeum znikają ślady przeszłego życia w tej
instytucji, zastanawiam się, czemu to ma służyć. Jaki ma być
wizerunek muzeum, skoro psuły go: zbiorowa fotografia zespołu,
tabliczka na posągu „człowieka z marmuru” opisująca okoliczności
przekazania daru przed laty, nagrody w gablocie przy wejściu
(statuetki, medale, odznaczenia, jakie w ciągu ćwierćwiecza
otrzymywali pracownicy) czy wiszące obok gabloty dyplomy,
wyróżnienia i certyfikaty. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak ich
brak ma zbudować nowy prestiż Muzeum Kinematografii.