W trakcie festiwalu Puls Literatury przyznana została Nagroda Literacka im. Juliana Tuwima, nawiązująca do przedwojennych tradycji Nagrody Literackiej Miasta Łodzi. Otrzymała ją Magdalena Tulli.
W trakcie festiwalu Puls Literatury przyznana została
Nagroda Literacka im. Juliana Tuwima za
całokształt twórczości, nawiązująca do przedwojennych tradycji
Nagrody Literackiej Miasta Łodzi. Otrzymała ją Magdalena
Tulli.
Nagroda została przyznana przez Dom Literatury w Łodzi. Według
wstępnego projektu nagroda miała nosić miano Nagrody Literackiej
Miasta Łodzi, a jej wysokość miała wynosić 100 000 zł., jednak
miasto wycofało się z pomysłu - stąd zmiana nazwy i wysokości
nagrody.
Nagroda Literacka im. Juliana Tuwima nawiązuje do
przedwojennej tradycji honorowania przez Łódź wybitnych twórców
współczesnej literatury polskiej. W dwudziestoleciu międzywojennym
nagrodę otrzymali m.in. Julian Tuwim, Zofia Nałkowska i Andrzej
Strug.
Zgodnie z regulaminem twórczość Laureata Nagrody powinna
charakteryzować się podejmowaniem ważnej dla teraźniejszości
problematyki, ambicją diagnozowania i zmieniania rzeczywistości,
wrażliwością społeczną i humanistyczną.
Laureat nagrody został wyłoniony przez Kapitułę w dniu 31
października br. spośród 24 kandydatów (każdy z członków jury mógł
zgłosić pięć kandydatur). W skład kapituły weszli: Kinga Dunin
(przewodnicząca), Tomasz Bocheński, Leszek Engelking, Tomasz
Łubieński, Dariusz Nowacki, Beata Stasińska i Andrzej Strąk.
Sekretarzem Nagrody był Maciej Robert.
Nazwisko laureata zostało ogłoszone 15 grudnia w Teatrze Nowym
- podczas uroczystej gali wieńczącej VII edycję festiwalu Puls
Literatury. Magdalena Tulli otrzymała czek na 50 000 złotych oraz
statuetkę wykonaną z alpaki przez Zofię Lisiewicz.
Proza Magdaleny Tulli jest jednocześnie poezją -
wysmakowana, wieloznaczna, a jednocześnie niezwykle precyzyjna
- mówiła o twórczości laureatki Kinga Dunin. - Każda jej
książka jest wyrafinowaną grą z XX-wieczną historią Europy. Autorka
pokazuje nam tryby, w których przyszło nam żyć. Częściej opowiada o
mechanizmach niż o konkretnych wydarzeniach. W zmetaforyzowanych
przypowieściach potrafi zawrzeć ogromne bogactwo odniesień i
skojarzeń. Towarzyszy cierpieniu spowodowanemu przez nienawiść,
wykluczenie, przemoc. Dystans i ironia tych opowieści są sposobem
obrony, ale kryje się za tym przede wszystkim
współczucie.
Prezentujemy też tekst laudacji wygłoszonej przez
Tomasza Bocheńskiego, członka Kapituły
Nagrody:
A
wiedzą Państwo, czego tu brakuje najbardziej, kiedy już wybiegło
się z lotniska albo wyskoczyło z pociągu, który przyjechał -
powiedzmy z Mediolanu? Czego brakuje ulicy, jeśli przywiozło się
trochę tamtego świata, który ten tutaj pragnie dogonić? Wiem, długo
można by wymieniać - nie ma wielu rzeczy - ale przecież najbardziej
brakuje obcych głosów, które czują się dobrze i bezpiecznie, obcych
a jednak bardzo u siebie. Gdzie są brzmienia latynoskie, chińskie,
z Marakeszu, z Triestu, z Czerniowców, ze Starych Czasów?
Przywiozło się stamtąd polifonię, a może czasem coś więcej, miłość
do polifonii, sympatię dla wielu głosów śpiewających swoje historie
i wygrywających swoje rodowody, a tu przecież polifonia trafia się
rzadko, czasem tylko zabrzmi egzotyczne trio: Ukrainiec,
Wietnamczyk i Polak, oczywiście jeśli Polak innych nie
przekrzykuje. Właściwie mógłbym powiedzieć niesprawiedliwie, jeśli
się już tutaj wylądowało, jeśli już się osiadło, trzeba
przyzwyczaić się do monofonii polskich ulic, do prozy polskich
dróg. Może to niesprawiedliwe słowa, przynajmniej ostatnie
określenie, gdyż dobra proza tutaj nadal chce mówić wieloma
głosami, choćby nawet miała wydobyć te głosy spod gruzów dawnego
świata albo przemycić stamtąd. Dobra proza powiedziałem, ponieważ
miałem na myśli kilku pisarzy, gdybym miał na myśli tylko Magdalenę
Tulli – powiedziałbym…
Właśnie, jaki epitet powinienem wypowiedzieć, jakim określeniem
poprzedzić prozę, co zaczęła się Snami i kamieniami, a
niedawno zastukała Włoskimi szpilkami? Może powinienem
napisać subtelna, krucha, wielowarstwowa i dodać jakieś porównanie:
proza w której można się z przyjemnością zagubić jak w Sienie czy w
Orvieto, albo proza o smaku morellino, nie od razu do nas
przemawiająca, fraza z łagodną goryczą - może należałoby użyć tych
analogii, dopisać jeszcze kilka włoskich porównań, by odwlec słowa,
które muszę wypowiedzieć. W prozie Magdaleny Tulli wybrzmiewają
czysto i przejmująco głosy współczesności, gdyż proza ta w swej
doskonałej formie stanowi obronę przed obsesjami
naszych czasów. Czyż obsesja, ktoś może zauważyć, to nie jeszcze
jeden głos? Tak, obsesja to jeszcze jeden głos, może zagłuszyć
wszelkie melodie, wszelkie subtelności, którymi potrafi
rozbrzmiewać istnienie. Nie wystarczą polifonie przywiezione z
tamtego świata, bo tamten świat to nie tylko Ameryka czy Włochy,
tamten świat to również kraina, z której nie wraca żaden wędrowiec,
a jeśli tam zajrzał, jak to się w XX wieku zdarzało całym narodom,
to jego głos odzywać się będzie przez pokolenia, głos pustki,
którego nie wymaże żadna amnezja, nie zagłuszy żaden krzyk, nie
przesłoni żadna gadanina późnych wnuków. Powiedzieć więc, że
Magdalena Tulli pisze krystaliczną polszczyzną wysmakowaną prozę,
to jednak powiedzieć niewiele, gdyż forma, jakiej zazdrości jej
większość piszących po polsku, dzięki swej kunsztownej polifonii
mierzy się z obsesjami, które nadal głucho brzmią w każdym z nas.
Proza kunsztowna, krystaliczna, i trzeba dodać piękna - pięknie
oszlifowana gorycz niełatwa do przełknięcia. Oto dom jej: cztery
ściany prozy, w jej pięknej ojczyźnie- polszczyźnie. Tytuły jej
książek, jak skondensowane dramaty: Skaza, Tryby
i W czerwieni podpowiadały jak wielkiego trudu wymagało
znalezienie tego azylu, aż ukazały się Włoskie szpilki, i
powiedziały, że dla pisarki schronić się w polszczyźnie oznacza
uciec przed ponurą swojskością, która na swój
sposób chciała odmienić Tulli i uformować na swój ponury sposób, i
że schronić się w polszczyźnie znaczy szukać azylu przed demonami
nowoczesnej, także polskiej historii. Nie trzeba wielkiej
orkiestry, trąb i bębnów, by muzyka miała wagę, wystarczy lekka
fraza, która wznieść się potrafi ponad demoniczną, nierealną
tragedię. Tak, lekka, subtelna dowcipna fraza
Tulli ma swój ciężar - chciałoby się powiedzieć z pewną przesadą –
niewidoczny, Tuwimowski ciężar, zaledwie parę ton doczepionej
obcości.
Po
olśniewającym debiucie - Snach i kamieniach - Magdalena
Tulli pisała wielopiętrowe opowieści, które bawiły samym
opowiadaniem, i narracją o narracji. Tryby czy
Skaza znalazły tych czytelników, którzy potrafią cieszyć
się Czystą Formą, czystą - bez ziemskiego zabrudzenia, formą tak
rzadko spotykaną u narodów, które muszą wykrzyczeć słowa wielkiej
wagi, wyskandować swoje cierpienie, szkoda tylko że również w
sztuce. Wiadomo, że Czysta forma w prozie udała się tylko
pisarzowi, który małomiasteczkowe przedmieścia zamienił w
nadzwyczajną ulicę Krokodyli. Magdalena Tulli w Snach i
kamieniach przemieniła Pałac Kultury i duży kawał Warszawy w
fantastyczną, teatralną dekorację. Oczywiście, nie chcę powiedzieć,
że łatwiej zamienić podmiejski Drohobycz niż Pałac Stalina, tylko
pragnę przypomnieć o linii literackiej magii. Prawda, że to piękna
linia, biegnąca od Schulza przez Calvino do Tulli? Choć znano tę
linię, to jednak ciągle poszukiwano klucza, który otworzy znaczenia
w prozie Tulli, aż sama autorka we Włoskich szpilkach
podsunęła detektywom możliwe rozwiązania: może
kluczem jest dzieciństwo naznaczone obcością, może dziedziczona i
odrzucana trauma rodzinnych biografii, może odczucie nierealności
świata, który zadomowionym wydaje się tak oczywisty, być może
wszystkie razem coś otwierają. Ja sądzę, że najlepszym kluczem do
prozy Magdaleny Tulli jest nieuleczalne roztargnienie bohaterki
Włoskich szpilek, która zawsze gubiła i zapominała
klucze.
„We
wzruszających bajkowych czasach zjednoczenia kraju” - rozpoczyna
Tulli opowieść o przeszłości swej włoskiej rodziny – „żyli sobie
dwaj bracia, Filippo i Adolfo. Obaj byli dyrygentami orkiestr, ale
nie tych wielkich sławnych. Byli muzykami do wynajęcia, ich usług
poszukiwały tworzące się wszędzie, jak kraj długi i szeroki,
orkiestry wojskowe. Wydawało się, że złe czasy na zawsze odeszły, a
ludzie zrozumieli, co jest naprawdę ważne: rzetelność, poczucie
wspólnoty i dobrze nastrojone instrumenty”. Jak biegnie dalej ta
historia? Może lepiej spytajmy, jak przebiegła po bohaterach
historia? Najpierw, jak pisze Tulli z łagodną ironią – „świat
przestał trzymać strój” i fałszując, zgładził nie tylko muzyków.
Potem fortepian nie mógł znaleźć się w polskim domu, bo domu nie
było. W tym domu wcześniej nie mogła się też odnaleźć nasza
bohaterka, z muzyką przywożoną z Włoch, niepasującą do szarych,
nieczystych melodii polskiej nierzeczywistości. Tej
nierzeczywistości nasza bohaterka nie mogła się nauczyć w polskiej
szkole, robiła kleksy, zapominała ciągle, jak się pisze „a”, gdzie
należy stawiać laseczkę, więc stawiała raz z jednej raz z drugiej
kulfoniastego „o” - i ledwo przechodziła z klasy do klasy. Była tak
inna, że dzieci widziały w niej pasażerkę, którą odstawić by
należało na Dworzec Gdański, choć wybierała się tylko na wakacje do
Włoch. To wspaniałe, że Tulli nigdy nie nauczyła się polskiej
nierealności, która większości nad Wisłą wydawała się - i pewnie
wydaje – oczywista, realna do bólu, rzeczywista. Jej pisarstwo to
dowód, że można przemienić oczywiste w nadzwyczajne, brudne treści
w Czystą Formę, nawet wtedy, gdy ścigają nas lęki, których nie
chcielibyśmy dziedziczyć. Lepiej bowiem tworzyć sztukę, która
trzyma strój, niż szukać kozła ofiarnego, który zapłaci za nasze
niezawinione winy. Nie wiem, czy Tulli otrzymała już wszystkie
świadectwa, jakie dają szkoły. Gdyby autor Balu w operze
rozdawał laurki, z pewnością podpisałby dyplom z muzyki, bo Tulli
trzyma strój, jak mało kto w polskiej literaturze. W imieniu
kapituły mogę tylko wyrazić nadzieję, że dzięki nagrodzie Juliana
Tuwima zostanie Magdalena Tulli na drugi rok w tej samej
klasie.
Magdalena Tulli urodziła się 1955 roku w
Warszawie. Ukończyła studia psychologiczne na Uniwersytecie
Warszawskim. Zaraz po nich odbyła podróż do Ameryki Południowej i
na Antarktykę, gdzie uczestniczyła w pracach polarniczej stacji
badawczej. W 1983 roku obroniła pracę doktorską w Instytucie
Biologii i Zoologii Polskiej Akademii Nauk w Krakowie.
Jako pisarka debiutowała w 1995 roku opowieścią Sny i
kamienie, za którą otrzymała Nagrodę Fundacji im.
Kościelskich. Wydała kolejno - W czerwieni (1998),
Tryby (2003) oraz Skazę (2006). Wspólnie z
Sergiuszem Kowalskim napisała rozprawę Zamiast procesu. Raport
o mowie nienawiści (Instytut Studiów Politycznych PAN, 2003) –
analizę języka symbolicznej przemocy we współczesnych czasopismach
prawicowych. Pod pseudonimem Marek Nocny opublikowała przewrotną
powieść przygodowo-sensacyjną Kontroler snów (2007). Zbiór
opowiadań Włoskie szpilki (2011) przyniosły jej Nagrodę
Literacką „Gdynia 2012” oraz szczecińską nagrodę dla Autorki
„Gryfia", nominacje do Nike i Angelusa.
W 2013 roku w łódzkim wydawnictwie Akapit Press ukazała się
Awantura w lesie – pierwsza w twórczości Tulli książka dla
najmłodszych.