– Byliśmy kiedyś na wsi między Łodzią a Bełchatowem. Akurat poznawałem
repertuar Czesława Skrzydłowskiego. Ucieszyłem się, że nauczyłem się
melodii, które zrozumieją miejscowi. Po czym usłyszałem: „ładna ta
norweska muzyka” – mówi Marcin Lorenc z łódzkiej grupy GĘSTY KOŻUCH
KURZU.
– Byliśmy kiedyś na wsi między Łodzią a Bełchatowem. Akurat
poznawałem repertuar Czesława Skrzydłowskiego. Ucieszyłem się, że
nauczyłem się melodii, które zrozumieją miejscowi. Po czym
usłyszałem: „ładna ta norweska muzyka” – mówi Marcin Lorenc z
łódzkiej grupy GĘSTY KOŻUCH KURZU.Rafał Gawin: – Jak powstał Gęsty Kożuch Kurzu?
Przemysław Bogusławski: – Pierwszy skład
stworzyliśmy z Marysią w 2011 roku. Wcześniej razem graliśmy w
zespole rockowym. Gdzieś po drodze, na festiwalach, poznaliśmy
pozostałych członków kapeli: Marcina Lorenca z Łodzi i Asię
Gancarczyk, która mieszka w Ozorkowie. Powstał czteroosobowy skład
– i tak już zostało.
Maria Stępień: – Z kolei nazwa wzięła się od kurzu
gromadzącego się na pudle skrzypiec, które dawni muzykanci trzymali
na szafach albo wieszali na ścianach. Taka nazwa nam się spodobała,
ponieważ ma dużo polskich liter.Skąd się wzięło wasze zainteresowanie folkiem?
Marcin Lorenc: – Muszę sprostować. Folk to
worek, do którego wrzuca się wszystko. Nie określamy siebie jako
muzyków folkowych. Gramy polską muzykę tradycyjną. Czym to się
różni? Nie używamy elektroniki, gitar basowych, perkusji ani djembe
czy afrykańskich bębnów – instrumentów obcych naszej kulturze.
Rekonstruujemy polską muzykę tradycyjną sprzed osiemdziesięciu lat.
Grano ją na weselach jeszcze w latach 70. i 80., teraz zdarza się
to bardzo rzadko. Muzykanci, od których się uczymy, mają po 80-90
lat. Sięgamy więc do czasów „przedrockandrollowych”, zanim na
polskiej wsi upowszechniło się radio. To ono było jednym z
czynników, które zabiły muzykę tradycyjną. Muzykanci zaczęli grać
nowe hity, a w kapelach zadomowiła się harmonia.
Dlaczego zajmuję się muzyką tradycyjną? Na skrzypcach gram od
dziecka, skończyłem szkołę muzyczną. Zawsze ciągnęło mnie w stronę
muzyki etnicznej. Grałem repertuar żydowski, irlandzki. Zastanowiło
mnie: dlaczego uczę się irlandzkich mazurków, kiedy nie wiem nic o
polskich, robię coś, co nie jest mi bliskie. Zacząłem szukać – i
znalazłem. To jest jak z miłością – wchodzi się w nią i koniec.
Zdarza mi się grać inne rzeczy, ale to właśnie muzyka tradycyjna
jest przygodą na wiele lat.Maria: – Skończyłam Akademię Muzyczną w klasie skrzypiec. Odkąd w czasie studiów zajęłam się muzyką tradycyjną, o wiele łatwiej przychodziło mi granie repertuaru klasycznego, także emocjonalnie.
W wielu dziedzinach obserwuje się powrót do słowiańszczyzny…
Przemysław: – Brakuje nam świadomości naszych
korzeni, więc ich szukamy. Wojna i lata komuny wpłynęły na to, że
naturalna ciągłość historyczna, międzypokoleniowa została
przerwana. To również wynika z faktu, że sporo ludzi przeniosło się
ze wsi do miasta. PRL sięgał do ludowości wyłącznie w celach
propagandowych. Nie chciałbym mieć z tą muzyką nic wspólnego,
gdybym znał ją w takiej formie, w jakiej dociera do większości z
nas: prezentowana na przeglądach kapel albo przez zespoły pieśni i
tańca. Na szczęście muzykę tradycyjną poznałem jako taneczną i była
to sytuacja naturalna, która stała się dla mnie łącznikiem z
przeszłością.
To muzyka przede wszystkim do słuchania na żywo.
Maria: – Nie tyle do słuchania na żywo, co do
czynnego brania w niej udziału. Nie ma tu podziału na wykonawców i
odbiorców, wszyscy są zaangażowani: muzycy grają, a ludzie tańczą
lub – w przypadku muzyki obrzędowej – biorą udział w rytuałach.
Muzyka wiejska zawsze ma konkretny cel. Ta, którą gramy, służy do
tańca.
W poszukiwaniu korzeni niektórzy sięgają głębiej, do czasów przedchrześcijańskich.
Marcin: – Łatwo się wtedy wraca do
neopogaństwa, to się dobrze sprzedaje. A tak naprawdę ta twórczość
przez ostatnie tysiąc lat jest na wskroś przesiąknięta
chrześcijaństwem. Wyraźnie widać tu treści religijne, w pieśniach
weselnych pojawiają się odwołania do świętych, pieśni wielkopostne,
które niedawno śpiewaliśmy, są w rytmie mazurka.
Przemysław: – Żaden wiejski muzykant nie zagra do
tańca w poście, który zatrzymuje zabawę. To wynika z głębokiej
wiary, że tak jest dobrze.Co i na czym gracie?
Przemysław: – Instrumentarium jest sprzed 80
i więcej lat: skrzypce, głos i instrumenty rytmiczne: bębenek i
baraban, na których gram zamiennie, oraz tzw. basy – instrument,
który daje puls, nie gra – jak np. w muzyce góralskiej czy
rzeszowskiej – akordów ani harmonii. Okolice, z których czerpiemy,
to Mazowsze, ale w szczególności województwo łódzkie. Poruszamy się
w kilku regionach, np. w opoczyńskim i sieradzkim rytmiczna
podstawa to bębenek obręczowy, w łowickim i łęczyckim pojawia się
już duży bęben, baraban.
Maria: – Spotykamy się z ludowymi muzykantami.
Marcin jest uczniem Tadeusza Kubiaka, grającego łęczyckie melodie.
Uczymy się utworów również z nagrań archiwalnych Polskiego Radia
czy Instytutu Sztuki PAN. Łódzki Dom Kultury też ma kilka takich
wydawnictw.Przemysław: – Mamy problem z nazywaniem i rozróżnianiem granych przez nas utworów. Tytuły bierzemy albo od nazwy regionu, z którego muzyka pochodzi, np. „Mazurek spod Łowicza”, ewentualnie od nazwy wsi, albo od nazwiska muzykanta, od którego daną melodię wzięliśmy. Potem okazuje się, że tego samego mazurka, nieco inaczej wykonanego, słyszymy u innego muzykanta. Tu się wszystko miesza. Jeżeli coś ma konkretną nazwę, możemy podejrzewać, że to mazurek napisany przez jakiegoś kompozytora i niewiele ma wspólnego z muzyką tradycyjną.
Województwo łódzkie to zagłębie muzyki tradycyjnej.
Przemysław: – Skończyłem etnologię, a przez
pierwsze półtora roku zajmowania się tą muzyką nie wiedziałem,
kiedy Marysia i Marcin grają melodię łowicką, a kiedy opoczyńską.
Teraz mam większą świadomość. Inaczej gramy mazurka z repertuaru
Tadeusza Kubiaka spod Ozorkowa, a inaczej – Eugeniusza Rebzdy,
mieszkającego koło Koluszek. To widać, gdy dla ludzi z danej wsi
gra się jakąś melodię i prawie zawsze ożywiają się dopiero wtedy,
kiedy słyszą to, co znają.
Marcin: – Są też miejsca, w których świadomości
własnej muzyki nie ma. Byliśmy kiedyś na wsi w połowie drogi między
Łodzią a Bełchatowem. Akurat poznawałem repertuar Czesława
Skrzydłowskiego, który jest z tamtych okolic. Ucieszyłem się, że
nauczyłem się melodii, które zrozumieją miejscowi. Po czym
usłyszałem od nich: „ładna ta norweska muzyka”.Dlatego organizujecie pograjki…
Maria: – Gdy zaczynaliśmy grać ze sobą,
stwierdziliśmy, że najlepiej nam to wychodzi w naturalnej sytuacji,
czyli gdy my gramy, a ludzie tańczą, więc pomyśleliśmy, że
powinniśmy wykształcić sobie publiczność, która umie tańczyć.
Marcin: – W Łodzi nie było gdzie i dla kogo grać.
Postanowiliśmy więc organizować zabawy. To jednocześnie próba
stworzenia w Łodzi środowiska ludzi zajmujących się muzyką
tradycyjną. Ideałem byłoby, gdyby na dyskotekach ludzie zaczęli
tańczyć mazurki. Może to praca na kilkadziesiąt lat albo nierealne
marzenie? Skoro młodzi na domówkach w Argentynie tańczą tango,
dlaczego nie mieliby tańczyć mazurków?Gdzie odbywają się wasze pograjki?
Maria: – Pierwszą pograjkę z prawdziwego
zdarzenia zrobiliśmy w Akademickim Ośrodku Inicjatyw Artystycznych.
Później współpracowaliśmy z Fabryką Sztuki, gdzie organizowaliśmy
warsztaty, a imprezy robiliśmy w Teatrze Szwalnia, z którym dalej
współdziałamy, grając muzykę na żywo do przedstawienia „Matka
Joanna”. Współpracujemy też z zespołem DiaBuBu i Miejskim Darciem
Pierza – z nimi wykonywaliśmy pieśni wielkopostne podczas akcji
Dotknij Teatru.
Przemysław: – W najbliższym czasie odbędzie się
pograjka łęczycka z udziałem Tadeusza Kubiaka. Zorganizujemy
warsztaty w AOIA. Impreza kulminacyjna przewidziana jest na weekend
w połowie czerwca: w sobotę tańce do rana w Teatrze Szwalnia, w
niedzielę impreza plenerowa w Parku Źródliska. Kolejna również
będzie odzwierciedlała różnorodność regionu łódzkiego: planujemy
m.in. pograjkę łowicką z udziałem kapeli Dobrzeliniaków. Bierzemy
też udział w innych projektach, m.in. w „Kolorach Polski”
Filharmonii Łódzkiej – 19 lipca w Buczku zaprezentujemy muzykę
opoczyńską i rawską. W ramach Wiejskiej Partytury Stowarzyszenia
EIKON w wakacje mamy kręcić klipy dla Dobrzeliniaków i kapeli
Tadeusza Kubiaka, które pokażemy podczas jednej z pograjek.Czego dotyczą prowadzone przez was warsztaty?
Marcin: – Chcemy, by pokazywały kontekst
muzyki tradycyjnej, wszystko, czym zajmuje się środowisko. Są
oczywiście warsztaty śpiewacze, taneczne, zdarzało się nam
organizować warsztaty z przyśpiewek, rytmiczne i na przykład z
robienia fujarek z kory brzozowej, przy współpracy z kapelą
Niwińskich.
Przemysław: – W tym roku planujemy zorganizować
warsztaty rękodzieła.Myślicie o płycie? Najlepszym rozwiązaniem byłoby DVD.
Maria: – Kilka skromnych nagrań umieściliśmy
na Youtube w celach promocyjnych. Płyta odarłaby tę muzykę z
kontekstu. Ciężko jest ją grać do mikrofonów albo dla samego
akustyka. Poza tym, żeby wydać płytę, potrzebne są pieniądze oraz
bardzo dużo czasu. Wolimy skupiać się na warsztatach i innych
działaniach promujących tę muzykę w Łodzi.
To może album koncertowy?
Przemysław: – Bardzo kuszące. Myślimy o
wydawnictwie pograjkowym, uwzględniającym kapele, które na tych
imprezach gościmy, zwłaszcza najstarszych muzykantów. Myślimy też o
kompleksowym wydawnictwie, np. z filmem dokumentalnym,
fotografiami, płytą DVD…
… i fujarką w częściach.
Przemysław: – Tak, zrób to sam
(śmiech).
Marcin: – Realizujemy obecnie tyle projektów, że
mamy nad czym pracować.Przemysław: – Gdy będziemy starzy i nie będziemy mogli tańczyć, zaczniemy wydawać płyty (śmiech).
Udzielacie się również w innych zespołach i inicjatywach.
Maria: – Gram w zespole Dzikie Jabłka,
łączącym polską i afrykańską muzykę etniczną i w wykonującej muzykę
tradycyjną kapeli Dobrzeliniaków.
Marcin: – Współtworzę Niewte, w jego ramach
łączymy muzykę tradycyjną z klubową. To próba przeniesienia
atmosfery wiejskiej zabawy do miasta. Gram też na basach w zespole
Maciej Filipczuk i Goście Weselni.Przemysław: – Zaczynałem jako gitarzysta rytmiczny w punkowym zespole Maszyny. Jestem też współzałożycielem Stowarzyszenia posŁódź.
Dlaczego dobrze was usłyszeć na żywo i dlaczego najlepiej na pograjce?
Maria: – Ponieważ jest to żywa i dzika
wiejska muzyka, którą gramy równo do tańca.
Przemysław: – Nawet jeśli, drogi czytelniku,
nie umiesz tańczyć, to poprowadzimy taką zabawę, że o tym
zapomnisz.
Rozmawiał: Rafał Gawin
Foto: Dariusz Kulesza