Z Ewą Pilawską, dyrektor Teatru Powszechnego, rozmawia Piotr Grobliński.
Piotr Grobliński: Czy nadal lubi pani
Łódź?
Ewa Pilawska: Nie mam za co jej nie lubić. Nadal na punkcie
tego miasta jestem pozytywnie zakręcona. Łódź ma świetne położenie
geograficzne, wykształconą młodzież, studentów uczelni
artystycznych, których potencjał powinna wykorzystać. Trzeba dobrze
myśleć o swoim mieście, bo nie ma gorszej rzeczy niż frustracja –
bomba z opóźnionym zapłonem, siła wyniszczająca.
Frustraci niszczą innych czy siebie?
Najpierw wszystkich dookoła, a potem siebie. Dlatego staram
się myśleć pozytywnie. A malkontentom mówię: jeśli ci się nie
podoba, to wyjedź. W teatrze mówi się: dobry aktor zmienia teatr,
zły – dyrektora.
Co pozwala osiągnąć wolność w teatrze? Pełen portfel
czy może talent?
Talent, wykształcenie – jak w życiu. Zawsze mówiłam mojemu
synowi, że nie zostawię mu żadnego majątku, bo nawet kredyt
mieszkaniowy skończę spłacać w wieku 65 lat. Jedyne, co mogę mu
zapewnić, to dobre wykształcenie. I uważam, że to jest największy
kapitał, który procentuje. Podobnie w teatrze. Zresztą jedno wynika
z drugiego – jeśli robimy dobry spektakl, jeśli w sposób
profesjonalny mówimy o rzeczach ważnych, to idzie za tym pełny
portfel. Można sobie wmawiać, że ludzie się nie znają, że są słabo
wykształceni, ale dobry artysta znajdzie publiczność i się obroni.
To jest kwestia czasu.
Żeby tylko dożył tego sukcesu…
Mam ogromną satysfakcję, że w prowadzonym przeze mnie teatrze
najlepsi aktorzy od wielu lat zarabiają więcej ode mnie, nawet
kilkanaście tysięcy miesięcznie. Dyrektor wcale nie jest na
szczycie listy płac, jak mogłoby się niektórym wydawać.
Najlepsi, czyli ci, którzy są często obsadzani. Co z
tymi, którzy nie grają?
Na etacie mają około 2 tysięcy. Etat gwarantuje aktorom pensję
za tak zwaną gotowość, czyli dyspozycyjność oraz zapewnia
ubezpieczenie. Tak naprawdę aktorzy zarabiają głównie normami za
spektakle. Jeśli nie grają w naszym teatrze, mają – jak to się u
nas mówi – możliwość „pełnienia posługi w innej parafii”. Grają w
innych teatrach, w reklamach, jeżdżą po szkołach. Nikt im tego nie
zabrania.
Nie grają, bo nikt ich nie obsadza, czy nikt ich nie
obsadza, bo nie grają?
Zobaczyć można wszystkich, reżyserzy często przy kompletowaniu
obsad korzystają z zapisu DVD spektakli i organizują przesłuchania.
Czasem nie grają, bo mają specyficzne warunki fizyczne, przydatne
tylko w pewnym typie ról. Czasem mają trudny charakter i reżyser,
dla świętego spokoju, woli obsadzić kogoś mniej zdolnego, ale
spokojniejszego… A czasem po prostu repertuar danego sezonu
wypełniają sztuki, w których nie ma dla nich ról, np. z obsadami
złożonymi tylko z młodych osób, albo w średnim wieku. Każdy, kto
wybiera zawód aktora, wie, że będzie podlegał ocenie i
subiektywnemu gustowi reżyserów.
Cały zespół ma etaty?
Nie, nie stać nas na to. Połowa ma etaty, druga połowa
kontrakty. Ale staram się dbać o aktorów na kontraktach, żeby mimo
braku etatu mieli jakiś poziom bezpieczeństwa. Czasami zresztą
przejście na kontrakt mobilizuje aktora, który zaczyna szukać,
otwiera się na nowe możliwości. Tak było na przykład z Grzegorzem
Pawlakiem, któremu wiele lat temu zaproponowałam przejście na
kontrakt i który w tej sytuacji znakomicie się odnalazł. Zrobił
karierę, u nas w teatrze gra główne role. Stał się prawdziwym
artystą, nie wyrobnikiem. I nadal się bardzo lubimy.
Ktoś przybył do zespołu? Jak pani znajduje nowych
aktorów?
Ola Listwan, Arkadiusz Wójcik, Jakub Firewicz, Damian Kulec, a
ostatnio Marta Jarczewska i Kasia Grabowska. Staram się oglądać
przedstawienia dyplomowe, spotykam się z aktorami. Najczęściej
szukamy kogoś do konkretnej roli i jeśli się sprawdzi, zostaje na
dłużej. Ola Listwan pojawiła się, bo koniecznie chciał ją Jacek
Głomb do „Marszu Polonia”. Obejrzał zespół i stwierdził, że nie mam
u siebie odpowiedniej aktorki.
Co było najlepszego w Powszechnym w poprzednim
sezonie?
Wszystko. To był bardzo dobry sezon. Zaczęliśmy „podróżować”,
byliśmy z „Tu-wimem” w Londynie i na bardzo ważnym festiwalu
teatralnym w Rumunii. „Podróż zimową” zagraliśmy na Boskiej Komedii
i na Openerze. To ostatnie wydarzenie było dla nas wielkim
przeżyciem – to jeden z największych festiwali muzycznych w
Europie, niezwykłe miejsce, olbrzymie miasteczko namiotowe.
Czyli podróż zimową odbywacie latem i jesienią? To
wasz najlepszy spektakl?
Nie oceniałabym tego w ten sposób. Wszystkie nasze spektakle
kocham jak własne dzieci.
Ale na festiwale zapraszane są „Tu-wim” i „Podróż
zimowa”. W korytarzu przed pani gabinetem też wiszą plakaty akurat
do tych dwóch przedstawień…
To przypadek. Koledzy powiesili, bo lubimy te plakaty – nie
miałam w tym udziału.
Nie chce pani przyznać, że to najważniejsze pozycje w
repertuarze Powszechnego?
Bez wątpienia są ważne, ale również dlatego, że
udowadniają to, o czym mówiłam od wielu lat – aby pokazać pełne
spektrum propozycji repertuarowych, potrzebujemy Małej Sceny.
Kochamy Dużą Scenę, ale – choćby przez wielkość widowni – narzuca
ona pewne rozwiązania scenograficzne, sposób gry aktorów.
Czy reżyserzy chcą jeszcze przygotowywać coś na duże
sceny? Gdy aktor musi krzyczeć do trzydziestego rzędu, od razu
pojawia się patos albo… mikroporty.
Mikroporty są już w zasadzie wszędzie. Zastanawiałam się nad
tym ostatnio, bo przecież kiedyś nie było nawet wzmacniania głosu
mikrofonami kierunkowymi umieszczonymi nad sceną. Ale mikroporty
nie znaczą, że dzisiejsi aktorzy są gorzej przygotowani – inne są
po prostu wyznaczniki współczesnego aktorstwa. Są jednak reżyserzy,
którzy dobrze czują się na dużych scenach. U nas też będzie w nowym
sezonie kilka ciekawych premier.
Powinienem chyba poprosić o wymienienie
tytułów.
Klasyczna farsa „Hotel Minister” Raya Cooneya w reżyserii
Giovanniego Castellanosa, „Szkoła żon” Moliera w reżyserii Janusza
Wiśniewskiego, „Brancz” Juliusza Machulskiego w reżyserii Michała
Siegoczyńskiego i „Wytwórnia piosenek” – prapremiera sztuki Macieja
Wojtyszki o powojennej Łodzi filmowej. Tym przedstawieniem
wejdziemy w rok 2015, rok 70-lecia teatru. Poprosiłam Macieja
Wojtyszkę, by napisał role – choćby nieduże – dla trojga aktorów,
którzy pamiętają czasy, gdy powstawały „Zakazane piosenki”. Zgodził
się i na scenie pojawią się: Barbara Połomska, Michał Szewczyk i
Janusz Kubicki – wspaniałe postaci związane z naszym teatrem.
Mnie zaciekawiła ta „Szkoła żon” – Teatr Powszechny
wraca do klasyki?
Z klasyki nigdy nie zrezygnowaliśmy, ale zawsze musi być powód
do jej wystawienia. Reżyser musi mieć pomysł na nowe odczytanie, bo
inaczej tekst może nie wytrzymać próby czasu. To trochę jak z
ulubionymi lekturami z dzieciństwa, do których wracamy po latach –
na przykład czytając naszym dzieciom – i nieraz przeżywamy
rozczarowanie. Dlatego nigdy nie szukam reżysera do wymyślonego
przeze mnie tytułu.
Będą jakieś nowe projekty edukacyjne w tym
sezonie?
Wspólnie z Wydziałem Studiów Międzynarodowych i
Politologicznych UŁ proponujemy studentom kurs "Otwarta scena.
Krytyka teatralna w praktyce". Zajęcia (30 godzin w semestrze
letnim) będą kształcić umiejętności opisu i interpretacji dzieła
teatralnego, a także uczyć pisania tekstów krytycznych.
Wierzy pani w sens konkursów na dyrektora
teatru?
Nie wierzę w konkursy, ale jestem zwolenniczką kontraktów dla
dyrektorów. Uważam też, że cały zespół również powinien być
zatrudniany na takich zasadach. Z bardzo prostego powodu – bo może
okazać się, że dyrektor, który podpisuje kontrakt, ma bardzo
ciekawą koncepcję artystyczną i mnóstwo pomysłów, ale zespół nie
podziela jego entuzjazmu. Kiedyś aktorzy podpisywali umowy
sezonowe. To stwarzało zdrowe relacje oraz możliwość kształtowania
– a co za tym idzie – rozwoju zespołu. Nasze środowisko postuluje
niezwłoczne przystąpienie do prac nad kolejną nowelizacją ustawy o
organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej. Chodzi o to,
żeby dyrektor mógł realizować swoją koncepcję artystyczną w oparciu
o „swoją drużynę” i brać pełną odpowiedzialność za prace w czasie
swojego kontraktu. Przez trzy lata można pokazać, jaki ma się
pomysł. A skoro mówimy o konkursach, to nie bez znaczenia jest
jeszcze jedna kwestia: jaki jest sens organizowania konkursów, w
których kandydaci przedstawiają program, nie znając poziomu dotacji
ani nie mając gwarancji zapewnienia środków na realizację swojej
koncepcji? To chyba jednak temat na inną rozmowę...
* * *
18 października w Teatrze Wielkim łódzcy krytycy wręczyli
Złote Maski za sezon 2013/2014. Nadzwyczajną Złotą Maskę przyznano
Teatrowi Powszechnemu za spektakl "Tu-wim" w reżyserii Jarosława
Stańka i Jerzego Jana Połońskiego - za oryginalne podejście do
poezji Juliana Tuwima w roku poety oraz twórcze umiejscowienie jej
we współczesnym i łódzkim kontekście.