Nikołaj Kolada wychował wiele pokoleń aktorów. W pracy bywa tyranem, ale i czułym ojcem. Mawia, że kształtuje ducha swoich studentów, nastawia ich mózgi i wyrabia smak.
Nikołaj Kolada wychował wiele pokoleń aktorów. W pracy bywa
tyranem, ale i czułym ojcem. Mawia, że kształtuje ducha swoich
studentów, nastawia ich mózgi i wyrabia smak.
Dyskusja nad tym, co powinno znaleźć się w programie nauczania
przyszłych aktorów, rozpoczęła się w PWSFTViT w Łodzi już za czasów
poprzedniego dziekana Wydziału Aktorstwa, prof. Bronisława
Wrocławskiego. Na zaproszenie obecnej dziekan, prof. Zofii Uzelac,
zajęcia ze studentami w połowie lutego poprowadził Nikołaj Kolada,
bodaj najsłynniejszy współczesny rosyjski dramatopisarz, aktor i
reżyser.
Studenci drugiego roku pracowali na tekstach Kolady: „Merylin
Mongoł” i „Wielka sowiecka encyklopedia”. Warsztaty w „filmówce”
zbiegły się z pracą reżysera nad nowymi spektaklami w Teatrze im.
S. Jaracza w Łodzi, gdzie zrealizował własną sztukę „Baba Chanel” i
spektakl „Marzenie Nataszy”, będący kompilacją dwóch monodramów
młodej rosyjskiej dramatopisarki – Jarosławy Pulinowicz. Studenci
uczestniczyli też w próbach do drugiego przedstawienia.
– Znałem ich już, bo mój przyjaciel, Paweł
Siedlik, profesor „filmówki”, zrobił z nimi film „Marzenie Nataszy”
według scenariusza Jarosławy Pulinowicz – wspomina Kolada. –
Tę samą rolę grało tam osiem dziewczyn. Film pokazany był w
2012 roku na organizowanym przeze mnie w Jekaterynburgu festiwalu
Kolada Plays i pamiętam, że zrobił duże wrażenie. Przyznam, że w
łódzkiej szkole nie popracowałem za wiele. Trzy lekcje po trzy
godziny to trochę mało czasu. Ale uzgodniłem z prof. Zofią Uzelac,
że za dwa lata będziemy ze studentami kontynuować ten projekt.
Zrealizujemy wtedy wspólnie spektakl dyplomowy.
Jak ocenia łódzkich studentów? Uważa, że młodzież jest
wszędzie taka sama: niedorosła, nieopierzona. Wszystko jedno –
Rosjanin czy Polak. Krew jest taka sama u wszystkich. I wszystkich
trzeba uczyć. Od połowy lat 90. XX wieku Kolada prowadzi seminarium
dramaturgiczne w Jekaterynburskim Państwowym Instytucie Teatralnym.
W każdym sezonie przygotowuje również w kierowanym przez siebie
Centrum Dramaturgii Współczesnej przy Jekaterynburskim Teatrze
Akademickim maratony teatralne, promujące sztuki młodych
autorów.
– W instytucie mam dwudziestu trzech przyszłych aktorów.
Wszyscy tacy sami idioci (śmiech). Siedzą i czekają. A ja ich
wyciągam. I już ich nauczyłem: jak tylko zapytam, kto chce na
scenę, to wszyscy krzyczą „Ja!” i biegną. Tak powinno
być.
Nikołaj Kolada, który w Jekaterynburgu prowadzi również
własny, prywatny teatr, znany jest z ambiwalentnego stosunku do
aktorów. Sam ma niemałe doświadczenie na scenie. Siedem lat grał w
Swierdłowskim Akademickim Teatrze Dramatycznym. Zdążył poznać
dobrze to szczególne środowisko. Wielokrotnie powtarza, że aktorzy
są leniwi i trzeba ich gonić do pracy, że kombinują, a jednocześnie
to ludzie wrażliwi i niezwykli. Bywa dla nich tyranem i czułym
ojcem.
– Już dwadzieścia lat jestem pedagogiem i wypuściłem w
świat kilkudziesięciu bardzo dobrych aktorów oraz ale i reżyserów.
Także w Łodzi znane są nazwiska moich uczniów – mówi Kolada. –
Dobrą reżyserką jest Małgorzata Bogajewska, która często
pracuje ze studentami szkoły filmowej i w Teatrze im. Jaracza. Na
tej scenie grana była sztuka mojego ucznia, Władimira Zujewa pt.
„Osaczeni”. Teraz reżyseruję sztukę swojej uczennicy „Marzenie
Nataszy”. Przepraszam za ten brak skromności, ale moi studenci
widzą we mnie spełnionego człowieka, któremu wiele się w życiu
udało. I idą w moje ślady.
W Jekaterynburgu Nikołaj Kolada prowadzi zajęcia według
opracowanego przez siebie systemu pracy. Przez pierwsze pół roku
przygotowuje się etiudy, ale bez użycia słów.
– Nazywamy to etiudami na urodzenie słowa. Na końcu każdej
aktor może powiedzieć jedno słowo. Chodzi o to, by wytworzyć u
niego świadomość, jak jest ono ważne. I znów przez pół roku, już z
użyciem słów, przygotowujemy następne wydarzenie. Potem po sześć
miesięcy poświęcamy na rosyjską klasykę i klasykę reszty świata.
Mnie się wydaje, że to system prosty, ale skuteczny.
Zdaniem Nikołaja Kolady, dla aktora praca nad duchem powinna
być tak samo ważna jak nad ciałem. – Ale nie ma takich ćwiczeń,
które w studentach tego ducha mogłyby szkolić – zaznacza. –
Po prostu trzeba z nimi dużo rozmawiać. Pytać o
zainteresowania, o filmy i książki, które ich zafascynowały. I
sukcesywnie przekonywać, że oglądanie seriali jest „be”, a filmy na
przykład Tarkowskiego są „cacy”. I tak dalej. Trzeba dokonać
przestawienia w ich mózgach. Wskazać priorytety i wyćwiczyć nawyki.
To przecież ludzie z różnych środowisk, także z prowincji. Nie
muszą mieć wyrobionego smaku. Trzeba go codziennie
kształtować.
Najmłodszą aktorką, z którą pracował w „Jaraczu” Kolada, jest
Agnieszka Skrzypczak – zagrała w „Marzeniu Nataszy”. Na minionym
XXX Festiwalu Szkół Teatralnych Skrzypczak, absolwentka łódzkiej
„filmówki”, zdobyła m.in. Nagrodę im. prof. Michała Pawlickiego za
„inteligencję, poczucie humoru i nadzieję dla naszego zawodu” oraz
Nagrodę Dziennikarzy za „aktorską indywidualność”. Otrzymała też
propozycję współpracy z łódzkim „Jaraczem”.
– To jest cudowna dziewczyna, idealna, ale trochę się
obawiam, że może mało ludzi będzie przychodzić, by obejrzeć ją w
„Marzeniu Nataszy”. Ona jest jeszcze bardzo młoda i nie tak bardzo
znana. Ale daje z siebie wszystko. Po prostu połyka każde słowo,
jakie się do niej mówi. To, co potem robi i jak robi na scenie,
jest przepiękne. Praca z taką aktorką to niezwykłe przeżycie.
Zdjęcia: Nikołaj Kolada podczas zajęć ze studentami PWSFTViT,
fot. Mikołaj Zacharow