Na scenie sześcian z podświetlonych rurek, białe krzesełko i miotający się po tej szpitalnej klatce ogolony na łyso chłopak. Po bokach dwie kobiety - pani pastor i pani psycholog, próbujące zrobić porządek w jego chorej głowie. Katarzyna Dąbkowska-Kułacz zrealizowała w Teatrze Małym sztukę Pera Olova Enquista.
Na scenie sześcian z podświetlonych rurek, białe krzesełko i
miotający się po tej szpitalnej klatce ogolony na łyso chłopak. Po
bokach dwie kobiety - pani pastor i pani psycholog, próbujące
zrobić porządek w jego chorej głowie. Katarzyna
Dąbkowska-Kułacz zrealizowała w Teatrze Małym sztukę Pera
Olova Enquista.
Tytuł sztuki szwedzkiego dramaturga w dosłownym tłumaczeniu
brzmiałby Godzina rysia, a nie Godzina kota.
Oczywiście ryś jest dzikim kotem, zresztą w Szwecji dość
popularnym, ale w Polsce nie kojarzy się z udomowieniem. Dlatego
młody pensjonariusz zakładu psychiatrycznego (w tej roli Michał
Jóźwik) zostaje w ramach eksperymentu resocjalizacyjnego opiekunem
kota, a nie rysia. Trzeba jednak przyznać, że nie do końca na jedno
wychodzi. Ryś (nawet udomowiony) to jednak dzikie zwierzę, co
sugerowałoby trochę inną symbolikę. Pani psycholog (Magdalena
Drewnowska) miałaby mniejsze szanse na resocjalizację młodego
mordercy - na okiełznanie dzikiego temperamentu. I tak zresztą
przegrywa - nie pomaga nawet pomoc pani pastor (wybaczcie
feministki, ale nie będę używał słowa "pastorka"), w tej roli
Loretta Cichowicz.
Świecący sześcian symbolizuje pokój (celę), ale też zamknięty
dla świata umysł głównego bohatera. To dobra metafora wizualna,
gdyż klatka tak naprawdę jest otwarta - w scenie rozmowy z panią
pastor o dziadku i jego kazaniach młody przestępca swobodnie
wychodzi z wyznaczonej przestrzeni, siada sobie na brzegu sceny i
wspomina. Minimum środków teatralnych daje maksimum efektu - to
wielka zasługa reżyserki. Jakby na potwierdzenie słuszności tej
minimalistycznej estetyki jedyny moment, gdy twórcy zdecydowali się
na wzbogacenie opartego jedynie na grze aktorskiej spektaklu o
inscenizacyjne ozdobniki na premierze nie wypalił. Projekcja
rozgwieżdżonego nieba w tle przebiegła z małymi problemami
technicznymi.
Miotający się niczym tyg-ryś w klatce główny bohater otoczony
jest z dwu stron bardzo spokojnie grającymi postaciami kobiecymi.
Przypomina to nieco jakiś ołtarzowy tryptyk - skojarzenia religijne
nie są tu bezpodstawne: pani pastor zostaje wezwana przez panią
psycholog jako konsultantka teologiczna. Zastanawiające, że dopiero
spotkanie z cierpiącym młodzieńcem spowoduje, że reprezentująca
kościół kobieta polubi Boga. Dotychczas jedynie o nim dywagowała,
teraz rezygnuje ze swojej funkcji, dla niej to początek nowego
rozdziału. Jeszcze większą klęskę ponosi psychologia (także na
poziomie fabuły: przyczyna nieszczęścia okazuje się oczywista -
brak miłości ze strony matki), naukowe kanony brutalnie weryfikuje
życie. Pozostaje spotkanie człowieka z człowiekiem. W życiu i w
teatrze.
Cały spektakl opiera się na znakomitej roli Michała Jóźwika.
Jako demoniczny psychopata potrafi być groźny, dziki, ale też
przewrotny, prowokujący, dowcipny i inteligentny. Swoją postać
tworzy nie tylko z wypowiadanych słów, ale i z pracy całego ciała -
to gra bardzo fizyczna, organiczna. Może tylko gra odrobinę zbyt
indywidualistycznie. Obie panie wyraźnie oddały mu pole, usuwając
się w cień. Jest to więc rzeczywiście godzina (trochę więcej)
dzikiego kota, godzina dobrego teatru.