Oddany w opiekę artystyczną Sebastianowi Majewskiemu Teatr Jaracza pokazał pierwszą premierę - Księcia niezłomnego wyreżyserował na Dużej Scenie Paweł Świątek.
Oddany w opiekę artystyczną Sebastianowi Majewskiemu Teatr
Jaracza pokazał pierwszą premierę - Księcia
niezłomnego wyreżyserował na Dużej Scenie
Paweł Świątek. Opieka artystyczna okazała się też
opieką dramaturgiczną (dyrektor Sebastian Majewski i dramaturg Seb
Majewski to ta sama osoba!), w efekcie dostaliśmy Księcia
niezłomnego autorstwa raczej Majewskiego/Świątka niż
Calderona/Słowackiego. Ale taki już urok nowego, postdramatycznego
teatru, że nawet klasyczne teksty są raczej pre-tekstami dla
scenicznych wariacji.
Barokowo-romantycznego dramatu nie da się dziś wystawić w
pełnej wersji: po pierwsze ze względu na długość monologów, po
drugie - ze względu na ich patos. Jednak skracać przedstawienie do
65 minut to chyba jednak przesada. Złożoność poruszanej w utworze
problematyki musiała zostać zredukowana, nie ma na przykład całego
wątku niewolników, potrzebnego, by wprowadzić problem pokory i
dumy. Nie ma też czasu na psychologiczne subtelności w relacjach
Fernanda (Paweł Paczesny) z Mulejem (Mariusz Jakus) czy z Królem
(Andrzej Wichrowski). Skąd więc bierze się niezłomność księcia?
Jest jego przypadłością, ułomnością, jak jąkanie lub nagłe zmiany
nastrojów? Nie dostajemy tu interpretacji czy re-interpretacji
Słowackiego - dostajemy teatralny szkic na motywach
Słowackiego. Szkic na jaki temat? Spróbuję odczytać intencje
autorów spektaklu.
Akcję reżyser przeniósł z przeszłości w postapokaliptyczną
przyszłość. Afrykańska pustynia pełna jest samochodowych wraków,
wśród których poruszają się ubrani w hełmy z rogami tubylcy.
Zbroje, miecze, krzyże przybyszów i amulety ludów pustyni łączą się
z elementami elektroniki, plastikowymi rurkami, okularami,
używanymi wbrew przeznaczeniu. Jesteśmy na cmentarzysku
cywilizacji, której skończyły się jakieś zasoby - może energii,
może wody, może poczucia sensu. Obie strony konfliktu walczą o
Ceutę, ale czym jest Ceuta? Nie jest chyba twierdzą pełną
kościołów, raczej jakimś reglamentowanym dobrym, czymś cenniejszym
niż nikomu już niepotrzebne pieniądze. Jesteśmy na złomowisku
cywilizacji - czy możliwa jest tam nie-złomność?
W pewnym momencie nad sceną pojawią się świecąca, odwrócona
piramida, z której skapują życiodajne krople. Podobny motyw
widnieje na plakacie przedstawienia: krople wody przeciskają się
przez wąski otwór lejka, ta która spada, jest już kroplą krwi. To
może być klucz do zrozumienia intencji twórców przedstawienia:
zbliża się czas, gdy zasoby się skończą. O ostatnią kroplę wody
będziemy walczyć do ostatniej kropli krwi. Czy w takiej sytuacji
niezłomność ma sens? Czy jest zaletą? U Słowackiego ofiara księcia
uratowała chociaż miłość Muleja i Feniksany (Magdalena Jaworska), w
łódzkim spektaklu wydaje się całkowicie daremna. Ma być może sens
metafizyczny, ale w porządku ziemskim staje się niezrozumiałym
kaprysem. Chwała księcia nie przetrwa nawet w legendzie - gdy
publiczność bije brawo, aktor grający Fernanda nadal leży
ukrzyżowany na wraku samochodu. To niezły pomysł na rozwiązanie
akcji nagle urwanej w punkcie kulminacyjnym.
Dobrych pomysłów inscenizacyjnych jest zresztą w tym spektaklu
więcej: obie sceny bitew, odgrywane przez aktorów poruszających się
niczym ludziki lego w animacji na temat "Gwiezdnych wojen".
Stylistykę gier komputerowych (nowa wersja Craigowskiej
nadmarionety?) świetnie uzupełnia muzyka improwizowana na żywo
przez Dominika Strycharskiego. Za pomocą zestawu instrumentów
klawiszowych i elektronicznie przetworzonego głosu potrafi on
zarówno zilustrować odgłosy poruszających się po piasku żołnierzy,
jak i noisowym fragmentem dać odczuć widzom tortury bohatery,
stworzyć melancholijny nastrój zimnej pustyni, jak i akompaniować
do dziko szamańskich songów. Świetne są wspomniane już tortury,
odgrywane przez Pawła Paczesnego samymi ruchami dręczonego ciała,
dowcipna jest scena wyrywania sobie portretu przez Muleja i
Feniksanę.
Skupiając się na inscenizacji, reżyser zapomniał chyba o
aktorach. Niech każdy gra, jak chce - zobaczymy, co z tego wyjdzie,
to znakomici aktorzy, więc coś zaproponują (myślę, że tak
pomyślał). I tak Mariusz Jakus interpretuje dramatycznie kwestie
Muleja, Andrzej Wichrowski kreuje postać Króla z lekkim dystansem,
a Iwona Karlicka w roli Brytasza (trochę lepiej) i Magdalena
Jaworska (trochę gorzej) koncentrują się na demonicznej
niezwykłości ruchów i gestów. Inteligentnie z tekstem spiera się
Paweł Paczesny, który na początku przedstawienia zacina się,
skanduje, zmienia intonację, jakby szukał dla siebie odpowiedniego
tonu, przygotowując się do wejścia w rolę niezłomnego
bohatera.
To nie będzie przełomowe przedstawienie w historii polskiego
teatru. Ale zobaczyć warto, najlepiej przeczytawszy uprzednio słowa
Słowackiego. Po wcześniejszym niż zwykle powrocie z teatru można
jeszcze pograć w Lego Stars War III albo poczytać sobie w
Internecie o ekologii.