"Policja" w reżyserii Ryszarda Brylskiego to spektakl ważny już przez to, że otwiera w Teatrze Nowym w Łodzi cykl, do którego zapraszani mają być znani filmowcy. Po co zaś sięgnięto po pierwszą, nie najlepszą ze sztuk Sławomira Mrożka?
Zwyczajowo miesięcznik może korzystać z luksusu niepisania o
rzeczach nieudanych. Brak reakcji jako reakcja oceniająca czy wręcz
unieważniająca staje się jednak w dobie mediów elektronicznych
mocno kłopotliwy. Milczenie nie ma waloru poznawczego. Dlatego o
„Policji” Ryszarda Brylskiego napisać trzeba. To spektakl ważny już
przez to, że otwiera cykl, do którego mają być zapraszani znani
filmowcy.
Po co zaś sięgnięto po pierwszą, nie najlepszą ze sztuk
Sławomira Mrożka? Zdaje się jedynie po to, by zrobić z niej płaską
satyrę na rząd PiS. Zamiast wejść głębiej w tekst, autorka
adaptacji Martyna Quant* skreśliła szereg kwestii np. Więźnia
(Artur Gotz) i Naczelnika Więzienia (Sławomir Sulej) z I aktu i
dopisała „aktualne” aluzje. Zmieniła też układ pierwszych scen.
Akcja przestała być zawieszona w wiecznym nigdzie-teraz, a szereg
palących spraw z naszej rzeczywistości, które smucą i niepokoją,
zmieniło się w pretekst do szturchania się łokciami na widowni:
„Dobrze mówią!”, „W prezesa walą!”, „Telewizja i prawda, czujesz
pan…?”. Poziom aluzji jest wątpliwy nawet dla kabaretowej estrady,
a na pewno niegodny sceny. Podkreślają one główną wadę „Policji” –
maskowany dydaktyzm i budzą też swoistą logikę wiecu: zamiast „kto
nie skacze, ten nie z nami” – kogo nie śmieszy, ten jest z PiS-u. Z
kolei zmiany w tekście, bo trudno je nazwać przepisaniem, są
nachalne, dorzucone bez umiaru i wyczucia praw sceny.
Tak, „Policja” bez względu na czas i rząd zawsze trącić będzie
satyrą, ale to przede wszystkim ujęty skrótem i w krzywym
zwierciadle pokazany obraz totalitarnej logiki, a w I akcie – grozy
łamania kręgosłupów moralnych. Obraz gorzki, dojmujący, chwilami
absurdalnie komiczny, ale wolny od ostrej aluzyjności (sztukę
wydano w końcu lat 50.). Nie jest to Mrożek u szczytu formy, ale
przynajmniej ma konsekwentną, rozwijają się konstrukcję: nieudolny
Prowokator w III akcie ląduje w roli, w jakiej w I akcie był
niedoszły zabójca Generała. W Nowym konstrukcja nie ma znaczenia,
humor i gorycz zniknęły, pozostały mruganie okiem do widowni i
niemrawe sceny z życia służby więziennej. Są takimi, bo reżyser
zaproponował konwencję jak z leciwego teatru telewizji. Co za
paradoks – wobec rozchwiania konstrukcji i zubażających tekst
dopisków zachował się, jakby całkiem zawierzył autorowi (i
autorce!). Nie wypracował z aktorami nic ponad powolne, obłożone
pauzami podawanie zdań – chociaż siłą „Policji” są riposty i
sylogizmy!
Brylski to filmowiec, to widać, i to medium, dyktujące
określone środki wyrazu, definiuje jego spektakl. On nie pracuje
przestrzenią sceny, ale kadrem – jedni aktorzy na ogół stoją lub na
czymś siedzą (nawet w liczbie trzech), a drudzy powoli przechadzają
się wokół nich, zawsze blisko siebie, jakby w obawie, że wyjdą poza
kadr. Ekspresyjna mimika i wymachy rąk Suleja jako ekwiwalent
groteski? Raczej wątpię. Nie czyni jej też nieśmiała scenografia –
załamana perspektywa zbiegających się ścian więzienia. Mrożek aż
prosi się o stworzenie świata szalonego, wibrującego. Zamiast niego
mamy „Sensacje XX wieku”. Zamiast sporu antagonistycznych racji –
psychologizujące postaci. Zamiast grozy – Kabaret Moralnego
Niepokoju. Zamiast żywego teatru – powtórkę z jego historii.
Łukasz Kaczyński
„Policja” Sławomira Mrożka, premiera 18 II
2017 r., reżyseria – Ryszard Brylski, adaptacja – Martyna Quant,
scenografia – Wojciech Żogała, kostiumy – Katarzyna Adamczyk;
grają: Sławomir Sulej, Artur Gotz, Wojciech Droszczyński, Mirosława
Olbińska, Wojciech Bartoszek, Krzysztof Pyziak. Najbliższe
spektakle: 18 i 19 III (zniżkowe kupony w marcowym numerze
"Kalejdoskopu").
*pierwotnie w tekście pojawiła się sugestia, że nazwisko
Quant może być pseudonimem. Za pomyłkę przepraszam -
Ł.K.