Janusz Wiśniewski przeniósł akcję Szkoły żon Moliera w dziewiętnasty wiek, mocno skrócił tekst i wprowadził pomiędzy sceny oparte na ruchu scenicznym i muzyce intermedia. Dzisiejsze wystawienia klasyki wymagają od reżysera osobistego odczytania i spójnego z nim pomysłu na inscenizację. Wiśniewski taki pomysł miał.
Janusz Wiśniewski przeniósł akcję
Szkoły żon Moliera w dziewiętnasty wiek,
mocno skrócił tekst i wprowadził pomiędzy sceny oparte na ruchu
scenicznym i muzyce intermedia. Dzisiejsze wystawienia klasyki
wymagają od reżysera osobistego odczytania i spójnego z nim pomysłu
na inscenizację. Wiśniewski taki pomysł miał.
Jego Arnolf (w tej roli Jan W. Poradowski) nie jest typem
starego zazdrośnika, z którego dziwactw się śmiejemy. To postać
tragiczna, której pomysł na życie rozsypuje się na naszych oczach.
Odrzucony, starzejący się konkurent, żyjący samotnie sprawca
przemocy domowej wobec siebie samego. Dobrze zna życie toczące się
w salonach i zaułkach Paryża. Głupotę, kłamstwo, chciwość,
porubstwo plugawe. Słowa Baudelaire'a pasują tu równie dobrze jak
sceny z Balzaca (a może nawet Celine'a). Czerpie nawet dość
perwersyjną przyjemność ze słuchania opowieści o małżeńskich
zdradach. Czy możemy się zatem dziwić, że swoją przyszłą żonę chce
trzymać od tego z daleka? Zamknąć w pokoiku, odizolować od świata,
wychować...
Przedstawienie rozpoczyna się od odpalenia sztucznych ogni -
Arnolf zamierza się ożenić i chce się tym pochwalić przyjacielowi.
Do kolacji zasiada we fraku, zamiast sakiewki w kieszeni nosi
portfel. To kolejne znaki, że rzecz nie dzieje się w czasach
Moliera, choć główny bohater jest może trochę staroświecki (wymawia
nawet dźwięczne h). Opowiada o naiwności przyszłej żony jak o
zalecie jakiegoś kupionego sprzętu. I wtedy na scenie pojawiają się
żołnierze.
Dla znających teatr Janusza Wiśniewskiego ich obecność na
scenie nie może być zaskoczeniem - przypomnijmy choćby słynny
Koniec Europy. Ich przemarsze przez scenę muszą kojarzyć
się ze spektaklami Kantora. Reżyser ma pewnie takich skojarzeń
serdecznie dosyć, na popremierowej dyskusji zrugał strasznie Bogu
ducha winną młodą teatrolożkę, która próbowała o to zapytać. A
przecież Kantorem inspiruje się prawie cały teatr offowy i część
zawodowego. Pochody postaci poruszających się drobnymi kroczkami,
szarość płaszczy i mundurów, groteskowe grymasy i obsesyjne
powtarzanie pewnych scen - znamy to. W Szkole żon
żołnierze okrążają scenę tanecznym, zawadiackim krokiem, trzymając
ręce w kieszeniach. Idealnie zgrani, suną całą czwórką w rytm
rytmicznej muzyki Jerzego Stanowskiego, stanowiącej dla spektaklu
motoryczny napęd. Kim są? Żołnierzami na przepustce, symbolem
młodości, tłem tworzącym wir świata stolicy.
Czasami warto czytać programy, zwłaszcza spis postaci.
Wiśniewski wprowadził na scenę wiele osób niewystępujących w sztuce
Moliera. Nazwał je "osobami komedii" - jeśli skojarzenie z
Balzakiem jest słuszne, słowo "komedia" jest tu użyte jak w
Komedii ludzkiej (pośrednio - jak w Boskiej
komedii). Jeśli słuszne jest skojarzenie z Wyspiańskim, "osoby
komedii" są jak "osoby dramatu" - personifikują myśli i lęki
Arnolfa. Zobaczmy tylko, jak nazywają się pojawiające się równie
często jak żołnierze paryżanki: Zamyślona Śliczność, Cudowna
Czarodziejka, Rozkoszna Słodycz Konfesjonału. Ta ostatnia to już
prawie alegoria. Arnolf rozmawia z przyjacielem, z Anusią
(Katarzyna Grabowska) , z Horacym, a w międzyczasie widzimy na
scenie postaci odgrywające jego skłębione myśli (w scenkach biorą
też udział "rzeczywiste" osoby komedii) - widzimy archetypiczne
staruszki z dziecięcym wózkiem, jest Śmierć, jest tęsknota za nagą
dzikością, są wreszcie młodzi żołnierze. Jednym z nich jest Horacy
(Damian Kulec).
Ten syn przyjaciela pojawia się u Arnolfa, by oddać mu list od
ojca. Szybko jednak rozmowa schodzi na tematy miłosnych przygód.
Zabawne (nie dla Arnolfa) qui pro quo czyni z egzaminującego
przedmiot opowieści. Arnolf może się zobaczyć w krzywym zwierciadle
relacjonowanych rozmów Horacego z Anusią. Jest jak nauczyciel
podsłuchujący rozmowę uczniów o sobie samym. Wnioski nie są
budujące: jest (za) stary, choć dopiero co przekroczył
czterdziestkę, nie umie z młodą kobietą czule flirtować, jest
nieporadny i tragicznie śmieszny. Nie miałby szans, gdyby Anusia
mogła wybierać, ale co to za tryumf, gdy wybierać nie może.
Ale sprawa nie jest taka prosta. Arnolf kocha Anusię, Horacy
kocha samo zakochanie, młodość. Mógłby ożenić się z każdą młodą
dziewczyną. Gdy przybyły niespodziewanie ojciec rozmawia z Arnolfem
o planowanym ślubie syna, nie wie, jak się zachować. Właściwie
pozwala Anusi wyjechać z Arnolfem, a przynajmniej nie znajduje słów
protestu. Przypadek (konwencjonalne zakończenie z rozpoznaniem po
latach) sprawia, że dochodzi do "właściwego" ślubu. Arnolf zostaje
sam ze swoją koncepcją naiwnej żony, która będzie mu wszystko
zawdzięczać i kochać go, bo nikogo innego nie pozna. Ale to on jest
ofiarą. Świata czy tylko swojej naiwnej wiary, że żywego człowieka
można sobie ulepić według przepisu? Ale przecież na takim właśnie
założeniu opiera się każda szkoła, nie tylko żon. Państwo zamyka w
niej dzieci, by po maturze mogły być poślubione przez system. Ale
czy edukację młodzieży można powierzyć żołnierzom na
przepustce?
O grze aktorskiej nie ma się co tu zbytnio rozpisywać. Anusia
jest urocza jak przystało na Anusię, Horacy jest młodzieńczo
nonszalancki i na pokaz pewny siebie, ukryte za maskami i
kostiumami postaci to raczej plastyczne znaki w scenicznej
układance. Dymitr Hołówko (Chryzald) i Barbara Szcześniak (Enryk)
pokazują dobrą technikę aktorską, ale tak naprawdę mają do zagrania
epizody. Dyskutować można o roli Jana Poradowskiego, który
funkcjonuje w scenicznym świecie na zupełnie innych zasadach niż
reszta. Czy jego monologi nie są nazbyt teatralne, a postać
przestylizowana? Czy w budowaniu tej postaci nie brakuje trochę
dystansu? A może tego właśnie chciał reżyser, który odczytał
Szkołę żon po swojemu, tworząc intrygujące, zapadające w
pamięć przedstawienie.
Teatr Powszechny
Adres
ul. Legionów 21Kontakt
tel. 42-633-25-39