RECENZJA. Reżyser najnowszej łódzkiej inscenizacji "Eugeniusza Oniegina", Paweł Szkotak, zgodnie z życzeniem kompozytora nadrzędnym uczynił przekazanie uczuć i emocji bohaterów oraz ich przemian. Zmiany, które w tym celu wprowadził do libretta, są ciekawe, acz kontrowersyjne.
Puszkinowski Oniegin to postać dramatyczna. Sam tworzy swój
nieszczęsny los, zostawiając za sobą zgliszcza, którym potem z
przerażeniem się przygląda. W każdym z nas jest okruch
lekkomyślnego Oniegina, ale też uczuciowej i lojalnej,
niezasłużenie cierpiącej Tatiany – między innymi dlatego opera
Czajkowskiego cieszy się tak wielkim powodzeniem.
Reżyser najnowszej łódzkiej inscenizacji, Paweł Szkotak,
zgodnie z życzeniem kompozytora, który swe dzieło określił mianem
„scen lirycznych”, nadrzędnym uczynił przekazanie uczuć i emocji
bohaterów oraz ich przemian. Zmiany, które w tym celu wprowadził do
libretta, są ciekawe, acz kontrowersyjne.
Do tekstu nutowego reżyser podszedł z pietyzmem: nie
zastosował ani jednego skrótu, co dało nieczęstą możliwość
wysłuchania partytury Czajkowskiego w całości (zwykle, podążając za
nawykami percepcyjnymi publiczności, stosuje się pewne skróty). Na
większą swobodę pozwolił sobie w zakresie libretta. Czas akcji
przesunął do przodu, tak że trzeci akt rozgrywa się już po
rewolucji bolszewickiej. Treść zyskała dodatkowy wymiar, a przy
okazji zmieniły się nieco motywy działania bohaterów. Kontrast
między sielskim, Czechowowskim nastrojem dwóch pierwszych aktów a
surowym, zgrzebnym klimatem aktu ostatniego można traktować jako
ilustrację zmian zachodzących w głównych bohaterach, u których bieg
życia zniszczył optymizm, wiarę w siebie i w pomyślną przyszłość.
Oniegin, który już to z przerażeniem, już ze zrezygnowaniem
przygląda się zgliszczom świata rosyjskiej arystokracji, podobny
jest wielu ludziom, którzy w rozpaczy i niemocy obserwują ruiny,
jakie w ich życiu spowodowało nieudolne próby spełnienia marzeń.
Tatiana, wedle libretta odrzucając spóźnione deklaracje miłosne
Oniegina, kieruje się poszanowaniem świętych małżeńskich więzów, u
Szkotaka jest powodowana raczej strachem przed przyszłością i przed
groźnym mężem. Reżyserskim pomysłom dopomaga scenografia z cichą
ludową chatką w dwóch pierwszych aktach i projektem trybuny El
Lissitzky’ego dla Lenina w akcie ostatnim.
Pomysł przesunięcia czasu akcji ma zatem wiele zalet. W operze
jego czytelne i logiczne przeprowadzenie jest jednak trudne do
zrealizowania. Akcja dziejąca się na scenie nieraz przeczy słowom
śpiewanym przez artystów, jak choćby wtedy, gdy brutalność
bolszewików Oniegin komentuje: „jak tu cicho i spokojnie”.
Najwięcej sprzeciwu budzi jednak zainscenizowanie poloneza
otwierającego III akt, gdzie zamiast tańca widzimy gwałty i
grabieże (i to w rytm muzyki!). Sceny brutalności w żaden sposób
nie współgrają z pełnym symetrii tańcem, a chęć dopasowania ich do
rytmu poloneza budzi estetyczny sprzeciw.
Całość przedstawiona jest w retrospekcji: Oniegin, wypuszczony
z łagrów, wspomina swoją przeszłość. Symbolizuje to trzymana przez
niego maska, którą ma stale przy sobie. Dla osób, które nie znały
wcześniej zamysłu reżysera, maska jest jednak zagadką aż do
ostatniego aktu, gdzie wspomnienia głównego bohatera stykają się z
rzeczywistością.
Liryczna muzyka Czajkowskiego znalazła godnych interpretatorów
zarówno w osobach solistów, jak i w chórze. Rola Tatiany sprawia
wrażenie, jakby została skrojona na miarę dla Doroty Wójcik, która
obchodzi 25-lecie działalności artystycznej. Artystka trafnie
pokazała metamorfozę swojej postaci: od młodziutkiej, pełnej
ideałów dziewczyny, po zgorzkniałą, pogodzoną ze swym losem
kobietę. Słynna scena pisania listu została przez śpiewaczkę
rozegrana po mistrzowsku zarówno pod względem wokalnym, jak i
aktorskim (choć z gestów samopoliczkowania się w trzecim akcie
można bez żalu zrezygnować). W cieniu postaci Tatiany pozostaje jej
młodsza siostra Olga, której partię również świetnie zaśpiewała
Bernadetta Grabias, choć tutaj chciałoby się ciut więcej
powściągliwości w realizacji zadań aktorskich. Znakomicie zaśpiewał
Oniegin, czyli Stanisław Kuflyuk, młody, bardzo zdolny Ukrainiec,
od paru lat związany z Polską. Łukasz Gaj (Leński) nie osiągnął
maksimum swoich możliwości, ale i tak podarował słuchaczom chwile
wzruszeń.
Zbyt wielu słów zachwytu nie da się natomiast skierować w
stronę orkiestry, która pracowała pod dyrekcją Wojciecha Rodka.
Emanująca podskórnym dramatyzmem, a jednocześnie niezwykle intymna
muzyka Czajkowskiego wymaga wielkiej wrażliwości i wyczucia.
Tymczasem pełne liryzmu, malowane szerokim gestem frazy rwały się,
zaburzane niezrozumiałymi akcentami. Miejscami brakowało
synchronizacji zarówno między muzykami orkiestry, jak i między
zespołem instrumentalnym a wokalistami. Zdarzało się, że
szwankowała intonacja, a brzmienie grupy dętej dalekie było od
ideału. Najmniej ciekawie zabrzmiała uwertura, w której muzycy wraz
z dyrygentem jakby dopiero szukali odpowiedniego sposobu
interpretacji. W II i III akcie muzyki można już było słuchać z
przyjemnością – szkoda, że nie od razu.
Magdalena Sasin
„Eugeniusz Oniegin” Piotra Czajkowskiego.
Kierownictwo muzyczne: Wojciech Rodek, reżyseria: Paweł Szkotak,
scenografia i reżyseria świateł: Bruno Szwengl, choreografia: Iwona
Runowska, kierownictwo chóru: Dawid Jarząb. Premiera 29 X 2016 r. w
Teatrze Wielkim.