To jedno z najlepszych przedstawień pokazywanych w ostatnich latach na łódzkich scenach. Dogville Marcina Libera umiejętnie łączy nowoczesne środki wyrazu z tradycyjnie skonstruowaną dramaturgią, by postawić ważne pytania o przyczyny zła, otwartość na innych i tożsamość grupy.
To jedno z najlepszych przedstawień pokazywanych w ostatnich
latach na łódzkich scenach. Dogville Marcina
Libera umiejętnie łączy nowoczesne środki wyrazu z
tradycyjnie skonstruowaną dramaturgią, by postawić ważne pytania o
przyczyny zła, otwartość na innych i o tożsamość grupy. Czy rację
miał przywoływany w programie sztuki Rene Girard, pisząc o
budowaniu poczucia wspólnoty na okrucieństwie wobec kozła
ofiarnego?
Moda na wystawianie w teatrze bardziej lub mniej znanych
filmów dotarła do Łodzi. W Teatrze Nowym widzieliśmy już Lśnię
- nieudaną wariację na temat Kubricka, teraz dostajemy
teatralną wersję obrazu Larsa von Triera. Filmu, który zasłynął
z... teatralizacji kina. Oglądamy więc teatralną przeróbkę filmu,
który sam jest filmową przeróbką teatru. Na szczęście realizatorzy
nie powtórzyli gotowych rozwiązań. Domy amerykańskiego miasteczka
nie są rysowane na podłodze, a aktorzy nie udają, że otwierają lub
zamykają drzwi. Nawiązań do filmu jest jednak sporo: Grace (w tej
roli Monika Buchowiec) na podłodze rysuje coś kredą, pokazuje na
migi, co dostała w prezencie, przewodnim motywem muzycznym jest ten
sam co w filmie utwór Vivaldiego, pojawiają się też znane sceny z
figurkami. Ale by zrozumieć spektakl, nie trzeba znać filmu, może
raczej należałoby sobie przypomnieć ewangelię.
Ta historia ma strukturę przypowieści. Do małego miasteczka na
końcu świata przybywa Obca - uciekająca przed gangsterami Grace.
Mieszkańcy początkowo przyjmują ją z nieufnością, ale uczynna,
mądra i życzliwa wszystkim dziewczyna potrafi zdobyć ich zaufanie,
a nawet zmienić ich życie. Do pewnego momentu na lepsze. Jednak gdy
okazuje się, że uciekinierki szuka policja, zwyczajni ludzie
zaczynają ją zwyczajnie wykorzystywać. Spirala przemocy nakręca się
coraz szybciej - im bardziej zagrożona jest Grace, tym więcej musi
płacić za swoje ocalenie. Ostatecznie, wielokrotnie zgwałcona,
poniżona i zaszczuta, zostaje zdradzona przez "jedynego
sprawiedliwego", wygłaszającego umoralniające pogawędki dla
sąsiadów, zakochanego w niej małomiasteczkowego filozofa Toma
(Michał Bieliński). Wydana w ręce gangsterów, ma zginąć dla dobra
społeczności miasteczka, które nie było w stanie znieść jej
dobroci. Na szczęście (zależy dla kogo) szef gangsterów okazuje się
ojcem Grace, szukającym córki, która uciekła z domu w poszukiwaniu
mniej bezwzględnego otoczenia. Znalazła, co znalazła, ale do końca
próbuje usprawiedliwiać krzywdzących ją ludzi (nie wiedzieli, co
czynią, ulegli presji środowiska). Gdy w końcu zmienia zdanie,
wypowiadając słowa zemsty, widz wpada w zastawioną przez reżysera
pułapkę. Łapiemy się na myśli: no nareszcie, w końcu okazała jakieś
ludzkie uczucia. Czyżby człowieczeństwo polegało właśnie na zemście
i odpłacaniu z nawiązką za doznane krzywdy?
Tak postępują ludzie, tak postępują antyczni bogowie, na
przykład Latona wydająca na dzieci Niobe wyrok tak podobny do
wyroku, który w ostatniej scenie Grace wydaje na dzieci
zafascynowanej antykiem Very (Joanna Król). Tylko Jezus wyłamał się
z tego schematu, zostawiając nam w testamencie nową wersję starej
historii. Czy Grace jest figurą Jezusa? Wiele o tym świadczy -
pisze coś kredą na podłodze, jak Jezus pisał na piasku, jest
niewinną ofiarą upadającą pod ciężarem pracy (drewniane krzesła -
drewno krzyża). Taką interpretację potwierdza też element
scenografii pojawiający się w ostatniej scenie - odwrócony do góry
nogami krucyfiks. Dobre filmy nie kończą się happy endem, winy
mieszkańców Dogville nie zostaną odkupione.
Scenografia Mirka Kaczmarka to mocna strona przedstawienia -
piorunujący efekt wywołuje scena, w której Grace zrywa kotary
udrapowane na skalne ściany otaczające miasteczko. Widzom ukazuje
się kilkaset krzeseł - takich samych, jakie mieszkańcy wykorzystują
podczas zebrań i które każą bezsensownie przenosić swojej ofierze.
Czytelna metafora: mur oddzielający ich od świata budują z własnych
słów, przekonań i form, z których wyparowała treść. Uzupełnieniem
scenografii są projekcje wideo, zapewniające podgląd sytuacji
rozgrywających się w miejscach na pozór ukrytych przed wzrokiem
postronnych, np. na pace pikapa, na której Ben (Adam Kupaj) gwałci
główną bohaterkę. Gwałtów jest zresztą więcej, przez co widzowie
zmuszeni są do oglądania całego zestawu rytmicznie podrygujących
męskich pośladków (grającego Jacka McKaya Piotra Seweryńskiego
reżyser oszczędził - wszak prodziekana Wydziału Aktorskiego
studenci nie powinni oglądać w takich okolicznościach). Brutalność
oczywiście była tu konieczna dla osiągnięcia atmosfery osaczenia i
udręczenia, ale moim zdaniem w niektórych scenach (minimalnie)
przedawkowano dosłowność.
Idealnie trafiła za to z kreacją swojej postaci Monika
Buchowiec. Jej Grace jest dobra i szlachetna, co bardzo trudno
zagrać. W dodatku ma wygłaszać bardzo mądre kwestie na ważne
tematy, co sprawia, że trudno zbudować wiarygodność postaci. A
jednak się udało - Buchowiec czaruje spokojną, nieegzaltowaną
czułością płynącą gdzieś z głębi serca, delikatnością gestów i
słów. Cierpi z godnością pozbawioną wyniosłości i szaleństwa
męczenników. Jednocześnie potrafi wiarygodnie sprzeciwić się
zarówno kochanemu mężczyźnie, jak i ojcu, potrafi też zagrać
przemianę w finałowej scenie. Godnego partnera aktorka znalazła w
Sławomirze Suleju, który jako narrator okazuje bohaterce ojcowską
wręcz czułość, co ustawia perspektywę narracji. Schrypnięty głos,
którym opowiada o kolejnych zwrotach akcji, jest mieszanką czułości
i nonszalancji. Bardzo dobrze grają też Adam Kupaj, Kamila
Salwerowicz i Bartosz Turzyński. Świetnie wypadają sceny zespołowe,
zarówno te precyzyjnie ustawione układem krzeseł, jak i te pełne
dynamicznego ruchu.
Aktualność tej historii wynika z uniwersalności przypowieści,
która mogła zdarzyć się wszędzie i zawsze. Ale reżyser kilka razy
podsuwa nam kontekst polski. Zbierane przez Grace figurki mają
ludowe polskie stroje, w podobnych ubraniach ludność miasteczka
bawi się podczas dożynek. A bardzo dowcipna scena darcia pierza (z
opakowanych w folię indyków z hipermarketu) przywołuje - zresztą
nie bez racji - scenę z Chłopów Reymonta. Grace jako Jagna
ukamienowana (ukrzesłowiona) przez społeczność, która w ten sposób
cementuje swą tożsamość? Tak właśnie działa mechanizm kozła
ofiarnego - w chwili kryzysu (śmierć pastora) trzeba poszukać
winnego, by wspólnie zabić i w tej zbrodni się zjednoczyć.
Spotkania w domu misyjnym nie chronią przed tym pogańskim
mechanizmem, podobnie jak 90% zdeklarowanych katolików. W tym
sensie spektakl można odnieść do tu i teraz - czyż główna bohaterka
nie mogłaby być Ukrainką pracującą u nas na czarno? Wielu chciałoby
mieć taką pracownicę, wykorzystywać ją i jeszcze się cieszyć własną
szlachetnością.
Teatr Nowy, Duża Sala, premiera 2 kwietnia
2016