W portalu Kościoła Ewangelisko-Augsburskiego w RP (www.luter2017.pl) znalazłem informację, że Antje Jackelén została pół roku temu prymaską Kościoła Szwecji i arcybiskupką Upsali.
Bracia ewangelicy, których społeczność wydała tak wybitnych
pisarzy jak Jerzy Pilch, okazali się mało odporni na wirusa
feministycznej lingwistyki. Ulegli modzie lansowanej przez
"filolożki" i "kulturoznawczynie", nakazującej tworzyć na siłę
żeńskie odpowiedniki męskich zawodów. W jednym tylko momencie
autor (autorka?) artykułu nie poradził sobie z zadaniem -
prezentując życiorys bohaterki tekstu, napisał, że w 1980 roku
została ordynowana na księdza diecezji
sztokholmskiej. Zabrakło pomysłu? Przecież to takie
proste - została księdzą, ksiądzynią, ksiądzką. Wszystko jedno -
jakiekolwiek wyczucie językowe, poczucie smaku czy sensu nie mają
tu znaczenia. Liczy się tylko walka z patriarchalną kulturą
utrwaloną w zwyczajach językowych.
Przypomniało mi się to akurat 7 marca, gdyż dostałem pocztą
elektroniczną zaproszenie od organizacji Fabryka Równości na
kolejna manifę. Nie lubię fabryk, nie mam obsesji na punkcie
równości, nie cierpię manif i feministek, a jednak dostałem. I
wyczytałem w nim, że 8 marca po południu w Świetlicy Krytyki
Politycznej odbędzie się spotkanie poświęcone samoorganizacji
kobiet. Oczywiście nie pójdę, gdyż od dziecka nie znoszę wszelkich
świetlic. W czasach wczesnej podstawówki wolałem kilka godzin
wałęsać się z kluczem na szyi po osiedlowych placykach i boiskach
niż brać udział w zajęciach świetlicowych. Panie świetliczanki
wydawały mi się wyjątkowo mało ciekawymi osobami i nie sądzę, by
coś się zmieniło, gdy świetlice przejęła KP.
Nie w tym jednak rzecz - otóż na spotkaniu usłyszymy wśród
gościń m.in.... i tu w zaproszeniu następuje lista
dyskutantek. Wśród gościń! Nie wystarczą już
filolożki, kulturoznawczynie, dramaturżki i biskupki. Teraz
lansowane w mediach i na uniwersytetach (ogniska choroby znajdują
się na wydziałach humanistycznych polskich uczelni) będzie słowo
"gościni" (podobno Kazimiera Szczuka woli słowo "gościa").
Naukowczynie-feministki uczą niestety studentki kierunków
pedagogicznych, co zaowocuje przeniesieniem tego szaleństwa do
szkół i zarażeniem dzieci. Ostatnim bastionem pozostanie armia -
jeszcze nie słyszałem o zmianie nazw stopni wojskowych. Nadal
wszędzie pisze się o pani porucznik, a nie o poruczniczce czy
poruczniczynie. Ale to kwestia czasu...
Problem był już wielokrotnie poruszany i może wydawać się
banalny. W gruncie rzeczy sprawa jest jednak bardzo ważna i
niebezpieczna. Za lansowaniem tych idiotycznych zwyczajów kryje się
bowiem orwellowskie (marksistowskie) z ducha przekonanie, że
wystarczy zmienić język, by zmienić rzeczywistość. W powieści
Orwella 1984 totalitarna władza usuwa ze słownika słowa,
by uniemożliwić nieprawomocne myślenie. Dzisiejsza obyczajowa
lewica chce iść tą samą drogą. Ideologia gender jednak istnieje.
Tym właśnie różni się od obiektywnej (powiedzmy) nauki z kierunków
zwanych gender studies, że myśli-cielkom nie chodzi już o to, by
opisywać świat, lecz by go zmieniać. Niepowodzenia!
Być może zresztą ta obsesja jest przyczyną niepowodzeń. Pani
psycholog zarabia mniej od swego kolegi psychologa? Nic dziwnego -
nikt nie pójdzie leczyć swoich problemów z głową do kogoś, kto mówi
o sobie psycholożka. Znam wiele kobiet sukcesu, w trzech miejscach,
w których pracuję, moimi zwierzchnikami są kobiety i każda z nich
mówi o sobie "dyrektor" albo "redaktor naczelna". Niektórzy mówią o
nich "fajne gościówy".
Uważam, że językoznawczynie i filolożki powinny iść dalej.
Weźmy choćby nazwy chorób. Zauważyliście państwo, że większość jest
rodzaju żeńskiego. Grypa, ospa, odra, różyczka, kiła, angina,
szkarlatyna. Czyż dur, koklusz i syfilis są w stanie to
zrównoważyć? Podstępni biali heteroseksualni faceci tak to wszystko
urządzili, że choroby podświadomie kojarzą się z kobietą. Trzeba to
zmienić - piszmy więc o tym grypie, piszmy "gryp atakuje". Piszmy o
paranoju!