Wrzesień, ostatnie ciepłe dni leniwie sączą się przez pełen dojrzałych owoców ogród. Nie chce mi się siedzieć w domu, więc wpadam na pomysł obiadu rodem z harcerskich legend: kiełbasa pieczona na ognisku. Zwłaszcza, że wokół sąsiedzi rozpalili już grille i zapach mięsa roznosi się po osiedlu.
Syn biegnie do sklepu po kiełbasę, żona kroi chleb i ogórki, a
ja przygotowuję ognisko. Ścinam kilka jałowcowych gałązek, deskę
przecinam siekierą na cienkie drzazgi, przeczytaną właśnie gazetę
przeznaczam na podpałkę. Wkrótce ogień wesoło buzuje, choć - muszę
przyznać - trochę się przy tym dymi. Podobno nie ma dymu bez ognia,
ja bym powiedział - nie ma też ognia bez dymu.
Dym powinien odstraszać ludzi i zwierzęta, tymczasem jest
odwrotnie - po dwudziestu minutach przybywa rowerowy patrol Straży
Miejskiej: gruby i chudy na jakichś dziwnych górskich rowerach.
Flip i Flap przebrani w mundury z wesoło dyndającymi u boku pałami.
I od razu, że mandat, że nie wolno, że palę odpady. Tłumaczę jak
dzieciom, że to nie są odpady, tylko gałęzie - bardzo cenny
surowiec, który w żadnym wypadku nie wyczerpuje definicji odpadu.
Gawędzimy sobie miło na ten temat, wokół snuje się dym z grillów.
Gruby dochodzi w końcu do wniosku, że są to bioodpady (był ponoć na
jakimś szkoleniu). Wycenia ich palenie na 200 złotych. Chudy cały
czas coś zapisuje w notesie. Jeden umie mówić, drugi umie pisać. A
gdzie trzeci, który pilnuje tych dwóch inteligentów? - przypominam
sobie dowcip o milicjantach.
W tym samym ogrodzie mój pradziad palił ogniska za sanacji,
mój dziadek palił za Niemca, mój ojciec za komuny. Dopiero za
demokracji okazało się to wykroczeniem. W ogóle harcerze, górale,
powstańcy styczniowi i cała masa historycznych postaci - wszyscy
okazują się przestępcami. Zgierz jako całość jest jednym wielkim
przestępstwem, gdyż powstał na wypalonej wśród lasów polanie.
Patriotyczna pieśń "Płonie ognisko i szumią knieje..." jest relacją
z miejsca przestępstwa, popełnianego przez zorganizowaną grupę
przestępczą pod przewodnictwem bandziora o ksywce "Drużynowy" -
taka jest wizja panów ze Straży Miejskiej.
Co ciekawe - panowie ci nie mieli nic przeciwko okolicznym
grillom, choć węgiel drzewny to w zasadzie to samo co gałęzie. W
dodatku do rozpalenia grilla ludność tubylcza stosuje chemiczne
rozpałki, a ja do ogniska nie. Mamy tu do czynienia z konfliktem
dwóch mentalności, dwóch obyczajowości i dwóch wspólnot. Można by
nieco patetycznie powiedzieć, że wokół kiełbasy spotykają się tu
dwie Polski: Polska grilla, hipermarketów, zmywarek z ciepłą wodą i
promocyjnych gazetek - z Polską ognisk, małych sklepików, namiotów
rozbijanych w lesie i piosenki śpiewanej przy gitarze. Polska
kosmopolityczna z Polską sarmacką, Polska drobnomieszczańska z
reliktami Polski szlacheckiej. Siły porządkowe stoją po stronie
grilla.
Wkurzony maksymalnie, rozpytywałem potem znajomych, czy
kiedykolwiek pomogła im w czymś Straż Miejska. Znalazła się jedna
osoba, której strażnicy pomogli zawieźć do weterynarza znalezionego
na ulicy, przejechanego kota. Niestety, kot został uśpiony. Może
już czas wygasić też Straż Miejską?